Odnotowujemy kolejny niezwykły debiut - pod koniec lutego nakładem Karrot Kommando ukazała się debiutancka płyta warszawskiego składu Frozen Bird. To też kolejny kamyczek do coraz obszerniejszego ogródka wymyślnego popu polskiej produkcji.
Zimowa mgła
Sami nazywają swoją twórczość pop baśniową kameralistyką. To właściwie poddanie walkowerem próby określenia ich muzyki. My podejmiemy wyzwanie - może nieco straceńcze - napisać więcej.
W progach "Terry's Tale" witają nas surowo brzmiące klawisze i stylistyka typowa dla alternatywy, z domieszką teatralnej wrażliwości i ekspresji. To otwierające płytę "Walk Away". Kiedy dochodzi akordeon a całość zaczyna pachnieć miejskim folkiem, wiem już, że musi być ciekawie. Gdy maszyneria staje i zaczyna pulsować reggae'owym (!) rytmem przy akompaniamencie harmonijki ustnej, moje oczekiwania rosną...
Dalej jest coraz ciekawiej. Bo oto "Silence" wprowadza nas w dźwięki muzyki paryskiej. Piękne połączenie delikatnych klawiszy, akordeonu i szeptu Luli - a jakże, w najbardziej zmysłowym języku świata, francuskim. Robi się melancholijnie. Tak też jest w relaksującym i zarazem intrygującym "Lullaby", w którym emocjonalny tekst porusza równie mocno, co enigmatyczny wokal Lulu.
Całość spowita jest mgłą tajemniczości, która znakomicie współgra z "zimową" nazwą zespołu. Chłód wyraźnie odczuć możemy dzięki "szklanym" dźwiękom kieliszków i cymbałów. W "You May Try" aż dziw, że kieliszki wytrzymały tak wysoki śpiew Lulu.
Frozen Bird - Promomix
Emocjonalna podróż po omacku
W tej płycie nie ma tropu, nie ma klucza, tutaj rządzą emocje. Jest też zabawa - utwory "Crystal Ball", z charakterystycznym tamburynem czy szalony "Bastards", mają w sobie lekkość i energię muzyki cyrkowej. Przede wszystkim jest więc nieprzewidywalnie. Oto "Home" zaczyna się folkiem opartym o szybko chodzące skrzypki, by po etapie współgrania z elektroniką przemienić się w minimalistyczny utwór fortepianowy o wydźwięku marsza żałobnego.
Jest też coś w naszym ojczystym języku - "One Milion Glasses", to jedyny na płycie utwór w języku polskim. A raczej jest to coś na wzór fragmentu słuchowiska, wypełnionego operowym śpiewem Lulu oraz dźwiękami kapiącej wody. Zaskakujących momentów nie brakuje. "Fish Trade" brzmi niczym piosenka z azjatyckiego musicalu. Zespół potrafi też zaskoczyć zabrudzonym elektronicznym brzmieniem rodem z lat '80 w postaci "Journey of Dreams", by po chwili wyskoczyć z "There Was A City", osadzonym w zupełnie innej stylistyce. To z kolei typowa muzyka filmowa - przepiękne, rytmiczne dźwięki klawiszy są szkieletem nostalgicznej opowieści, która brzmi niczym szyta ręką rewelacyjnego Tiersena.
Furtka otwarta
Brawo dla Frozen Bird za swego rodzaju koncept-album. Mimo wielkiej różnorodności muzycznej całość jest spójna i w istocie tworzy opowieść. Brawo też za autentyczność - kiedy wybuchają cyrkową radością nie sposób się nie bawić z nimi, kiedy zasnuwają kotary zadumy, uśmiech szybko znika z twarzy.
Frozen Bird udało się stworzyć prawdziwy muzyczny misz masz - od zgrabnych popowym melodii, przez ekspresje teatru, wyrazistość słuchowisk, urok muzyki filmowej, po folkowe brzemienia całej armii instrumentów. Można się doszukać wspomnianego Tiersena, ale chcący usłyszy też choćby Tori Amos.
Warto też zwrócić uwagę, że Frozen Bird to kolejny udany debiut polskiego zespołu z kręgu alternatywnego popu i miejskiego folku. Nie tak dawno pisaliśmy o Camero Cat, Vladimirska, Karolinie Cichej... Czyżby Czesław zostawił za sobą uchyloną furtkę wkraczając z taką muzyką na pierwsze strony gazet?
