Jeśli hajpować, to takie płyty i takich twórców.
Dyskusja o sile (zwłaszcza tej medialnej) polskiego niezalu trwa. Wnioski są coraz bardziej optymistyczne, w co aż się wierzyć nie chce, bo przecież w tym środowisku zawsze źle – a to ludzie na koncerty nie chodzą, a to w Trójce tylko Waglewski, a to pieniędzy i czasu nie ma, bo przecież nikt z muzyki tutaj nie wyżyje. No i Polacy to wszak naród bez dwóch zdań w narzekaniu zakochany.
Balonik wciąż jest pompowany, do ustnika dorwał się ostatnio Kleryk i zadął z całej siły o tym, że „niezal nie jest już przybudówką koncernów muzycznych, jest samodzielny, prężny i kolorowy”. Eh, od dłuższego czasu jest, z tym że ostatnio trafił na falę medialnego hajpu. Stał się dostrzeganą szerzej społecznością, która jest już na tyle silna, że oddziałuje na mejnstrim. W dodatku bez specjalnych intencji.
Wydaje mi się jednak, że ostatnie wydarzenia nieco zamazują obraz. Niezal rośnie w siłę, niezależnie od tego, czy Polityka doceni Ziołka, Wyborcza LOTTO, a TVP Kultura zaprosi Nihila, który przez pół godziny będzie opowiadał o spacerach po lesie (polecam, piękny wywiad). To są strzały, które pewnie w jakimś stopniu otwierają nowe osoby na tę muzykę i sposób patrzenia na świat, ale zdają mi się być pojedynczymi wyrazami próby uchwycenia trendu (że się powtórzę). I mącą w głowach. Bardzo rozbawiło mnie pytanie, które postawiło Pole Słyszenia: „Czy ktoś wie jak się hajpuje zespoły w Polsce? chodzi mi o taką zmasowaną akcję jak z LOTTO, tylko że tym razem serio warto. umie ktoś coś?”. Tak jakby to była sterowana sytuacja, którą można w dowolnym momencie powtórzyć.
Ja też nie wiem, jak się hajpuje zespoły i nie do końca rozumiem, jak to się wszystko potoczyło z Ziołasem, LOTTO, czy ostatnio wszędzie przewijającymi się Bastard Disco. Bardzo sobie cenię ich muzykę, ale znam tony innej, także zasługującej na uwagę. Nie mam cienia wątpliwości, że płyta, o której dziś, to właśnie taki materiał.
„Idler” jest dziełem Jakuba Tyro-Niezgoda, który zaczął działać solo jako Vegetable Kingdom. Możecie znać go z szeregów takich grup jak Tania O, Black Coffee czy niegdyś The Phantoms. Udziela się przy niezliczonej ilości projektów, prowadzi wydawnictwo Crunchy Human Children Records. Jest ważną postacią warszawskiej sceny, zwłaszcza jej garażowo-improwizowanego zakątka.
Album poraża różnorodnością i ukazuje niezwykle szerokie horyzonty muzyczne autora. Mamy tu garażowy, zgrzytający songwriting („the night”, poruszający „easy”), eteryczny space rock („we're hungry but we're polite”) i dobry stary rock przepiłowany psychodelicznym klawiszem i całym tym brudnym brzmieniem, gryzącym przesterem, który Tyro-Niezgoda uwielbia („sewage”, „relative jesus”). To są znakomite piosenki, oprawione w eksperymentalne ramy, rozmazane szugejzowymi zadrapaniami i okraszone świetnym wokalem z charyzmatyczną manierą. Odnajduję tutaj wiele inspiracji, które Tyro-Niezgoda realizuje w swoich zespołach – wspomnianą piosenkowość, której wiele w Taniej O; niesforność, punkowy zryw i improwizacyjną beztroskę z Black Coffee, wreszcie zamiłowanie do wintydżowych klimatów z Phantomsów. Teraz możemy się przekonać, jak wiele ma do powiedzenia jako songwriter i producent o niepodrabialnym brzmieniu.
Mija pierwszy kwartał 2017 i „Idler” jest dla mnie zdecydowanie największym zaskoczeniem tego roku. Nie wiem czy najlepszą płytą tego okresu i czy pozytywnie przejdzie próbę licznych odsłuchań w najbliższych tygodniach, ale żaden inny materiał nie wywarł na mnie takiego wrażenia.
Jeśli ten cały mejnstrim zacznie dostrzegać taką muzykę i takich twórców, to uznam, że rzeczywiście coś się ruszyło. Bo jeśli hajpować, to takie płyty i takich twórców.
