Mnożą się zespoły, na koncerty przychodzą tłumy, scena się rozrasta, uczestniczy w niej wiele młodych osób. Panuje przekonanie, że oto dzieje się coś ważnego, co wykracza poza muzykę. Punkowy boom w Australii jest jedną z najbardziej dynamicznych i interesujących muzycznych rewolucji naszych czasów. Przyjrzyjmy mu się nieco bliżej.
Im bardziej zagłębiałem się w poszukiwania nieoczywistej muzyki, tym częściej lądowałem w Australii. Nieustannie zaglądają tam muzyczni szperacze, których śledzę - ludzie z Japonii, Niemiec, Francji, Stanów Zjednoczonych. Zestawienia roczne, przeglądy, łamy undergroundowych portali, katalogi wiodących punkowych wydawnictw pełne są rekomendacji z hasłem „aussie punk”. Słowem – na Antypodach bulgocze od punkowego fermentu. Skala tego zjawiska dawno już przekroczyła granice kontynentu i zadziwia świat. Gdzie szukać jego przyczyn?
Rewolucja kobiet
- Wydaje mi się, że ten ogromny revival nastąpił organicznie. Jednym z głównych czynników jest to, że coraz więcej kobiet i osób niebinarnych jest zachęcanych do bycia częścią sceny i tworzy ciekawą muzykę. Ich głos jest naprawdę silny, a uważam, że muzyka punkowa jest najbardziej przyjemna, gdy jest pełna pasji i ma mocny przekaz – podkreśla Jordan z grupy Pinch Points.
Starania o to, aby scena była otwarta dla kobiet nie sprowadzają się do powtarzania „dobrze by było, gdyby było inaczej”, lecz idą za tym konkretne postawy: otwartość promotorów i organizatorów koncertów, czy dbałość samych zespołów o to, aby w line-up’ie danego wydarzenia proporcje były rozłożone sensownie. Maskulinizacja sceny staje się tam tym czym powinna, przeżytkiem.
Taki punkt widzenia podpowiada mi, że to właśnie poszukiwanie w muzyce wyrazistego czynnika kobiecego doprowadziło mnie do sceny australijskiej. Nie mam twardych danych, ale drogą zwykłego rozeznania wygląda na to, że udział kobiet w tamtejszej scenie niezależnej jest najwyższy wśród dużych rynków.
Głos młodych
Uwagę zwraca także ilość młodych osób zaangażowanych w scenę i wyraźne zaangażowanie społeczne wielu zespołów, zwłaszcza w tematykę nierówności społecznych, praw kobiet, faszyzmu, rasizmu czy mizoginii. Nowa fala tamtejszego punka jest tak silna w dużej mierze dlatego, że opowiada się za czymś ważnym i konkretnym. Nawet jeśli wciąż nie brakuje w tym luzu, poczucia humoru i ironii, przeświadczenie o tym, że chce się zmienić świat, jest niebywale efektywnym paliwem. Działania artystyczne młodych osób stają się drogą dialogu społecznego, krytyki zastanej sytuacji, wymierzonej zwłaszcza w dobrze sytuowaną, pełną ignorancji białą klasę średnią, która funkcjonuje odcięta od reszty świata i pozbawiona jest świadomości na temat tego, jakie prawdziwe problemy dotykają ludzi.
To, co jest magnesem australijskiego punka, to swoboda twórcza, nieszablonowość, odwaga w wychodzeniu poza utarte kanony, odrzucanie tego, co bezpieczne i szare. Tamtejsza nowa fala niesie punk przefiltrowany dekadami poszukiwań, z niemałą domieszką krautrocka, garage rocka stylistyką lo-fi. To naprawdę ‘dziwny’ punk.