Frozen Bird miejsca w sieci:
Facebook
rad
Zimowa mgła
Sami nazywają swoją twórczość pop baśniową kameralistyką. To właściwie poddanie walkowerem próby określenia ich muzyki. My podejmiemy wyzwanie - może nieco straceńcze - napisać więcej.
W progach "Terry's Tale" witają nas surowo brzmiące klawisze i stylistyka typowa dla alternatywy, z domieszką teatralnej wrażliwości i ekspresji. To otwierające płytę "Walk Away". Kiedy dochodzi akordeon a całość zaczyna pachnieć miejskim folkiem, wiem już, że musi być ciekawie. Gdy maszyneria staje i zaczyna pulsować reggae'owym (!) rytmem przy akompaniamencie harmonijki ustnej, moje oczekiwania rosną...
Dalej jest coraz ciekawiej. Bo oto "Silence" wprowadza nas w dźwięki muzyki paryskiej. Piękne połączenie delikatnych klawiszy, akordeonu i szeptu Luli - a jakże, w najbardziej zmysłowym języku świata, francuskim. Robi się melancholijnie. Tak też jest w relaksującym i zarazem intrygującym "Lullaby", w którym emocjonalny tekst porusza równie mocno, co enigmatyczny wokal Lulu.
Całość spowita jest mgłą tajemniczości, która znakomicie współgra z "zimową" nazwą zespołu. Chłód wyraźnie odczuć możemy dzięki "szklanym" dźwiękom kieliszków i cymbałów. W "You May Try" aż dziw, że kieliszki wytrzymały tak wysoki śpiew Lulu.
Frozen Bird - Promomix
Emocjonalna podróż po omacku
W tej płycie nie ma tropu, nie ma klucza, tutaj rządzą emocje. Jest też zabawa - utwory "Crystal Ball", z charakterystycznym tamburynem czy szalony "Bastards", mają w sobie lekkość i energię muzyki cyrkowej. Przede wszystkim jest więc nieprzewidywalnie. Oto "Home" zaczyna się folkiem opartym o szybko chodzące skrzypki, by po etapie współgrania z elektroniką przemienić się w minimalistyczny utwór fortepianowy o wydźwięku marsza żałobnego.
Jest też coś w naszym ojczystym języku - "One Milion Glasses", to jedyny na płycie utwór w języku polskim. A raczej jest to coś na wzór fragmentu słuchowiska, wypełnionego operowym śpiewem Lulu oraz dźwiękami kapiącej wody. Zaskakujących momentów nie brakuje. "Fish Trade" brzmi niczym piosenka z azjatyckiego musicalu. Zespół potrafi też zaskoczyć zabrudzonym elektronicznym brzmieniem rodem z lat '80 w postaci "Journey of Dreams", by po chwili wyskoczyć z "There Was A City", osadzonym w zupełnie innej stylistyce. To z kolei typowa muzyka filmowa - przepiękne, rytmiczne dźwięki klawiszy są szkieletem nostalgicznej opowieści, która brzmi niczym szyta ręką rewelacyjnego Tiersena.
Furtka otwarta
Brawo dla Frozen Bird za swego rodzaju koncept-album. Mimo wielkiej różnorodności muzycznej całość jest spójna i w istocie tworzy opowieść. Brawo też za autentyczność - kiedy wybuchają cyrkową radością nie sposób się nie bawić z nimi, kiedy zasnuwają kotary zadumy, uśmiech szybko znika z twarzy.
Frozen Bird udało się stworzyć prawdziwy muzyczny misz masz - od zgrabnych popowym melodii, przez ekspresje teatru, wyrazistość słuchowisk, urok muzyki filmowej, po folkowe brzemienia całej armii instrumentów. Można się doszukać wspomnianego Tiersena, ale chcący usłyszy też choćby Tori Amos.
Warto też zwrócić uwagę, że Frozen Bird to kolejny udany debiut polskiego zespołu z kręgu alternatywnego popu i miejskiego folku. Nie tak dawno pisaliśmy o Camero Cat, Vladimirska, Karolinie Cichej... Czyżby Czesław zostawił za sobą uchyloną furtkę wkraczając z taką muzyką na pierwsze strony gazet?
Frozen Bird miejsca w sieci:
rad
tagi: alternative_pop (68) alternatywa (298) frozen_bird (3) polskie (886) recenzje (806) różne (60)
komentarze