No ale taki koncert zrobić, to notkę napisać na fejsa i bramkę skaskować i elegancko, nie?
Spotkałem się z takim punktem widzenia. Tak samo spotykam z pytaniami, czemu my tych koncertów więcej nie robimy, niż 2 w miesiącu (choć we wrześniu po raz pierwszy będą 3). Może to rzeczywiście tak wygląda z zewnątrz, że to szast prast i jest. Ale w rzeczywistości nie do końca tak jest. W ramach dyskusji o tym, jak funkcjonuje tzw. „scena” kilka moich luźnych spostrzeżeń z punktu widzenia organizatora, przez pryzmat koncertów, które robimy w Domku Grabarza. Jak się przyjmie taka forma i dla kogoś będzie to interesujące, to może będzie ciąg dalszy.
Planując koncerty, zakładam, że trzeba dać więcej czasu na promocję. Miesięczne, najlepiej dwumiesięczne wyprzedzenie. Dobrze jak uda się ustawić od razu kilka miechów. Daje to pewien organizacyjny spokój, ale skutkuje też tym, że nie możesz złapać opcji „last minute”, które często są fantastycznymi strzałami. Coś za coś. Tym sposobem mamy ustawione sierpień-grudzień.
Ustalanie warunków na naszym planktonowym poziomie raczej nie jest problemem. Jakoś ludzie się nawzajem wyczuwają i zespoły, które mają nadzieję na 2 tysie HONORARIUM nawet się nie odzywają. Nie mam bynajmniej na myśli, że to jest jakaś wygórowana stawka. To jest dobra stawka, ale po prostu w ramach naszej działalności diy nieosiągalna. Ale jak wyżej – kwestia warunków najczęściej nie jest problemem. Gorzej z terminami. Bo ty masz kilka opcji, a w zespole x członków, jeden dzieciaty, drugi studiuje w innym mieście, trzeci nagłaśnia dom kultury czy inny teatr, czwarty raz na tydzień wchodzi na fejsa odpisać. Tragedia. A najlepsze jest to, że jak klepniesz, to zawsze jest ryzyko, że dostaniesz wiadomość: „coś Waldkowi wyskoczyło, nie damy rady”, „mamy opcje na małą traskę, może inny termin” itd.
Jeśli wszystko gra ze sprzętem, to tutaj cały ciężar spoczywa na zespole. Spakować, dowieźć, wypakować, zagrać, zapakować, dowieźć, rozpakować… Przesrana robota, zwłaszcza po gigu z rana na kacu. Bo – tutaj chciałbym zdradzić tajemnicę – zespoły najczęściej piją alkohol. Nie wszyscy, ale jednak zdecydowana większość. A zdarzają się tacy twardzieje, którzy balują do 6 rano, a na drugi dzień mają do przejechania 400 km. Nie ma co tutaj o personaliach się rozwodzić, po nazwisku to po pysku, ale pozdrowienia dla zespołu Jesień.
Wracając do sprzętu - dość często zdarza się, że organizator musi dostarczyć to i owo. „Zmieścimy się w auto, ale bez garów. Dasz radę ogarnąć?”. I tutaj ważna jest niezbyt eksponowana, ale kluczowa dla wspomnianej „sceny” solidarność. Bo zespół będzie cisnął przez pół Polski w ciasnym kombiaku, żeby jakoś zmieścić się w chujowej stawce. Wynajęcie busa rozpieprzyłoby nanobudżet imprezy zupełnie. Na szczęście popularne jest poczucie, że koncert jest naszym wspólnym przedsięwzięciem, a nie że typ coś tam robi, wpadniemy i lepiej żeby kurwa było fajnie.
Oganiający gig nie będzie kręcił nosem (przynajmniej nie powinien), że musi szukać gdzieś na mieście garów, bo doskonale rozumie, że już to jest ukłon ze strony bendu i zrobi co może, żeby graty postawić. Bohatersko na wysokości zadania stają znajomi z zespołów, muzykujący, którzy poratują perkusją, piecem, statywem – tak naprawdę wszystkim. Chyba to działa tak, że wiedzą, że gdzieś kiedyś oni mogą potrzebować pomocy i tak po prostu powinno działać. Albo może chętnie wesprą inicjatywę, która wg nich ma jakiś sens. Nie ważna jest motywacja. Ważne, że bez tej pomocy, będąc samemu, daleko się nie pojedzie - i w tym miejscu chciałbym najniższe ukłony i najserdeczniejsze podziękowania przekazać kilku osobom, które mnie zawsze poratują.
Tutaj też wchodzi proza życia. Czasami są to sceny jak z czarnej komedii.
-Spoko, piec można wziąć z salki. Tylko tak - tera ciężko tam wjechać, więc wiesz. Albo wcześnie przyjechać, kiedy otwarta jest brama, albo zapierdalasz pół kilometra do wozu.
-Co znaczy wcześnie? kto ma klucze do tej bramy?
-Tego nie wie nikt.
Jedno, czego uczy organizacja gigów, to nie możesz być niczego pewny i wszystko się może zdarzyć (głosem Lipnickiej).