Dyskusja o sile (zwłaszcza tej medialnej) polskiego niezalu trwa. Wnioski są coraz bardziej optymistyczne, w co aż się wierzyć nie chce, bo przecież w tym środowisku zawsze źle – a to ludzie na koncerty nie chodzą, a to w Trójce tylko Waglewski, a to pieniędzy i czasu nie ma, bo przecież nikt z muzyki tutaj nie wyżyje. No i Polacy to wszak naród bez dwóch zdań w narzekaniu zakochany.
Balonik wciąż jest pompowany, do ustnika dorwał się ostatnio Kleryk i zadął z całej siły o tym, że „niezal nie jest już przybudówką koncernów muzycznych, jest samodzielny, prężny i kolorowy”. Eh, od dłuższego czasu jest, z tym że ostatnio trafił na falę medialnego hajpu. Stał się dostrzeganą szerzej społecznością, która jest już na tyle silna, że oddziałuje na mejnstrim. W dodatku bez specjalnych intencji.
Wydaje mi się jednak, że ostatnie wydarzenia nieco zamazują obraz. Niezal rośnie w siłę, niezależnie od tego, czy Polityka doceni Ziołka, Wyborcza LOTTO, a TVP Kultura zaprosi Nihila, który przez pół godziny będzie opowiadał o spacerach po lesie (polecam, piękny wywiad). To są strzały, które pewnie w jakimś stopniu otwierają nowe osoby na tę muzykę i sposób patrzenia na świat, ale zdają mi się być pojedynczymi wyrazami próby uchwycenia trendu (że się powtórzę). I mącą w głowach. Bardzo rozbawiło mnie pytanie, które postawiło Pole Słyszenia: „Czy ktoś wie jak się hajpuje zespoły w Polsce? chodzi mi o taką zmasowaną akcję jak z LOTTO, tylko że tym razem serio warto. umie ktoś coś?”. Tak jakby to była sterowana sytuacja, którą można w dowolnym momencie powtórzyć.
Ja też nie wiem, jak się hajpuje zespoły i nie do końca rozumiem, jak to się wszystko potoczyło z Ziołasem, LOTTO, czy ostatnio wszędzie przewijającymi się Bastard Disco. Bardzo sobie cenię ich muzykę, ale znam tony innej, także zasługującej na uwagę. Nie mam cienia wątpliwości, że płyta, o której dziś, to właśnie taki materiał.
„Idler” jest dziełem Jakuba Tyro-Niezgoda, który zaczął działać solo jako Vegetable Kingdom. Możecie znać go z szeregów takich grup jak Tania O, Black Coffee czy niegdyś The Phantoms. Udziela się przy niezliczonej ilości projektów, prowadzi wydawnictwo Crunchy Human Children Records. Jest ważną postacią warszawskiej sceny, zwłaszcza jej garażowo-improwizowanego zakątka.
Album poraża różnorodnością i ukazuje niezwykle szerokie horyzonty muzyczne autora. Mamy tu garażowy, zgrzytający songwriting („the night”, poruszający „easy”), eteryczny space rock („we're hungry but we're polite”) i dobry stary rock przepiłowany psychodelicznym klawiszem i całym tym brudnym brzmieniem, gryzącym przesterem, który Tyro-Niezgoda uwielbia („sewage”, „relative jesus”). To są znakomite piosenki, oprawione w eksperymentalne ramy, rozmazane szugejzowymi zadrapaniami i okraszone świetnym wokalem z charyzmatyczną manierą. Odnajduję tutaj wiele inspiracji, które Tyro-Niezgoda realizuje w swoich zespołach – wspomnianą piosenkowość, której wiele w Taniej O; niesforność, punkowy zryw i improwizacyjną beztroskę z Black Coffee, wreszcie zamiłowanie do wintydżowych klimatów z Phantomsów. Teraz możemy się przekonać, jak wiele ma do powiedzenia jako songwriter i producent o niepodrabialnym brzmieniu.
Mija pierwszy kwartał 2017 i „Idler” jest dla mnie zdecydowanie największym zaskoczeniem tego roku. Nie wiem czy najlepszą płytą tego okresu i czy pozytywnie przejdzie próbę licznych odsłuchań w najbliższych tygodniach, ale żaden inny materiał nie wywarł na mnie takiego wrażenia.
Jeśli ten cały mejnstrim zacznie dostrzegać taką muzykę i takich twórców, to uznam, że rzeczywiście coś się ruszyło. Bo jeśli hajpować, to takie płyty i takich twórców.
komentarze