Uchem z daleka
Kiedy przyłożymy ucho z daleka, dotrzemy do zespołów, które wystają poza granice danego kraju. W Polsce pewnie byliby to, strzelam: Kurws, Lonker See, Hańba, Trupa Trupa, Furia czy jeszcze nie dawno The Stubs (w wymienionych składach jest tylko jedna kobieta – wiele to mówi o naszej scenie). Czyli kapele, do których można dotrzeć z każdego miejsca na świecie przy odrobinie chęci i przeglądarce google. Szukając w ten sposób, jest spora szansa, że wpadniecie na australijskie The Chats, Skegss, Pist Idiots, zjawiskową Amyl and The Sniffers, tamtejszy punkowy ‘klasyk’ Royal Headache (rozwiązany w 2018), czy eksperymentalny noise-rock TFS Band.
The Chats to fenomen, który można przytaczać jako idealny przykład „retromanii”. Oto po 40 latach od czasów Ramones świat znów pokochał brud, prostotę i niezobowiązujący przekaz. Wyobrażacie sobie, że naprawdę prostacki garaż rock miał…prawie 7 mln odtworzeń?! „Smoko” to hymn. The Chats załapało się też na wspólny koncert z Iggym Popem. Spora nobilitacja, co? Nie może zabraknąć ich w tym tekście, ale nie chciałbym, żeby australijska scena była postrzegana przez ich pryzmat, tak samo, jak nie chce tego wiele osób w australijskim undergroundzie.
Amyl and The Sniffers z charyzmatyczną wokalistką to także „lokomotywa” tamtejszej sceny i czołowy towar eksportowy. Bez problemu wypełniają duże sale na różnych kontynentach. Jak wpadają do Berlina to pół miasta o tym huczy, a echo niesie aż do nas… Mnie jednak interesuje co jeszcze głębiej.
Integrująca izolacja
Jak spojrzycie na mapę Australii, od razu zrozumiecie, że to niezwykły kraj. „Scena” ma tam wyjątkowe wyzwania. Dwa największe ośrodki: Melbourne i Sydney dzieli prawie 1000 km. Sporo. Ale jeśli zespół chciałby dotrzeć z Melbourne do Brisbane, perły wschodniego wybrzeża, to już 20 godzin podróży autem. Ostro, co? Moc tej sceny jest tym bardziej imponująca, kiedy dostrzeżemy, że mimo ogromnej przestrzeni, mieszka tam „zaledwie” 25 mln ludzi, co daje 3 osoby na km2 (dla porównania w Polsce 123 os./km2).
Wyjątkowo dużo dzieje się w Melbourne, tam ciekawe składy znajdziemy za co drugim rogiem, a w lokalnych melinach każdego wieczora trafimy na koncert. Takie lokale jak The Tote, The Old Bar, The Grace Darling oferują pierwszorzędne gigi co weekend. Drugim kluczowym ośrodkiem sceny jest Sydney, ale i mniejsze miejscowości jak Hobart, Adelaide, Perth, Wollongong czy Newcastle tętnią życiem.
Co chcę pokazać
Nie jest łatwo pisać o „scenach”, czy to pojmowanych przez pryzmat gatunku czy geografii. Nieodzowna w takich przypadkach selekcja zawsze będzie subiektywnym spojrzeniem, generalizacją, sytuacją pominięcia jednych i wyeksponowania drugich. Uproszczeniem, próbą postawienia bezsensownych barier między gatunkami.
Nie chcę pisać o wszystkim, ogrom tej sceny to materiał bardziej na książkę. Chcę poprzez wycinek, który stał się bliski mojemu sercu pokazać, jak nieprawdopodobny punkowy boom ma tam miejsce. A jestem zdania, że to, co świeże, szczere, prawdziwe, wywrotowe i rajcujące teraz w muzyce, dzieje się w punku. Pojmowanym szeroko.