I tak np. w piątek o północy będziemy rzeźbić sprzęt nagłośnieniowy, żeby wszystko było gotowe na sobotę, bo po raz pierwszy od 5 lat nie będzie miał kto kręcić i zespoły będą musiały nagłośnić się same. Co oczywiście zostało z nimi ugadane, ale jednak… Akurat nikt z 15 akustyków w Szczecinie nie mógł. Całe szczęście, że końcówka mocy, która padła godzinę przed ostatnim koncertem się nie zjarała, tylko przytkał się wentylator i się jedynie zagrzała. Przynajmniej będzie na czym kręcić. Wszystko się może zdarzyć…
fot. "okładkowe" Marcin Manowski / pozostałe Bigos Art
Spotkałem się z takim punktem widzenia. Tak samo spotykam z pytaniami, czemu my tych koncertów więcej nie robimy, niż 2 w miesiącu (choć we wrześniu po raz pierwszy będą 3). Może to rzeczywiście tak wygląda z zewnątrz, że to szast prast i jest. Ale w rzeczywistości nie do końca tak jest. W ramach dyskusji o tym, jak funkcjonuje tzw. „scena” kilka moich luźnych spostrzeżeń z punktu widzenia organizatora, przez pryzmat koncertów, które robimy w Domku Grabarza. Jak się przyjmie taka forma i dla kogoś będzie to interesujące, to może będzie ciąg dalszy.
Planując koncerty, zakładam, że trzeba dać więcej czasu na promocję. Miesięczne, najlepiej dwumiesięczne wyprzedzenie. Dobrze jak uda się ustawić od razu kilka miechów. Daje to pewien organizacyjny spokój, ale skutkuje też tym, że nie możesz złapać opcji „last minute”, które często są fantastycznymi strzałami. Coś za coś. Tym sposobem mamy ustawione sierpień-grudzień.
Ustalanie warunków na naszym planktonowym poziomie raczej nie jest problemem. Jakoś ludzie się nawzajem wyczuwają i zespoły, które mają nadzieję na 2 tysie HONORARIUM nawet się nie odzywają. Nie mam bynajmniej na myśli, że to jest jakaś wygórowana stawka. To jest dobra stawka, ale po prostu w ramach naszej działalności diy nieosiągalna. Ale jak wyżej – kwestia warunków najczęściej nie jest problemem. Gorzej z terminami. Bo ty masz kilka opcji, a w zespole x członków, jeden dzieciaty, drugi studiuje w innym mieście, trzeci nagłaśnia dom kultury czy inny teatr, czwarty raz na tydzień wchodzi na fejsa odpisać. Tragedia. A najlepsze jest to, że jak klepniesz, to zawsze jest ryzyko, że dostaniesz wiadomość: „coś Waldkowi wyskoczyło, nie damy rady”, „mamy opcje na małą traskę, może inny termin” itd.
Jeśli wszystko gra ze sprzętem, to tutaj cały ciężar spoczywa na zespole. Spakować, dowieźć, wypakować, zagrać, zapakować, dowieźć, rozpakować… Przesrana robota, zwłaszcza po gigu z rana na kacu. Bo – tutaj chciałbym zdradzić tajemnicę – zespoły najczęściej piją alkohol. Nie wszyscy, ale jednak zdecydowana większość. A zdarzają się tacy twardzieje, którzy balują do 6 rano, a na drugi dzień mają do przejechania 400 km. Nie ma co tutaj o personaliach się rozwodzić, po nazwisku to po pysku, ale pozdrowienia dla zespołu Jesień.
Wracając do sprzętu - dość często zdarza się, że organizator musi dostarczyć to i owo. „Zmieścimy się w auto, ale bez garów. Dasz radę ogarnąć?”. I tutaj ważna jest niezbyt eksponowana, ale kluczowa dla wspomnianej „sceny” solidarność. Bo zespół będzie cisnął przez pół Polski w ciasnym kombiaku, żeby jakoś zmieścić się w chujowej stawce. Wynajęcie busa rozpieprzyłoby nanobudżet imprezy zupełnie. Na szczęście popularne jest poczucie, że koncert jest naszym wspólnym przedsięwzięciem, a nie że typ coś tam robi, wpadniemy i lepiej żeby kurwa było fajnie.
Oganiający gig nie będzie kręcił nosem (przynajmniej nie powinien), że musi szukać gdzieś na mieście garów, bo doskonale rozumie, że już to jest ukłon ze strony bendu i zrobi co może, żeby graty postawić. Bohatersko na wysokości zadania stają znajomi z zespołów, muzykujący, którzy poratują perkusją, piecem, statywem – tak naprawdę wszystkim. Chyba to działa tak, że wiedzą, że gdzieś kiedyś oni mogą potrzebować pomocy i tak po prostu powinno działać. Albo może chętnie wesprą inicjatywę, która wg nich ma jakiś sens. Nie ważna jest motywacja. Ważne, że bez tej pomocy, będąc samemu, daleko się nie pojedzie - i w tym miejscu chciałbym najniższe ukłony i najserdeczniejsze podziękowania przekazać kilku osobom, które mnie zawsze poratują.
Tutaj też wchodzi proza życia. Czasami są to sceny jak z czarnej komedii.
-Spoko, piec można wziąć z salki. Tylko tak - tera ciężko tam wjechać, więc wiesz. Albo wcześnie przyjechać, kiedy otwarta jest brama, albo zapierdalasz pół kilometra do wozu.
-Co znaczy wcześnie? kto ma klucze do tej bramy?
-Tego nie wie nikt.
Jedno, czego uczy organizacja gigów, to nie możesz być niczego pewny i wszystko się może zdarzyć (głosem Lipnickiej).
I tak np. w piątek o północy będziemy rzeźbić sprzęt nagłośnieniowy, żeby wszystko było gotowe na sobotę, bo po raz pierwszy od 5 lat nie będzie miał kto kręcić i zespoły będą musiały nagłośnić się same. Co oczywiście zostało z nimi ugadane, ale jednak… Akurat nikt z 15 akustyków w Szczecinie nie mógł. Całe szczęście, że końcówka mocy, która padła godzinę przed ostatnim koncertem się nie zjarała, tylko przytkał się wentylator i się jedynie zagrzała. Przynajmniej będzie na czym kręcić. Wszystko się może zdarzyć…
fot. "okładkowe" Marcin Manowski / pozostałe Bigos Art
komentarze