sprawdź koncerty cyklu tego slucham w Szczecinie

1926 – „1926”

0 11-01-2013 12:56

Zespół 1926 ze swoim debiutanckim krążkiem na dobre udowadnia, że epicentrum polskiego gitarowego grania należy szukać w Trójmieście.

Tam to się lubują w "supergrupach". 1926 to też właściwie jedna z nich, bo składa się z muzyków na co dzień grających w Kiev Office, Karol Schwarz All Stars, Marli Cinger (Asia Kucharska, Krzysztof Wroński, Artur Arek Bieszke), Pomelo Taxi (Max). A liderem tego przedsięwzięcia jest Bartosz Boro Borowski.

Singiel pod tytułem " I don't want to be with U", wypuszczony do sieci w listopadzie poszedł jak burza po profilach fanów rockowej psychodelii. Takiego brzmienia dawno tu nad Wisłą nie słyszeliśmy. Hipnotyczna atmosfera, wokale rodem z jakichś majaków, wszystko to rozedrgane, wibrujące, duszne i przestrzenne zarazem. W dodatku konwencją, ale też długością, nawiązujące do najlepszych czasów rocka - 8 minutowa kompozycja nigdzie się nie spieszy. Rozkręca się powolutku, płynie dostojnie, kompletnie pochłaniając słuchacza. Dopiero w końcowej partii nabiera rumieńców dzięki gitarowemu, szugejzowemu trójgłosowi. Granie na najwyższym poziomie. Teraz już możemy skonfrontować to z całym długograjem 1926, wydanym przez Music Is The Weapon.


Po włożeniu CD do odtwarzacza można się zdziwić, mimo czterech utworów spisanych na odwrocie digipacku, płyta zawiera jedynie dwa indeksy. Jednym z nich (a właściwie drugim), jest opisany wyżej " I don't want to be with U". Ścieżka numer jeden, trwająca bagatela 28 minut, zawiera w sobie trzy utwory, zatytułowane "She Knows Yr Name", "Calling Her" oraz "Alexandria". Nie ma wyraźnych podziałów na te trzy piosenki. Zespół gra pół godziny bez przerwy, można jedynie próbować wychwycić przejścia i przypisać tytuły poszczególnym fragmentom. Ile razy bym nie podchodził, to mi i tak wychodzą z tego cztery kawałki, hmm...

Początek iście kosmiczny, topi się w mrocznych podźwiękach, żeby w końcu wybuchnąć feerią skrzących się gitar, ciężko stąpającego basu i głębokich bębnów. Równomierne uderzenia basu tworzą szkielet kompozycji, co rusz zaskakującej erupcjami szalejących gitar, zapędzających się chętnie w noise'owe rejony. Fantastyczna współpraca mocarnej sekcji rytmicznej i gitarowego trio, miodzio. 1926 nie szafuje siłami słuchacza, co rusz zmieniają tempo, przechodząc z rytmicznej, psychodelicznej gonitwy w momenty letargu i łapania oddechu. Porywająco robi się w 17 minucie i jeszcze bardziej, gdy kilka minut później zespół wchodzi parę schodków wyżej. Najciekawiej za to jest od 23 minuty - wtedy rozpoczyna się duszna, kwasowa, stonerowa psychodela, a z hałasu gitary z trudem wykluwa się brudny riff. Mocna końcówka wysysa resztkę sił.

Debiut 1926 to solidny kawał rockowej psychodelii. Choć prawie w całości jest to rzecz instrumentalna, to ciężko się znudzić nawet po kilku- kilkunastu odtworzeniach. Ach i zapomniałbym - wbrew pozorom album ma też wymowę patriotyczną (lokalnie). Nazwa, wkładka do płyty i jeden sampelek wyraźnie umiejscawiają go...gdzie? No jasne, że w Gdyni.




1926 w sieci:
Facebook

rad
rad


tagi: 1926 (2)  alternatywa (298)  recenzje (806)  rock (485) 
komentarze