Trochę metodologii – ograniczam się do zespołów, które wydały (w miarę) niedawno płyty lub wydadzą za chwilę i które mnie zwyczajnie interesują. Dziś, w pierwszym odcinku powyższy tekst o tym, jak wygląda całe tło oraz kilka pierwszych rekomendacji poniżej. Kolejne odcinki przyniosą kolejne zespoły. Będą takie, które już u nas były, ale większość będzie zupełnie świeża. I pewnie w przyszłości poświęcę im - już osobno - więcej czasu. Nie przywiązujcie zbytniej uwagi do kolejności – chcę oddać tę scenę tak, jak się rozwija – chaotycznie i w sposób niekontrolowany (ale jakąś myśl można w tym wyłapać).
Dziewczęcy zespół z Melbourne może być twarzą tej rewolucji. Wkurwiony post-punk z konkretnym przekazem. Zabójcze brzmienie ze ścianą głośnych gitar i motoryczną, prącą do przodu sekcją rytmiczną. Zadziorny wokal wywołuje ciarki i choć to naprawdę przebojowa muzyka, to ta złość jest silnym, punkowym fundamentem HEXDEBT. Album „Rule Of Four” wyszedł pod koniec kwietnia i jest to przeszywająca, skondensowana porcja emocji.
Garage punk z przesłaniem i z przejmującym kobiecym głosem na froncie. Cały zespół to nastolatkowie! Młodziutka Maddison z zacięciem wykrzyczy wam wszystko, co myśli o współczesnym świecie. Przedstawiciele labelu Urge Records, prowadzonego przez Alana Gojaka z niewielkiej miejscowości Thirroul. To zespół na który trzeba mieć oko! Plus, z tego co widać - mają najbardziej wyluzowanego perkusistę świata.
Przedstawicieli Sydney (choć poniekąd i z Melbourne i Canberry). To wielkie odkrycie tego roku. Dla mnie jedna z ważniejszych płyt 2019. Zespół stworzony trochę z przypadku, z ludzi solidnie już ogranych, w lutym wypuścił własnym sumptem debiutancką dwunastkę.
„Gramy gwałtowny, wyczulony na melodię punk, w którym artystyczne gówno kręci się to tu, to tam” – mówi wokalista NG, Julian. Trudno z tym dyskutować. Lubią piosenki, treściwe, buchające emocjami, z konkretnymi tekstami (znakomity „U.M” dotyczy nikczemnych działań Kościoła). Przewijało się porównanie do Uranium Club. Nic dziwnego, że właśnie łyknęła ich londyńska wytwórnia Static Shock Records, która w maju wypuści 150 winyli z ich s/t. Jestem pewien, że rozejdą się na pniu.
Kolejna kapela z przepastnej sceny Melbourne. Dwie dziewczyny i dwóch chłopców grających smile-punk. Szczerze, to tu mi znacznie bliżej do Uranium Club, z racji wartkich piosenek, charakterystycznej poszarpanej gitary i energetycznego vibe’u. Płyta „MECHANICAL INJURY” to skarb roku 2018. Poczekajcie tylko na nadchodzącą w maju „MOVING PARTS”, którą w Europie wyda francuska Six Tonnes De Chair Records, w Australii Roolette Records. Będzie jeszcze śmielej! Dwa single już są.
Melodyjny, funkujący może nawet taneczny post-punk z Sydney, wykuwający te zacne melodie stalowym, odsłoniętym basem. Wciąż przy tym sypiący po uszach jazgotem gitar. Do tego saksofonowe wstawki i…tak, dziewczyny na wokalach! Jak na punkowy zespół brzmią dość eksperymentalnie, pojawiają się dodatkowe dźwięki perkusji i efekty, które to wszystko ubarwiają.
Z sypialni na playlisty ludzi z całego świata. Za R.M.F.C (rockmusicfanclub) stoi nastoletni Buz Avenue, który pierwsze piosenki pod tym szyldem nagrywał w domowych warunkach, solowo. Potem z dziewczyny i kumpli zmontował kapelę. Ciekawa jest historia włączenia do składu Grace. Dziewczyna Buz’a nie mogła wejść na ich koncert podczas jednego z pierwszych występów. Była zbyt młoda. Dostała więc do ręki tamburyn, a ochroniarze usłyszeli – ona gra z nami. I została na stałe. R.M.F.C z ich brudnym, lo-fi’owym garage-rock-post-punk wave bliżej do gangu DEVO (i Oh Sees). W marcu ukazała się druga epka „Hive Vol. 2”, ale niemiecki label Erste Theke Tonträger zebrał obie i wydał w marcu jako LP. Nieskazitelny talent. W dodatku na żywo wyglądają zabójczo!
