Miał być album wraz z filmem, jest pełnowartościowa, różnorodna płyta, zatytułowana "Soundtrack". Lao Che po dwóch latach powraca z nowym wydawnictwem.
Od kiedy wypłynęli "Gusłami", a przede wszystkim "Powstaniem Warszawskim" wciąż nie dają się zamknąć w jednym gatunku. Ba, nie zamykają się nawet w kilku estetykach. Próbowali już sił z punk rockiem, elementami muzyki cyrkowej, wreszcie z elektroniką... Gdzie tym razem zawiodła ich dusza eksperymentatorów?
Znowu udało im się zrobić coś zupełnie odmiennego, świeżego, nowatorskiego, pełnego kontrastów. Z jednej strony na "Soundtracku" znajdziemy proste, liryczne, minimalistyczne brzmieniowo kompozycje, przywołujące na myśl echa solowej twórczości Spiętego. Z drugiej strony są eklektyczne, rozbudowane utwory, łączące elektronikę, rocka, funk i improwizację. Czysty cross over, jak zwykli określać swoją muzykę. Znajdziemy więc bardziej wyważone, spokojne piosenki - przyjemnie bujające ("4 piosenki") czy wręcz usypiające "KołysanEgo" (typowa dla Spiętego gra słów) i kojące, choć poprzecinane noisowymi uderzeniami "Na końcu języka". Znajdziemy 10-minutowy, monumentalny w brzmieniu "Idzie wiatr" - początkowo balladowy, przez chwilę mroczny, wreszcie pod koniec rozmyty do dźwiękowych plam. Jakby chcieli oddać odgłosy lasu przed, w trakcie i po burzy - piorunujące wrażenie. Równie minimalistyczny brzmieniowo "Dym" pachnie rockowo-bluesowymi zagrywkami Jacka White'a, a swoje funkowe fascynacje Lao ujawnia w "Już jutro".
Choć na krążku nie ma tak skocznych utworów jak z "Gospelu", to energii nie brakuje. Singlowe "Zombii" pokazuje dobitnie, że podoba się szerokiej publice i z pewnością stanie się koncertowym szlagierem. Utrzymany w klimacie klubowej elektroniki mantrowy "Govindam" ciężko nazwać przebojowym, ale w repertuarze "live" z pewnością zyska niezbędnego pazura. "Jestem psem", również elektroniczny, zaskakuje nawijką Spiętego - to powrót do korzeni z czasów hip hopowego składu Koli.
Muzyczny świat Lao Che to jedno, druga sprawa to teksty. Spięty jest w najwyższej formie - stworzył lirykę cholernie bogatą i inteligentną, naszpikowaną błyskotliwymi metaforami i przesiąkniętą typowym dla niego poczuciem humoru. Co ciekawe, tematykę płyty zdominowała kwestia wiary. Gwarantuję jednak, że kontekst w jakim padają słowa bóg, kościół, Maria, krzyż, zaskoczy każdego, kto próbowałby czynić z nich teksty religijne. To teksty o poszukiwaniu, wątpieniu, próbach zrozumienia.
Lao Che kolejny raz udowadnia, że są nad wyraz płodnymi muzykami, obdarzonymi wielką muzyczną wyobraźnią i jeszcze większym talentem jej wyrażania. Znowu wyrwali się schematom, znowu nagrali rewelacyjną płytę, mimo poprzeczki zawieszonej ekstremalnie wysoko poprzednimi wydawnictwami. I choć "Soundtrack" nie jest płytą przebojową (niemal wszystkie utwory mają ponad 5 minut) to zachwyca i nie pozwala się od siebie oderwać.
Lao Che w sieci:
Facebook
Strona
rad
Wywiad z Lao Che o płycie "Soundtrack"
Od kiedy wypłynęli "Gusłami", a przede wszystkim "Powstaniem Warszawskim" wciąż nie dają się zamknąć w jednym gatunku. Ba, nie zamykają się nawet w kilku estetykach. Próbowali już sił z punk rockiem, elementami muzyki cyrkowej, wreszcie z elektroniką... Gdzie tym razem zawiodła ich dusza eksperymentatorów?
Znowu udało im się zrobić coś zupełnie odmiennego, świeżego, nowatorskiego, pełnego kontrastów. Z jednej strony na "Soundtracku" znajdziemy proste, liryczne, minimalistyczne brzmieniowo kompozycje, przywołujące na myśl echa solowej twórczości Spiętego. Z drugiej strony są eklektyczne, rozbudowane utwory, łączące elektronikę, rocka, funk i improwizację. Czysty cross over, jak zwykli określać swoją muzykę. Znajdziemy więc bardziej wyważone, spokojne piosenki - przyjemnie bujające ("4 piosenki") czy wręcz usypiające "KołysanEgo" (typowa dla Spiętego gra słów) i kojące, choć poprzecinane noisowymi uderzeniami "Na końcu języka". Znajdziemy 10-minutowy, monumentalny w brzmieniu "Idzie wiatr" - początkowo balladowy, przez chwilę mroczny, wreszcie pod koniec rozmyty do dźwiękowych plam. Jakby chcieli oddać odgłosy lasu przed, w trakcie i po burzy - piorunujące wrażenie. Równie minimalistyczny brzmieniowo "Dym" pachnie rockowo-bluesowymi zagrywkami Jacka White'a, a swoje funkowe fascynacje Lao ujawnia w "Już jutro".
Choć na krążku nie ma tak skocznych utworów jak z "Gospelu", to energii nie brakuje. Singlowe "Zombii" pokazuje dobitnie, że podoba się szerokiej publice i z pewnością stanie się koncertowym szlagierem. Utrzymany w klimacie klubowej elektroniki mantrowy "Govindam" ciężko nazwać przebojowym, ale w repertuarze "live" z pewnością zyska niezbędnego pazura. "Jestem psem", również elektroniczny, zaskakuje nawijką Spiętego - to powrót do korzeni z czasów hip hopowego składu Koli.
Muzyczny świat Lao Che to jedno, druga sprawa to teksty. Spięty jest w najwyższej formie - stworzył lirykę cholernie bogatą i inteligentną, naszpikowaną błyskotliwymi metaforami i przesiąkniętą typowym dla niego poczuciem humoru. Co ciekawe, tematykę płyty zdominowała kwestia wiary. Gwarantuję jednak, że kontekst w jakim padają słowa bóg, kościół, Maria, krzyż, zaskoczy każdego, kto próbowałby czynić z nich teksty religijne. To teksty o poszukiwaniu, wątpieniu, próbach zrozumienia.
Lao Che kolejny raz udowadnia, że są nad wyraz płodnymi muzykami, obdarzonymi wielką muzyczną wyobraźnią i jeszcze większym talentem jej wyrażania. Znowu wyrwali się schematom, znowu nagrali rewelacyjną płytę, mimo poprzeczki zawieszonej ekstremalnie wysoko poprzednimi wydawnictwami. I choć "Soundtrack" nie jest płytą przebojową (niemal wszystkie utwory mają ponad 5 minut) to zachwyca i nie pozwala się od siebie oderwać.
Lao Che w sieci:
Strona
rad
Wywiad z Lao Che o płycie "Soundtrack"
tagi: alternatywa (298) elektronika (161) lao_che (11) polskie (886) recenzje (806) rock (485) spięty (2)
komentarze