Odważna, osobista, na wskroś depresyjna i szalenie prowokująca. Taka jest najnowsza płyta Marii Peszek.
Pani Maria zdecydowanie nie przesadza z aktywnością muzyczną. "Jezus Maria Peszek" to zaledwie trzecie wydawnictwo w ośmioletniej karierze wokalistki. W zupełności wystarczyło to jednak żeby artystka wyrosła na główną skandalistkę III RP, zyskując przy tym równie wielu wiernych fanów co i zajadłych przeciwników. Maria Peszek potrafi bowiem, jak nikt inny, dzielić polską publiczność. Działo się tak już przy okazji dwóch poprzednich krążków tym razem jednak, ze względu na tematykę utworów, medialna burza jest szczególnie silna. Nowe CD to bowiem swego rodzaju depresyjny koncept album, będący manifestem poglądów dużej części polskiego społeczeństwa. Taki obraz "liberalnego" Polaka XXI wieku, głęboko rozczarowanego rzeczywistością jaką przyniosły mu dwie dekady wolności. Z perspektywy dwóch miesięcy jakie mijają od premiery "Jezus Maria Peszek", można jednak śmiało stwierdzić, ze album się obronił. Nie zaszkodziła mu ani telewizyjno-radiowo-internetowa przepychanka ani kompletnie nieudana promocja, w postaci wywiadu dla Polityki. Choć wydawało się, że ten blamaż i wyznania o "depresji" w Bangkoku przylgną do płyty na stałe. Krążek zaledwie tydzień po premierze osiągnął status złotej płyty. Po miesiącu była to już platyna co oznacza, że do tej pory sprzedano grubo ponad 30 tys. egzemplarzy.
"Jezus Maria Peszek" to 12 premierowych utworów, wymykających się rutynie stylistycznej klasyfikacji. Pewnie najprościej byłoby przypiąć temu LP łatkę alternatywnego popu, ale wyrządzilibyśmy mu tym wielką krzywdę. Trafiamy tu bowiem na przedziwne połączenie indie, alternatywy i punka z wyraźnymi wycieczkami w stronę szeroko pojętej elektroniki. Proste, wręcz ascetyczne melodie, nad którymi zdecydowanie góruje wokal, przeplatają się z żywiołowym i nonszalanckim elektro. Raz jest melancholijnie, raz mocno i drapieżnie. Odpowiedzialny za produkcję Michał ‘Fox' Król, odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. Muzyka nie odgrywa na tej płycie jednak kluczowej roli. Najważniejsze są bowiem teksty Peszek. Szczere do bólu, osobiste i bezkompromisowe. Podane w wyrazistym, ironicznym tonie. Uwagę zwracają: inteligentna zabawa słowem, rozbijanie związków frazeologicznych i liczne, nieoczywiste nawiązania.
Album otwiera singlowy "Ludzie Psy", stanowiąc mocne wprowadzenie w depresyjny klimat wydawnictwa. Peszek portretuje tu samą siebie, czy może raczej przedstawia w jaki sposób postrzega ją opinia publiczna: "Ja nie dobro narodowe/ Ja pod skórą drzazga, samo mięso duszy/ Ja porno, ja miazga/ Ja czarny kot, ja wściekły pies/ Ja chwast i ja blizna, i ja niechcianych słów/ Jedyna Ojczyzna". Kolejne piosenki to przeplatające się ze sobą wyznania zagubionej i ewidentnie nieszczęśliwej kobiety oraz światopoglądowe manifesty. Studium depresji stanowią choćby "Nie ogarniam", "Wyścigówka", "Żwir" czy "Zejście awaryjne". Przekonania artystki poznajemy natomiast w "Sorry Polsko", "Nie wiem czy chcę" i "Pan nie jest moim pasterzem". I to właśnie ta trójka stanowi o "skandalicznym" wydźwięku krążka. Ewentualne sympatie bądź antypatie odbiorców będą tu, w dużym uproszczeniu, zależały od tego czy komuś bliżej do Gazety Wyborczej czy Rzeczpospolitej.
Na koniec warto jeszcze wspomnieć o dwóch zdecydowanie wyróżniających się kawałkach, tzn. "Padam" i "Amy". Ten pierwszy zwraca na siebie uwagę głównie ze względu na pogodny, niemal taneczny ton, drugi ponieważ kompletnie do tej płyty nie pasuje. Ta dedykowana Amy Winehouse tandetna pioseneczka jest po prostu słaba i niestety nieco psuje obraz całego wydawnictwa.
Peszek można nie lubić, a już na pewno można się z nią nie zgadzać, ale jej kunszt trzeba docenić. Nowe CD to zdecydowanie najlepsze dzieło w dorobku artystki i naprawdę warto po nie sięgnąć. Choćby tylko po to, by wyrobić sobie własne zdanie o albumie, który wywołał w naszym pięknym kraju tak wielką dyskusję.
Maria Peszek w sieci:
Facebook
Piotr Samołyk
Pani Maria zdecydowanie nie przesadza z aktywnością muzyczną. "Jezus Maria Peszek" to zaledwie trzecie wydawnictwo w ośmioletniej karierze wokalistki. W zupełności wystarczyło to jednak żeby artystka wyrosła na główną skandalistkę III RP, zyskując przy tym równie wielu wiernych fanów co i zajadłych przeciwników. Maria Peszek potrafi bowiem, jak nikt inny, dzielić polską publiczność. Działo się tak już przy okazji dwóch poprzednich krążków tym razem jednak, ze względu na tematykę utworów, medialna burza jest szczególnie silna. Nowe CD to bowiem swego rodzaju depresyjny koncept album, będący manifestem poglądów dużej części polskiego społeczeństwa. Taki obraz "liberalnego" Polaka XXI wieku, głęboko rozczarowanego rzeczywistością jaką przyniosły mu dwie dekady wolności. Z perspektywy dwóch miesięcy jakie mijają od premiery "Jezus Maria Peszek", można jednak śmiało stwierdzić, ze album się obronił. Nie zaszkodziła mu ani telewizyjno-radiowo-internetowa przepychanka ani kompletnie nieudana promocja, w postaci wywiadu dla Polityki. Choć wydawało się, że ten blamaż i wyznania o "depresji" w Bangkoku przylgną do płyty na stałe. Krążek zaledwie tydzień po premierze osiągnął status złotej płyty. Po miesiącu była to już platyna co oznacza, że do tej pory sprzedano grubo ponad 30 tys. egzemplarzy.