Goniący punk z Melbourne, ocierający się z jednej strony o motorykę hardcore punka, z drugiej strony mający zapędy na chłodny, matematyczny post-punk. Sam zespół nazywa taką mieszankę jako brat-beat punk. Pogłos na wściekłym wokalu to prosta droga do zajebistego brzmienia i oni wiedzą jak robić to dobrze. Wrzucam epkę, ale dostępny jest też nowszy singiel.
„A wy co, dalej żyjecie sobie w dobrobycie?” Powiedział do członków Constant Mongrel jakiś uliczny poeta, kiedy wracali z posiłku do sali prób. Tak zrodził się tytuł tej płyty. Jak mówią, bardzo docenili, jak im typ pocisnął, tym bardziej, że sami są grupą wyczuloną na tematy społeczne, zwłaszcza te dotyczące nierówności i potrafią opowiadać o tym z dozą autoironii. Nie zdziwicie się pewnie, że grają post-punk/garage rock z czyli miksturę, której rodzajów znajdziemy najwięcej w Australii i która będzie się tu powtarzała często. Ich ostatnia płyta, właśnie „Living In Excellence” ukazała się w 2018 roku nakładem Anti Fade Records i to też jest nazwa, którą musicie zapamiętać.
Ciąg dalszy nastąpi…
(zdjęcie główne by @35mm_scans)
---
radek soćko
Im bardziej zagłębiałem się w poszukiwania nieoczywistej muzyki, tym częściej lądowałem w Australii. Nieustannie zaglądają tam muzyczni szperacze, których śledzę - ludzie z Japonii, Niemiec, Francji, Stanów Zjednoczonych. Zestawienia roczne, przeglądy, łamy undergroundowych portali, katalogi wiodących punkowych wydawnictw pełne są rekomendacji z hasłem „aussie punk”. Słowem – na Antypodach bulgocze od punkowego fermentu. Skala tego zjawiska dawno już przekroczyła granice kontynentu i zadziwia świat. Gdzie szukać jego przyczyn?
Rewolucja kobiet
- Wydaje mi się, że ten ogromny revival nastąpił organicznie. Jednym z głównych czynników jest to, że coraz więcej kobiet i osób niebinarnych jest zachęcanych do bycia częścią sceny i tworzy ciekawą muzykę. Ich głos jest naprawdę silny, a uważam, że muzyka punkowa jest najbardziej przyjemna, gdy jest pełna pasji i ma mocny przekaz – podkreśla Jordan z grupy Pinch Points.
Starania o to, aby scena była otwarta dla kobiet nie sprowadzają się do powtarzania „dobrze by było, gdyby było inaczej”, lecz idą za tym konkretne postawy: otwartość promotorów i organizatorów koncertów, czy dbałość samych zespołów o to, aby w line-up’ie danego wydarzenia proporcje były rozłożone sensownie. Maskulinizacja sceny staje się tam tym czym powinna, przeżytkiem.
Taki punkt widzenia podpowiada mi, że to właśnie poszukiwanie w muzyce wyrazistego czynnika kobiecego doprowadziło mnie do sceny australijskiej. Nie mam twardych danych, ale drogą zwykłego rozeznania wygląda na to, że udział kobiet w tamtejszej scenie niezależnej jest najwyższy wśród dużych rynków.
