WODA bez snobowania.
WODA to grający na perkusji Krzysztof Topolski oraz gitarzysta Adam Witkowski, ludzie doskonale znani na scenie Trójmiasta. Jesienią ukazała się ich pierwsza płyta. Już zdążyłem wrzucić ją do grona ważnych punktów tegorocznej psychodelii nad Wisłą; obok choćby płyt BNNT, KURWS, Królestwa, Lonker See czy Columbus Duo. Sprawa nie jest jednak tak oczywista.
„WODA” to połączenie swobodnych improwizacji, jazzowych motywów i psychrockowych rozwiązań, użytych z bardzo różnym, często skrajnym natężeniem. Więc jeśli impro, to po bandzie. A jak psychodela, to orzeźwiająca jak lodowata WODA górskiego potoku.
Dwa numery zaliczam do najlepszego, co urodziła polska eksperymentalna psychodela w 2017. Mowa o „singlowym” „Ciernisku” i zamykającym album „Plug in the water”. Oba te numery mają kapitalnie poprowadzoną narrację. Mają w sobie dużo przestrzeni, jednocześnie przygniatający klimat nagrań osacza i wciska się do głowy jak zły, ale pociągający sen. Piorunujące wrażenie. Gitara Witkowskiego brzmi „ostro”, ciągnie powłóczystymi nojzami i brzmi nieco jak wyjęta z wściekłego world music. W „Plug…” delektować się możemy wątkami krautowymi.
Topolski to prawdziwy szarlatan garów, potrafiący z kapitalnym wyczuciem siać nerwowość. Miałem okazję być na koncercie solowym Topolskiego i zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. (Witkowskiego też miałem przyjemność widzieć solo). Panowie dopełniają się tutaj perfekcyjnie.
Poza wspomnianymi numerami, „WODA” kryje materiał, który otagować najłatwiej „experimental”. I tutaj chciałbym poruszyć szerszy temat.
W środowisku muzyki alternatywnej panuje pewien snobizm. Przyznanie się do tego, że muzyka zaprawiona wątkami eksperymentalnymi do nas nie trafia, czy jej nie rozumiemy to wystawienie się na kpiny, docinki i uśmieszki politowania (tylko spróbujcie nazwać szugejzy szumami!). Chętnie się narażę zatem, stwierdzając, że dla mnie część „WODY” to stuki, chroboty i szumy, które nijak nie lepią mi się w cokolwiek. Zapewne jest tak, że na tym poziomie awangardy prezentuję gusta populistyczne; wyniuchując choć odrobiny zrozumiałej struktury, majaczących drogowskazów, punktów zaczepienia. Bezskutecznie.
Taki miszmasz dźwięków bliższych słuchowisku znajdziemy choćby w „U mm ORR”. Być może jest w tym artyzm, a fakt, że go nie odnajduję dowodzi jedynie mojego nieobeznania z taką twórczością. Rozpoznaję dźwięki, które się tam pojawiają. Mogłem obserwować, jak są generowane podczas wspomnianego solowego występu Topolskiego poprzez położenie na werblu urządzenia (silniczek, głośnik?), które włączane wzbudzało bęben. W tym momentach wynudzałem się okropnie. I tak samo jest na „WODZIE”. Dlatego pewnie też „Hydrozabawka”, z poszatkowaną dramaturgią, w moim przypadku przestrzeliwuje i dla mnie to bezładny free noise.
Obcowanie z takimi płytami sprawia mi jednak sporo frajdy. W pewnych punktach mnie absolutnie zachwyciła, w innych znużyła i zmęczyła.
W polskim dziennikarstwie muzycznym trochę brakuje mi osoby, która bez owijania napisałby o tych momentach „niesłuchalne pierdy”. Ja nią nie będę, bo jeszcze niedawno Kurws było dla mnie bezsensownym napierdolem, a teraz zostałem ultrasem i jeszcze miałem przyjemność zrobić ich fenomenalny koncert.
