Trzeci krążek radykalnych eksperymentatorów z krakowskiej formacji UDA to kolejne stylistyczne szaleństwo.
Scena improwizowana nad Wisłą przeżywa w ostatnich latach prawdziwie wiosenny rozkwit. Teraz kolejną jaskółką jest nowy krążek UDA „Łowy Kraby”. Wydaje się, że myślą przewodnią jego nagrania było zebranie możliwie dużej ilości reguł rządzących muzyką i bezceremonialne ich łamanie w każdą możliwą stronę i na każdy możliwy sposób.
Krążek wypełnia dwanaście stylistycznych mutantów, które ewoluują, a raczej gwałtownie wybuchają z progresywnego rocka i hard rocka, czasem nawet metalu, w najróżniejsze kierunki – od free jazzu i math rocka, po psychodelię, funk, a nawet elementy folkowe. Właściwie chyba łatwiej wymienić gatunki, których na „Łowach Krabach” nie znajdziemy, niż te, które można usłyszeć. UDA mieszają składniki w sposób na pierwszy rzut oka chaotyczny i wielce ryzykowny – podobnie szaleją chyba tylko Orange The Juice.
Przede wszystkim znajdziemy tu duże ilości wszelkich odmian rocka, poprzecinane wariacjami jazzowymi, z klangowaniem na basie włącznie („Tyrydyry dą”- z gościnnym udziałem Apostolisa Anthimosa z SBB), albo z zaskoczenia zmieniające się w surrealistyczne wyznanie miłosne, tylko po to by znów za chwilę zaatakować hiperciężkimi riffami („Talerzyk na piach”). Albo ni z gruszki ni z pietruszki trafiamy do zadymionej psychodelii kawałka „Weź go karm”. Tu naprawdę można spodziewać się wszystkiego…
Jednym z ciekawszych punktów płyty jest „Diamentowy Gruzin”, również o kilku twarzach: łagodnej, mięsistego progrocka i szalonego jazzu. UDA miejscami brzmią dojrzale i mocno jak prawdziwe gwiazdy progresywnego grania („Zacier jest”), ale jedna konwencja to dla nich zdecydowanie za ciasna rzecz – sięgają więc po elementy sonorystyczne, a nawet bluesa czy brzmienie à la Gotan Project („Rajstopy z dziuramy”).
Warto wspomnieć też o zaznaczającym się zacięciu kabaretowym, pastiszowym, w dodatku o mocno surrealistycznym zabarwieniu – spójrzcie choćby na tytuły – po ich przestudiowaniu teksty (będące właściwie skrawkami tekstów) o żarciu tataraku lub bułki tartej z musztardą nie powinny dziwić. Ale to też nie novum dla zespołu, który w swoim dorobku ma np. utwór „Edward Penisoręki” albo „Mokry sen Gargamela”. Swoje o klimacie „Łowów Krabów” mówi też okładka…
Powiedzieć o tyj płycie, że jest niełatwa to mało. Żonglowanie przez zespół co rusz innymi stylistykami, tempami i różnorakimi motywami może mniej wytrwałego słuchacza zmęczyć. Ale dla wszystkich poszukujących nieoczywistości, muzycznej odwagi czy wręcz brawury na skraju rozsądku, rzecz absolutnie godna polecenia. To podróż pełna niezapowiedzianych zakrętów i nagłych uskoków. „Brutalne fusion” w pełnej krasie… i oparach absurdu.
Uda w sieci:
Facebook
rad
Scena improwizowana nad Wisłą przeżywa w ostatnich latach prawdziwie wiosenny rozkwit. Teraz kolejną jaskółką jest nowy krążek UDA „Łowy Kraby”. Wydaje się, że myślą przewodnią jego nagrania było zebranie możliwie dużej ilości reguł rządzących muzyką i bezceremonialne ich łamanie w każdą możliwą stronę i na każdy możliwy sposób.
Krążek wypełnia dwanaście stylistycznych mutantów, które ewoluują, a raczej gwałtownie wybuchają z progresywnego rocka i hard rocka, czasem nawet metalu, w najróżniejsze kierunki – od free jazzu i math rocka, po psychodelię, funk, a nawet elementy folkowe. Właściwie chyba łatwiej wymienić gatunki, których na „Łowach Krabach” nie znajdziemy, niż te, które można usłyszeć. UDA mieszają składniki w sposób na pierwszy rzut oka chaotyczny i wielce ryzykowny – podobnie szaleją chyba tylko Orange The Juice.
Przede wszystkim znajdziemy tu duże ilości wszelkich odmian rocka, poprzecinane wariacjami jazzowymi, z klangowaniem na basie włącznie („Tyrydyry dą”- z gościnnym udziałem Apostolisa Anthimosa z SBB), albo z zaskoczenia zmieniające się w surrealistyczne wyznanie miłosne, tylko po to by znów za chwilę zaatakować hiperciężkimi riffami („Talerzyk na piach”). Albo ni z gruszki ni z pietruszki trafiamy do zadymionej psychodelii kawałka „Weź go karm”. Tu naprawdę można spodziewać się wszystkiego…
Jednym z ciekawszych punktów płyty jest „Diamentowy Gruzin”, również o kilku twarzach: łagodnej, mięsistego progrocka i szalonego jazzu. UDA miejscami brzmią dojrzale i mocno jak prawdziwe gwiazdy progresywnego grania („Zacier jest”), ale jedna konwencja to dla nich zdecydowanie za ciasna rzecz – sięgają więc po elementy sonorystyczne, a nawet bluesa czy brzmienie à la Gotan Project („Rajstopy z dziuramy”).
Warto wspomnieć też o zaznaczającym się zacięciu kabaretowym, pastiszowym, w dodatku o mocno surrealistycznym zabarwieniu – spójrzcie choćby na tytuły – po ich przestudiowaniu teksty (będące właściwie skrawkami tekstów) o żarciu tataraku lub bułki tartej z musztardą nie powinny dziwić. Ale to też nie novum dla zespołu, który w swoim dorobku ma np. utwór „Edward Penisoręki” albo „Mokry sen Gargamela”. Swoje o klimacie „Łowów Krabów” mówi też okładka…
Powiedzieć o tyj płycie, że jest niełatwa to mało. Żonglowanie przez zespół co rusz innymi stylistykami, tempami i różnorakimi motywami może mniej wytrwałego słuchacza zmęczyć. Ale dla wszystkich poszukujących nieoczywistości, muzycznej odwagi czy wręcz brawury na skraju rozsądku, rzecz absolutnie godna polecenia. To podróż pełna niezapowiedzianych zakrętów i nagłych uskoków. „Brutalne fusion” w pełnej krasie… i oparach absurdu.
Uda w sieci:
rad
komentarze