Debiutancka płyta projektu Pelvis, powiązanego z grupą Kumka Olik powinna was zaskoczyć.
Pod nazwą Pelvis kryje się autorski projekt Mateusza Błaszaka, byłego gitarzysty Kumki Olik. Płytę, o której dziś słów parę, nagrał wraz Maxem Psują (aktualnym perkusistą Kumki Olik) i Tomkiem Redmanem. Płyta powinna was zaskoczyć z prostej przyczyny – nie ma w sobie nic z indie rockowego, niesmacznego nalotu Kumki Olik.
Wita nas prawdziwy, siarczysty surf. To kawałek „Muscle cars”. Pierwsze dźwięki więc są zmyłą, bo bynajmniej Pelvis nie stara się iść w ślady Kaseciarza. O czym świadczy momentalnie wykonany zwrot w zupełnie inną stylistykę. „Dookoła nas” to właściwie big bit i choć początkowo chciałem go przełączyć, to po bardziej rzetelnym obsłuchaniu, jednak przekonuje. Wciąż jednak nie wiemy jak będzie wyglądał cały album…
Częściowo odpowiedź daje naprawdę dobry „Na czubku świata”. Mroczny rock sypie piaskiem stonerowego grania, z drugiej strony wywołuje skojarzenia okołowaglewskie. Kiedy już wydaje się, że złapaliśmy właściwy trop tego krążka, dostajemy folkowe „INSTR.”, które aż się prosi by zagrać je na banjo. Ale zaraz wracamy na rockowe tory – „Biegnę sam” to brudne blues-rockowe cholerstwo, z przesterowanym basem, sunące miarowo jak walec. Nie mniej brudu i przesteru znajdziemy w oldskulowym „Blisko/daleko” (o waglewskich tropach już było?). Potem zapadamy się na 4,5 min. w duszny, rockowy „Brother” - to ściana przesteru, cierpliwie i systematycznie wwiercająca się w głowę. Proste, hipnotyzujące i po prostu dobre.
Chłopaki nie ułatwiają połapania się w tym materiale, bo znowu serwują zmianę klimatu. Folkowa balladka „Come Back Home”, z kobiecym chórkiem pokazuje, że Pelvis i w łagodniejszych formach odnajduje się bez problemu. Już wiecie, że kolejny raz skoczymy w zupełnie inne muzyczne miejsce? Bo „Pelvis” to taka sinusoida. Na „górkę” wskakujemy zatem za sprawą „Hej Girl”, przebojowego rockersa.
I właściwie dobrnęliśmy do końca. Tu jeszcze czeka na nas zaprawiona bluesem wakacyjna pioseneczka „Czas wyjechać”, z rozczulającymi chórkami dzieciaków. Zupełnie nie pasuje do reszty materiału, ale jakże cieszy ucho.
Debiut Pelvisa wygląda raczej jak zbiór różnych piosenek z dłuższego okresu działalności, zebranych i spiętych razem tylko nazwą albumu. Ale są to naprawdę dobre piosenki, więc pal licho ten mały stylistyczny rozgardiasz. Najważniejsze, że chętnie do tej płyty się wraca.
pelvisbandpoland.bandcamp.com/
Pelvis w sieci
rad
Pod nazwą Pelvis kryje się autorski projekt Mateusza Błaszaka, byłego gitarzysty Kumki Olik. Płytę, o której dziś słów parę, nagrał wraz Maxem Psują (aktualnym perkusistą Kumki Olik) i Tomkiem Redmanem. Płyta powinna was zaskoczyć z prostej przyczyny – nie ma w sobie nic z indie rockowego, niesmacznego nalotu Kumki Olik.
Wita nas prawdziwy, siarczysty surf. To kawałek „Muscle cars”. Pierwsze dźwięki więc są zmyłą, bo bynajmniej Pelvis nie stara się iść w ślady Kaseciarza. O czym świadczy momentalnie wykonany zwrot w zupełnie inną stylistykę. „Dookoła nas” to właściwie big bit i choć początkowo chciałem go przełączyć, to po bardziej rzetelnym obsłuchaniu, jednak przekonuje. Wciąż jednak nie wiemy jak będzie wyglądał cały album…
Częściowo odpowiedź daje naprawdę dobry „Na czubku świata”. Mroczny rock sypie piaskiem stonerowego grania, z drugiej strony wywołuje skojarzenia okołowaglewskie. Kiedy już wydaje się, że złapaliśmy właściwy trop tego krążka, dostajemy folkowe „INSTR.”, które aż się prosi by zagrać je na banjo. Ale zaraz wracamy na rockowe tory – „Biegnę sam” to brudne blues-rockowe cholerstwo, z przesterowanym basem, sunące miarowo jak walec. Nie mniej brudu i przesteru znajdziemy w oldskulowym „Blisko/daleko” (o waglewskich tropach już było?). Potem zapadamy się na 4,5 min. w duszny, rockowy „Brother” - to ściana przesteru, cierpliwie i systematycznie wwiercająca się w głowę. Proste, hipnotyzujące i po prostu dobre.



Chłopaki nie ułatwiają połapania się w tym materiale, bo znowu serwują zmianę klimatu. Folkowa balladka „Come Back Home”, z kobiecym chórkiem pokazuje, że Pelvis i w łagodniejszych formach odnajduje się bez problemu. Już wiecie, że kolejny raz skoczymy w zupełnie inne muzyczne miejsce? Bo „Pelvis” to taka sinusoida. Na „górkę” wskakujemy zatem za sprawą „Hej Girl”, przebojowego rockersa.
I właściwie dobrnęliśmy do końca. Tu jeszcze czeka na nas zaprawiona bluesem wakacyjna pioseneczka „Czas wyjechać”, z rozczulającymi chórkami dzieciaków. Zupełnie nie pasuje do reszty materiału, ale jakże cieszy ucho.
Debiut Pelvisa wygląda raczej jak zbiór różnych piosenek z dłuższego okresu działalności, zebranych i spiętych razem tylko nazwą albumu. Ale są to naprawdę dobre piosenki, więc pal licho ten mały stylistyczny rozgardiasz. Najważniejsze, że chętnie do tej płyty się wraca.
pelvisbandpoland.bandcamp.com/
Pelvis w sieci
rad
komentarze