Głos młodych
Uwagę zwraca także ilość młodych osób zaangażowanych w scenę i wyraźne zaangażowanie społeczne wielu zespołów, zwłaszcza w tematykę nierówności społecznych, praw kobiet, faszyzmu, rasizmu czy mizoginii. Nowa fala tamtejszego punka jest tak silna w dużej mierze dlatego, że opowiada się za czymś ważnym i konkretnym. Nawet jeśli wciąż nie brakuje w tym luzu, poczucia humoru i ironii, przeświadczenie o tym, że chce się zmienić świat, jest niebywale efektywnym paliwem. Działania artystyczne młodych osób stają się drogą dialogu społecznego, krytyki zastanej sytuacji, wymierzonej zwłaszcza w dobrze sytuowaną, pełną ignorancji białą klasę średnią, która funkcjonuje odcięta od reszty świata i pozbawiona jest świadomości na temat tego, jakie prawdziwe problemy dotykają ludzi.
To, co jest magnesem australijskiego punka, to swoboda twórcza, nieszablonowość, odwaga w wychodzeniu poza utarte kanony, odrzucanie tego, co bezpieczne i szare. Tamtejsza nowa fala niesie punk przefiltrowany dekadami poszukiwań, z niemałą domieszką krautrocka, garage rocka stylistyką lo-fi. To naprawdę ‘dziwny’ punk.
Uchem z daleka
Kiedy przyłożymy ucho z daleka, dotrzemy do zespołów, które wystają poza granice danego kraju. W Polsce pewnie byliby to, strzelam: Kurws, Lonker See, Hańba, Trupa Trupa, Furia czy jeszcze nie dawno The Stubs (w wymienionych składach jest tylko jedna kobieta – wiele to mówi o naszej scenie). Czyli kapele, do których można dotrzeć z każdego miejsca na świecie przy odrobinie chęci i przeglądarce google. Szukając w ten sposób, jest spora szansa, że wpadniecie na australijskie The Chats, Skegss, Pist Idiots, zjawiskową Amyl and The Sniffers, tamtejszy punkowy ‘klasyk’ Royal Headache (rozwiązany w 2018), czy eksperymentalny noise-rock TFS Band.
The Chats to fenomen, który można przytaczać jako idealny przykład „retromanii”. Oto po 40 latach od czasów Ramones świat znów pokochał brud, prostotę i niezobowiązujący przekaz. Wyobrażacie sobie, że naprawdę prostacki garaż rock miał…prawie 7 mln odtworzeń?! „Smoko” to hymn. The Chats załapało się też na wspólny koncert z Iggym Popem. Spora nobilitacja, co? Nie może zabraknąć ich w tym tekście, ale nie chciałbym, żeby australijska scena była postrzegana przez ich pryzmat, tak samo, jak nie chce tego wiele osób w australijskim undergroundzie.
Amyl and The Sniffers z charyzmatyczną wokalistką to także „lokomotywa” tamtejszej sceny i czołowy towar eksportowy. Bez problemu wypełniają duże sale na różnych kontynentach. Jak wpadają do Berlina to pół miasta o tym huczy, a echo niesie aż do nas… Mnie jednak interesuje co jeszcze głębiej.
Integrująca izolacja
Jak spojrzycie na mapę Australii, od razu zrozumiecie, że to niezwykły kraj. „Scena” ma tam wyjątkowe wyzwania. Dwa największe ośrodki: Melbourne i Sydney dzieli prawie 1000 km. Sporo. Ale jeśli zespół chciałby dotrzeć z Melbourne do Brisbane, perły wschodniego wybrzeża, to już 20 godzin podróży autem. Ostro, co? Moc tej sceny jest tym bardziej imponująca, kiedy dostrzeżemy, że mimo ogromnej przestrzeni, mieszka tam „zaledwie” 25 mln ludzi, co daje 3 osoby na km2 (dla porównania w Polsce 123 os./km2).
