Druga płyta Natalii Fiedorczuk raczej niczym nowym was nie zaskoczy, ale na pewno też nie zawiedzie.
Natalia Fiedorczuk to właścicielka jednego z najbardziej ciepłych ale i melancholijnych głosów na rodzimej scenie. Artystka znana m.in. z zespołów Orchid i Happy Pils swoją solową twórczość jako Nathalie And The Loners zaczęła w 2009 roku płytą "Go, Dare". Teraz, po trzech latach, Natalia powraca z nowym albumem - jeszcze smutniejszym, jeszcze bardziej delikatnym i piękniejszym.
Tym razem Natalia wraz z Maciejem Cieślakiem, gitarzystą i producentem (znany ze Ścianki) zagłębiają się w lo-fi. Album powstawał z wykorzystaniem analogowych narzędzi, dzięki czemu uzyskano ciepłe i przyjemnie niedoskonałe brzmienie. Znakomicie współgra to z melancholijnymi melodiami i pełnym emocji wokalem Natalii, dając uczucie intymności całego materiału.
To łącznie osiem numerów, utrzymanych w stylistyce smutnego dream popu. Większość utworów skonstruowanych jest w prosty, przejrzysty sposób - monotonny i delikatny motyw gitary, do tego przeciągłe, pogłębiające smutek dźwięki wiolonczeli (na niej Karolina Ree) i oczywiście najważniejszy składnik - szklisty i poruszający wokal Natalii. Piosenkowo bywa rzadko - tylko w dwóch pierwszych utworach na przykład znajdziemy perkusję (na niej Marcin Ułanowski). Najbardziej dynamiczny jest otwierający "Sines", (tu też uświadczymy basu). Oczywiście to nie znaczy, że utwór ten odstaje od reszty - on także skłania do jesiennej zadumy. Ale smucąc się, warto zwrócić uwagę na świetną partię gitary w tym kawałku. "Nervous monster" pomalutku wyłania się z mgły i dopiero gdzieś od połowy staje się bardziej wyrazisty.
Jasne, że nie jest to nowatorskie granie. Podobnych wydawnictw Zachód widział mnóstwo, a i nad Wisłą również mamy ekspertki od podobnych klimatów (choćby Asia Kuźma, Neurasja czy ostatnio Kari Amirian). Na "Sane (In Insane Places)" także odnajdziemy momenty, którym z łatwością przypniemy łatkę np. Cat Power - wystarczy posłuchać "Come come come" i "All of a sudden". Ale dla jasności - to brzmi naprawdę doskonale. Niezwykły głos Natalii oraz zgrabne aranżacje nie dają wrażenia wtórności. Co jeszcze ciekawego? "Cats of fury" pachnie folkiem, skrajnie minimalistyczy i przestrzenny "Sadnesslessness" bije rekordy smutów, a "okrąglutko" brzmiąca Daria to cieplutki wstęp do najbardziej surowego, zabarwionego elektroniką (i świetnego) "Emily (at dawn)". Choć to jedyny kawałek odstający od reszty, to zdecydowanie należy tę próbę pochwalić.
"Sane (In Insane Places)" to krążek wyjątkowo melancholijny, delikatny i intymny. Potrzebujesz odpłynąć i zatopić się w myślach? Lepszego towarzystwa nie znajdziesz.
Nathalie And The Loners w sieci:
Facebook
rad
Natalia Fiedorczuk to właścicielka jednego z najbardziej ciepłych ale i melancholijnych głosów na rodzimej scenie. Artystka znana m.in. z zespołów Orchid i Happy Pils swoją solową twórczość jako Nathalie And The Loners zaczęła w 2009 roku płytą "Go, Dare". Teraz, po trzech latach, Natalia powraca z nowym albumem - jeszcze smutniejszym, jeszcze bardziej delikatnym i piękniejszym.
Tym razem Natalia wraz z Maciejem Cieślakiem, gitarzystą i producentem (znany ze Ścianki) zagłębiają się w lo-fi. Album powstawał z wykorzystaniem analogowych narzędzi, dzięki czemu uzyskano ciepłe i przyjemnie niedoskonałe brzmienie. Znakomicie współgra to z melancholijnymi melodiami i pełnym emocji wokalem Natalii, dając uczucie intymności całego materiału.
To łącznie osiem numerów, utrzymanych w stylistyce smutnego dream popu. Większość utworów skonstruowanych jest w prosty, przejrzysty sposób - monotonny i delikatny motyw gitary, do tego przeciągłe, pogłębiające smutek dźwięki wiolonczeli (na niej Karolina Ree) i oczywiście najważniejszy składnik - szklisty i poruszający wokal Natalii. Piosenkowo bywa rzadko - tylko w dwóch pierwszych utworach na przykład znajdziemy perkusję (na niej Marcin Ułanowski). Najbardziej dynamiczny jest otwierający "Sines", (tu też uświadczymy basu). Oczywiście to nie znaczy, że utwór ten odstaje od reszty - on także skłania do jesiennej zadumy. Ale smucąc się, warto zwrócić uwagę na świetną partię gitary w tym kawałku. "Nervous monster" pomalutku wyłania się z mgły i dopiero gdzieś od połowy staje się bardziej wyrazisty.
Jasne, że nie jest to nowatorskie granie. Podobnych wydawnictw Zachód widział mnóstwo, a i nad Wisłą również mamy ekspertki od podobnych klimatów (choćby Asia Kuźma, Neurasja czy ostatnio Kari Amirian). Na "Sane (In Insane Places)" także odnajdziemy momenty, którym z łatwością przypniemy łatkę np. Cat Power - wystarczy posłuchać "Come come come" i "All of a sudden". Ale dla jasności - to brzmi naprawdę doskonale. Niezwykły głos Natalii oraz zgrabne aranżacje nie dają wrażenia wtórności. Co jeszcze ciekawego? "Cats of fury" pachnie folkiem, skrajnie minimalistyczy i przestrzenny "Sadnesslessness" bije rekordy smutów, a "okrąglutko" brzmiąca Daria to cieplutki wstęp do najbardziej surowego, zabarwionego elektroniką (i świetnego) "Emily (at dawn)". Choć to jedyny kawałek odstający od reszty, to zdecydowanie należy tę próbę pochwalić.
"Sane (In Insane Places)" to krążek wyjątkowo melancholijny, delikatny i intymny. Potrzebujesz odpłynąć i zatopić się w myślach? Lepszego towarzystwa nie znajdziesz.
Nathalie And The Loners w sieci:
rad
komentarze