I znowu ten Wrocław.
I znowu hałasy… Przechodząc od razu do meritum – debiutancki s/t Nukk to jeden z najświeższych tegorocznych strzałów na scenie ekstremalnej. To krótki (5 numerów), zajebiście intensywny materiał, który wprawnym ruchem zgarnia kilka skalpów. Przede wszystkim fantastycznie przenikają się tutaj motywy hardcorowe i krastowe z wątkami eksperymentalnymi. To naprawdę wysmakowane i dopieszczone połączenie.
Widać, że panowie mają większe ambicje niż wściekłe screamo. Już nawet długość numerów (ok.4-6 min) pokazuje, że nie nastawiają się na radykalne sprinty. Tych oczywiście nie brakuje i będziecie się miotać przy nich razem z zespołem, bo kompletnie porywają. Jednak utwory z „s/t” są urozmaicone, wielowątkowe. Wściekłość zderza się w nich ze smutkiem, a bezkompromisowy napierdol powraca po chwilach spokoju jak najsilniejsza epilepsja. Spokoju… Jakiego spokoju? W muzyce Nukk nie ma spokoju. To ostatnia emocja, która towarzyszy tej płycie. W wolniejszych momentach wciąż dominuje frustracja, manifestowana świetnym, radykalnym wokalem. W warstwie instrumentalnej w tych fragmentach znajdziemy ślady post-rockowych gitar, sladżowe wręcz tempa i ucieczkę w drone’owe odrętwienie – to już na zamknięcie albumu, jakby przenikliwość tego materiału przegrzała styki i został już tylko beznamiętny upadek bez świadomości.
Nukk wyjawili, że już pracują nad nowymi rzeczami - co nie jest proste, bo funkcjonują w rozjazdach. I być może efektem tych prac będzie mniej intensywny materiał. Słysząc to już zacieram ręce, bo takich wątków na „s/t” jest naprawdę sporo i z wielką przyjemnością się je wyłapuje. Zresztą – jeśli wyjdzie im coś równie napierdalającego jak ta płyta, to też w to wchodzę. Nukk może grać w wielu ligach. I to na raz. Nie straćcie ich z radarów, bo zdaje się, że najlepsze przed nimi.
I znowu hałasy… Przechodząc od razu do meritum – debiutancki s/t Nukk to jeden z najświeższych tegorocznych strzałów na scenie ekstremalnej. To krótki (5 numerów), zajebiście intensywny materiał, który wprawnym ruchem zgarnia kilka skalpów. Przede wszystkim fantastycznie przenikają się tutaj motywy hardcorowe i krastowe z wątkami eksperymentalnymi. To naprawdę wysmakowane i dopieszczone połączenie.
Widać, że panowie mają większe ambicje niż wściekłe screamo. Już nawet długość numerów (ok.4-6 min) pokazuje, że nie nastawiają się na radykalne sprinty. Tych oczywiście nie brakuje i będziecie się miotać przy nich razem z zespołem, bo kompletnie porywają. Jednak utwory z „s/t” są urozmaicone, wielowątkowe. Wściekłość zderza się w nich ze smutkiem, a bezkompromisowy napierdol powraca po chwilach spokoju jak najsilniejsza epilepsja. Spokoju… Jakiego spokoju? W muzyce Nukk nie ma spokoju. To ostatnia emocja, która towarzyszy tej płycie. W wolniejszych momentach wciąż dominuje frustracja, manifestowana świetnym, radykalnym wokalem. W warstwie instrumentalnej w tych fragmentach znajdziemy ślady post-rockowych gitar, sladżowe wręcz tempa i ucieczkę w drone’owe odrętwienie – to już na zamknięcie albumu, jakby przenikliwość tego materiału przegrzała styki i został już tylko beznamiętny upadek bez świadomości.
Nukk wyjawili, że już pracują nad nowymi rzeczami - co nie jest proste, bo funkcjonują w rozjazdach. I być może efektem tych prac będzie mniej intensywny materiał. Słysząc to już zacieram ręce, bo takich wątków na „s/t” jest naprawdę sporo i z wielką przyjemnością się je wyłapuje. Zresztą – jeśli wyjdzie im coś równie napierdalającego jak ta płyta, to też w to wchodzę. Nukk może grać w wielu ligach. I to na raz. Nie straćcie ich z radarów, bo zdaje się, że najlepsze przed nimi.
komentarze