Wyjątkowo dużo dzieje się w Melbourne, tam ciekawe składy znajdziemy za co drugim rogiem, a w lokalnych melinach każdego wieczora trafimy na koncert. Takie lokale jak The Tote, The Old Bar, The Grace Darling oferują pierwszorzędne gigi co weekend. Drugim kluczowym ośrodkiem sceny jest Sydney, ale i mniejsze miejscowości jak Hobart, Adelaide, Perth, Wollongong czy Newcastle tętnią życiem.
Co chcę pokazać
Nie jest łatwo pisać o „scenach”, czy to pojmowanych przez pryzmat gatunku czy geografii. Nieodzowna w takich przypadkach selekcja zawsze będzie subiektywnym spojrzeniem, generalizacją, sytuacją pominięcia jednych i wyeksponowania drugich. Uproszczeniem, próbą postawienia bezsensownych barier między gatunkami.
Nie chcę pisać o wszystkim, ogrom tej sceny to materiał bardziej na książkę. Chcę poprzez wycinek, który stał się bliski mojemu sercu pokazać, jak nieprawdopodobny punkowy boom ma tam miejsce. A jestem zdania, że to, co świeże, szczere, prawdziwe, wywrotowe i rajcujące teraz w muzyce, dzieje się w punku. Pojmowanym szeroko.
Trochę metodologii – ograniczam się do zespołów, które wydały (w miarę) niedawno płyty lub wydadzą za chwilę i które mnie zwyczajnie interesują. Dziś, w pierwszym odcinku powyższy tekst o tym, jak wygląda całe tło oraz kilka pierwszych rekomendacji poniżej. Kolejne odcinki przyniosą kolejne zespoły. Będą takie, które już u nas były, ale większość będzie zupełnie świeża. I pewnie w przyszłości poświęcę im - już osobno - więcej czasu. Nie przywiązujcie zbytniej uwagi do kolejności – chcę oddać tę scenę tak, jak się rozwija – chaotycznie i w sposób niekontrolowany (ale jakąś myśl można w tym wyłapać).
HEXDEBT
Dziewczęcy zespół z Melbourne może być twarzą tej rewolucji. Wkurwiony post-punk z konkretnym przekazem. Zabójcze brzmienie ze ścianą głośnych gitar i motoryczną, prącą do przodu sekcją rytmiczną. Zadziorny wokal wywołuje ciarki i choć to naprawdę przebojowa muzyka, to ta złość jest silnym, punkowym fundamentem HEXDEBT. Album „Rule Of Four” wyszedł pod koniec kwietnia i jest to przeszywająca, skondensowana porcja emocji.
Concrete Lawn
Garage punk z przesłaniem i z przejmującym kobiecym głosem na froncie. Cały zespół to nastolatkowie! Młodziutka Maddison z zacięciem wykrzyczy wam wszystko, co myśli o współczesnym świecie. Przedstawiciele labelu Urge Records, prowadzonego przez Alana Gojaka z niewielkiej miejscowości Thirroul. To zespół na który trzeba mieć oko! Plus, z tego co widać - mają najbardziej wyluzowanego perkusistę świata.
Negative Gears
Przedstawicieli Sydney (choć poniekąd i z Melbourne i Canberry). To wielkie odkrycie tego roku. Dla mnie jedna z ważniejszych płyt 2019. Zespół stworzony trochę z przypadku, z ludzi solidnie już ogranych, w lutym wypuścił własnym sumptem debiutancką dwunastkę.
„Gramy gwałtowny, wyczulony na melodię punk, w którym artystyczne gówno kręci się to tu, to tam” – mówi wokalista NG, Julian. Trudno z tym dyskutować. Lubią piosenki, treściwe, buchające emocjami, z konkretnymi tekstami (znakomity „U.M” dotyczy nikczemnych działań Kościoła). Przewijało się porównanie do Uranium Club. Nic dziwnego, że właśnie łyknęła ich londyńska wytwórnia Static Shock Records, która w maju wypuści 150 winyli z ich s/t. Jestem pewien, że rozejdą się na pniu.