Radek Soćko
WODA to grający na perkusji Krzysztof Topolski oraz gitarzysta Adam Witkowski, ludzie doskonale znani na scenie Trójmiasta. Jesienią ukazała się ich pierwsza płyta. Już zdążyłem wrzucić ją do grona ważnych punktów tegorocznej psychodelii nad Wisłą; obok choćby płyt BNNT, KURWS, Królestwa, Lonker See czy Columbus Duo. Sprawa nie jest jednak tak oczywista.
„WODA” to połączenie swobodnych improwizacji, jazzowych motywów i psychrockowych rozwiązań, użytych z bardzo różnym, często skrajnym natężeniem. Więc jeśli impro, to po bandzie. A jak psychodela, to orzeźwiająca jak lodowata WODA górskiego potoku.
Dwa numery zaliczam do najlepszego, co urodziła polska eksperymentalna psychodela w 2017. Mowa o „singlowym” „Ciernisku” i zamykającym album „Plug in the water”. Oba te numery mają kapitalnie poprowadzoną narrację. Mają w sobie dużo przestrzeni, jednocześnie przygniatający klimat nagrań osacza i wciska się do głowy jak zły, ale pociągający sen. Piorunujące wrażenie. Gitara Witkowskiego brzmi „ostro”, ciągnie powłóczystymi nojzami i brzmi nieco jak wyjęta z wściekłego world music. W „Plug…” delektować się możemy wątkami krautowymi.
Topolski to prawdziwy szarlatan garów, potrafiący z kapitalnym wyczuciem siać nerwowość. Miałem okazję być na koncercie solowym Topolskiego i zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. (Witkowskiego też miałem przyjemność widzieć solo). Panowie dopełniają się tutaj perfekcyjnie.
Poza wspomnianymi numerami, „WODA” kryje materiał, który otagować najłatwiej „experimental”. I tutaj chciałbym poruszyć szerszy temat.
W środowisku muzyki alternatywnej panuje pewien snobizm. Przyznanie się do tego, że muzyka zaprawiona wątkami eksperymentalnymi do nas nie trafia, czy jej nie rozumiemy to wystawienie się na kpiny, docinki i uśmieszki politowania (tylko spróbujcie nazwać szugejzy szumami!). Chętnie się narażę zatem, stwierdzając, że dla mnie część „WODY” to stuki, chroboty i szumy, które nijak nie lepią mi się w cokolwiek. Zapewne jest tak, że na tym poziomie awangardy prezentuję gusta populistyczne; wyniuchując choć odrobiny zrozumiałej struktury, majaczących drogowskazów, punktów zaczepienia. Bezskutecznie.
Taki miszmasz dźwięków bliższych słuchowisku znajdziemy choćby w „U mm ORR”. Być może jest w tym artyzm, a fakt, że go nie odnajduję dowodzi jedynie mojego nieobeznania z taką twórczością. Rozpoznaję dźwięki, które się tam pojawiają. Mogłem obserwować, jak są generowane podczas wspomnianego solowego występu Topolskiego poprzez położenie na werblu urządzenia (silniczek, głośnik?), które włączane wzbudzało bęben. W tym momentach wynudzałem się okropnie. I tak samo jest na „WODZIE”. Dlatego pewnie też „Hydrozabawka”, z poszatkowaną dramaturgią, w moim przypadku przestrzeliwuje i dla mnie to bezładny free noise.
Obcowanie z takimi płytami sprawia mi jednak sporo frajdy. W pewnych punktach mnie absolutnie zachwyciła, w innych znużyła i zmęczyła.
W polskim dziennikarstwie muzycznym trochę brakuje mi osoby, która bez owijania napisałby o tych momentach „niesłuchalne pierdy”. Ja nią nie będę, bo jeszcze niedawno Kurws było dla mnie bezsensownym napierdolem, a teraz zostałem ultrasem i jeszcze miałem przyjemność zrobić ich fenomenalny koncert.
Radek Soćko
komentarze