FireInTheHole sięgają na swojej debiutanckiej płycie "Digital Rebels" do jamajskich korzeni, aby pogodzić reggae'owy puls z drum'owym tempem.
Katowicka formacja FireInTheHole udanie zaprezentowała się podczas Ostróda Reggae Festival w 2008 roku i narobiła apetytu na swój debiutancki krążek. Ostatecznie nadszedł czas by zespół uderzył w końcu z albumem, o bardzo mocnych "plecach", w postaci tak znamienitych gości jak sekcja Crispy Horns, polski trębacz Adam Baron, czy też sam Zion Train.
Pięknie! Płytę otwierają dęciaki legendarnej sekcji Crispy Horns, w utworze "Stay". Jest to stosunkowo czysto drumowy kawałek, gdzieniegdzie poprzetykany jamajskim pulsem. Zdecydowanie krok w dobrą stronę. Drugi w kolejce - "Drama" przywodzi na myśl współczesny brytyjski elektroniczny dub i koi duszę słuchaczy szukających bardziej rootsowych dźwięków.
Dalej jest już tylko z górki. Zachwycać się można jakością materiału i tym, jak fantastycznie zbudowane są poszczególne numery. Ogromna ilość przestrzeni pomiędzy dźwiękami, solówki gitarowe, mnóstwo przeszkadzajek i różnorodne dodatki, wyciągnięte żywcem z innych gatunków muzycznych: od chiptunes, po indyjski folk. Uderza również ogromna rozpiętość brzmieniowa, co świadczy tylko o szerokich horyzontach, jakie posiadają członkowie zespołu. Przesłuchując to wydawnictwo nie sposób uniknąć różnorodnych porównań, od BR Stylers po Dreadzone i Zion Train. Ci ostatni zresztą udzielają się gościnnie na płycie, oraz przygotowali remix wspomnianego już wcześniej kawałka "Drama". Kawał dobrej roboty odstawił również Tom Meyer z hamburskiego studia Master & Servant. Wyznacznikiem fachowej roboty w zakrsie masteringu są momenty, kiedy słuchając muzyki z zamkniętymi oczami, odwracasz się myśląc, że stuknięcie w tle, to nie był dźwięk z Twoich słuchawek, tylko coś dzieje się w mieszkaniu.
Można lubić, bądź nie lubić dubu. Również muzyka klubowa to tylko kwestia gustu. Ale naprawdę ciężko znaleźć słaby punktu tego materiału. To naprawdę mocny debiut i kolejna płyta może być prawdziwą petardą.
Materiał wydany jest fantastycznie. Gustowne, czarne opakowanie z błyszczącym srebrnym napisem, wykonane z bardzo solidnej tektury. Na okładce widnieje znak kanji, oznaczający "pomyłkę". Dlaczego akurat ten i co on ma symbolizować? Do końca nie wiadomo. W środku znajduje się kolorowa książeczka zilustrowana wyjątkowo intrygującymi artami. Ogromne brawa dla wydawcy - Manufaktury Legenda. Jest to jedna z najlepiej wyglądających wizualnie płyt jakie ostatnio widziałem, a Manufaktura już przyzwyczaiła, że dba, by płyta nie tylko zawierała właściwy bagaż dźwięków, ale by również odpowiednio prezentowała się na półce.
FireInTheHole w sieci:
Facebook
Myspace
Hato
Katowicka formacja FireInTheHole udanie zaprezentowała się podczas Ostróda Reggae Festival w 2008 roku i narobiła apetytu na swój debiutancki krążek. Ostatecznie nadszedł czas by zespół uderzył w końcu z albumem, o bardzo mocnych "plecach", w postaci tak znamienitych gości jak sekcja Crispy Horns, polski trębacz Adam Baron, czy też sam Zion Train.
Pięknie! Płytę otwierają dęciaki legendarnej sekcji Crispy Horns, w utworze "Stay". Jest to stosunkowo czysto drumowy kawałek, gdzieniegdzie poprzetykany jamajskim pulsem. Zdecydowanie krok w dobrą stronę. Drugi w kolejce - "Drama" przywodzi na myśl współczesny brytyjski elektroniczny dub i koi duszę słuchaczy szukających bardziej rootsowych dźwięków.
Dalej jest już tylko z górki. Zachwycać się można jakością materiału i tym, jak fantastycznie zbudowane są poszczególne numery. Ogromna ilość przestrzeni pomiędzy dźwiękami, solówki gitarowe, mnóstwo przeszkadzajek i różnorodne dodatki, wyciągnięte żywcem z innych gatunków muzycznych: od chiptunes, po indyjski folk. Uderza również ogromna rozpiętość brzmieniowa, co świadczy tylko o szerokich horyzontach, jakie posiadają członkowie zespołu. Przesłuchując to wydawnictwo nie sposób uniknąć różnorodnych porównań, od BR Stylers po Dreadzone i Zion Train. Ci ostatni zresztą udzielają się gościnnie na płycie, oraz przygotowali remix wspomnianego już wcześniej kawałka "Drama". Kawał dobrej roboty odstawił również Tom Meyer z hamburskiego studia Master & Servant. Wyznacznikiem fachowej roboty w zakrsie masteringu są momenty, kiedy słuchając muzyki z zamkniętymi oczami, odwracasz się myśląc, że stuknięcie w tle, to nie był dźwięk z Twoich słuchawek, tylko coś dzieje się w mieszkaniu.



Można lubić, bądź nie lubić dubu. Również muzyka klubowa to tylko kwestia gustu. Ale naprawdę ciężko znaleźć słaby punktu tego materiału. To naprawdę mocny debiut i kolejna płyta może być prawdziwą petardą.
Materiał wydany jest fantastycznie. Gustowne, czarne opakowanie z błyszczącym srebrnym napisem, wykonane z bardzo solidnej tektury. Na okładce widnieje znak kanji, oznaczający "pomyłkę". Dlaczego akurat ten i co on ma symbolizować? Do końca nie wiadomo. W środku znajduje się kolorowa książeczka zilustrowana wyjątkowo intrygującymi artami. Ogromne brawa dla wydawcy - Manufaktury Legenda. Jest to jedna z najlepiej wyglądających wizualnie płyt jakie ostatnio widziałem, a Manufaktura już przyzwyczaiła, że dba, by płyta nie tylko zawierała właściwy bagaż dźwięków, ale by również odpowiednio prezentowała się na półce.
FireInTheHole w sieci:
Myspace
Hato
komentarze