Pinch Points
Kolejna kapela z przepastnej sceny Melbourne. Dwie dziewczyny i dwóch chłopców grających smile-punk. Szczerze, to tu mi znacznie bliżej do Uranium Club, z racji wartkich piosenek, charakterystycznej poszarpanej gitary i energetycznego vibe’u. Płyta „MECHANICAL INJURY” to skarb roku 2018. Poczekajcie tylko na nadchodzącą w maju „MOVING PARTS”, którą w Europie wyda francuska Six Tonnes De Chair Records, w Australii Roolette Records. Będzie jeszcze śmielej! Dwa single już są.
Loose Fit
Melodyjny, funkujący może nawet taneczny post-punk z Sydney, wykuwający te zacne melodie stalowym, odsłoniętym basem. Wciąż przy tym sypiący po uszach jazgotem gitar. Do tego saksofonowe wstawki i…tak, dziewczyny na wokalach! Jak na punkowy zespół brzmią dość eksperymentalnie, pojawiają się dodatkowe dźwięki perkusji i efekty, które to wszystko ubarwiają.
R.M.F.C.
Z sypialni na playlisty ludzi z całego świata. Za R.M.F.C (rockmusicfanclub) stoi nastoletni Buz Avenue, który pierwsze piosenki pod tym szyldem nagrywał w domowych warunkach, solowo. Potem z dziewczyny i kumpli zmontował kapelę. Ciekawa jest historia włączenia do składu Grace. Dziewczyna Buz’a nie mogła wejść na ich koncert podczas jednego z pierwszych występów. Była zbyt młoda. Dostała więc do ręki tamburyn, a ochroniarze usłyszeli – ona gra z nami. I została na stałe. R.M.F.C z ich brudnym, lo-fi’owym garage-rock-post-punk wave bliżej do gangu DEVO (i Oh Sees). W marcu ukazała się druga epka „Hive Vol. 2”, ale niemiecki label Erste Theke Tonträger zebrał obie i wydał w marcu jako LP. Nieskazitelny talent. W dodatku na żywo wyglądają zabójczo!
Ubik
Goniący punk z Melbourne, ocierający się z jednej strony o motorykę hardcore punka, z drugiej strony mający zapędy na chłodny, matematyczny post-punk. Sam zespół nazywa taką mieszankę jako brat-beat punk. Pogłos na wściekłym wokalu to prosta droga do zajebistego brzmienia i oni wiedzą jak robić to dobrze. Wrzucam epkę, ale dostępny jest też nowszy singiel.
Constant Mongrel - Living In Excellence
„A wy co, dalej żyjecie sobie w dobrobycie?” Powiedział do członków Constant Mongrel jakiś uliczny poeta, kiedy wracali z posiłku do sali prób. Tak zrodził się tytuł tej płyty. Jak mówią, bardzo docenili, jak im typ pocisnął, tym bardziej, że sami są grupą wyczuloną na tematy społeczne, zwłaszcza te dotyczące nierówności i potrafią opowiadać o tym z dozą autoironii. Nie zdziwicie się pewnie, że grają post-punk/garage rock z czyli miksturę, której rodzajów znajdziemy najwięcej w Australii i która będzie się tu powtarzała często. Ich ostatnia płyta, właśnie „Living In Excellence” ukazała się w 2018 roku nakładem Anti Fade Records i to też jest nazwa, którą musicie zapamiętać.
Ciąg dalszy nastąpi…
(zdjęcie główne by @35mm_scans)
---
radek soćko
tagi: amyl_and_the_sniffers_ (1) aussiepunk (2) australia (6) concrete_lawn (1) constant_mongrel (1) garage (13) garage_punk (8) garage_rock (11) hardcore_punk (10) hexdebt (1) krautrock (2) lo-fi (2) loose_fit (1) melbourne (2) negative_gears (2) pinch_points (1) pist_idiots (1) post_punk (24) punk (172) r.m.f.c. (0) royal_headache (1) sydney (2) tfs_band (1) the_chats (1) weird_punk (4)
komentarze