"Jezus Maria Peszek" to 12 premierowych utworów, wymykających się rutynie stylistycznej klasyfikacji. Pewnie najprościej byłoby przypiąć temu LP łatkę alternatywnego popu, ale wyrządzilibyśmy mu tym wielką krzywdę. Trafiamy tu bowiem na przedziwne połączenie indie, alternatywy i punka z wyraźnymi wycieczkami w stronę szeroko pojętej elektroniki. Proste, wręcz ascetyczne melodie, nad którymi zdecydowanie góruje wokal, przeplatają się z żywiołowym i nonszalanckim elektro. Raz jest melancholijnie, raz mocno i drapieżnie. Odpowiedzialny za produkcję Michał ‘Fox' Król, odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. Muzyka nie odgrywa na tej płycie jednak kluczowej roli. Najważniejsze są bowiem teksty Peszek. Szczere do bólu, osobiste i bezkompromisowe. Podane w wyrazistym, ironicznym tonie. Uwagę zwracają: inteligentna zabawa słowem, rozbijanie związków frazeologicznych i liczne, nieoczywiste nawiązania.



Album otwiera singlowy "Ludzie Psy", stanowiąc mocne wprowadzenie w depresyjny klimat wydawnictwa. Peszek portretuje tu samą siebie, czy może raczej przedstawia w jaki sposób postrzega ją opinia publiczna: "Ja nie dobro narodowe/ Ja pod skórą drzazga, samo mięso duszy/ Ja porno, ja miazga/ Ja czarny kot, ja wściekły pies/ Ja chwast i ja blizna, i ja niechcianych słów/ Jedyna Ojczyzna". Kolejne piosenki to przeplatające się ze sobą wyznania zagubionej i ewidentnie nieszczęśliwej kobiety oraz światopoglądowe manifesty. Studium depresji stanowią choćby "Nie ogarniam", "Wyścigówka", "Żwir" czy "Zejście awaryjne". Przekonania artystki poznajemy natomiast w "Sorry Polsko", "Nie wiem czy chcę" i "Pan nie jest moim pasterzem". I to właśnie ta trójka stanowi o "skandalicznym" wydźwięku krążka. Ewentualne sympatie bądź antypatie odbiorców będą tu, w dużym uproszczeniu, zależały od tego czy komuś bliżej do Gazety Wyborczej czy Rzeczpospolitej.



Na koniec warto jeszcze wspomnieć o dwóch zdecydowanie wyróżniających się kawałkach, tzn. "Padam" i "Amy". Ten pierwszy zwraca na siebie uwagę głównie ze względu na pogodny, niemal taneczny ton, drugi ponieważ kompletnie do tej płyty nie pasuje. Ta dedykowana Amy Winehouse tandetna pioseneczka jest po prostu słaba i niestety nieco psuje obraz całego wydawnictwa.
Peszek można nie lubić, a już na pewno można się z nią nie zgadzać, ale jej kunszt trzeba docenić. Nowe CD to zdecydowanie najlepsze dzieło w dorobku artystki i naprawdę warto po nie sięgnąć. Choćby tylko po to, by wyrobić sobie własne zdanie o albumie, który wywołał w naszym pięknym kraju tak wielką dyskusję.
Maria Peszek w sieci:
Piotr Samołyk
komentarze