Nietypowy zabieg przeprowadził w sierpniu trójmiejski zespół 1926, bo wypuścił tego samego dnia dwie epki.
Dwie epki, które łącznie mają cztery utwory i aż godzinę muzyki! Ale 1926 przyzwyczaili już do tego typu twórczości – spodziewajcie się znowu zatem monstrualnie rozbudowanych suit i czegoś na dodatek. Taki właśnie schemat mają oba wydawnictwa.
Zacznijmy może od „Bury The Ghost”, z niemal 23-min. transową kobyłą „I Feel Like I'm Dying, We Know What You've Seen”. Wstęp tego utworu to kilka minut hipnotycznego letargu, powolnej podróży ognia po loncie, prowadzącym do rockowej rakiety. Kiedy już wybucha, to sypie szugejzowe iskry, mnożące się w dilejach i pogłosach. Napięcie tej kompozycji miarowo narasta gdzieś do połowy, by wytracić moc, opaść i niemal zupełnie zastygnąć. Ale tylko na moment, bo kawałek powstaje zupełnie odmieniony. Od 13 minuty robi się wyjątkowo ciekawie, dzięki nośnym gitarowym zagrywkom, które prowadzą nas wprost do kulminacji. Szybka, hałaśliwa gonitwa wybucha gdzieś po 15 minucie, aż wreszcie rozpada się w lawinę dźwięków, z której wydobywa się już zupełnie nowy etap utworu. Kawałek nr 2 jest znacznie krótszy. W „Krakenie” (taki stwór morski z legendy) 1926 stawia bardziej na noise’owe eksperymentowanie, na tle bębnów brzmiących niczym kotły.
Epka gwarantuje pół godziny podróży po jakichś fantastyczno-mitycznych obszarach. Absolutnie bez nudy.
1926band.bandcamp.com/album/bury-the-ghost-ep
”Orphans” wypada słabiej. Ta z kolei rozpoczyna się od nudnawego i cholernie długiego wstępu w oparach muzyki medytacyjnej. Kiedy już utwór się rozwija, okazuje się być przez długi czas jednorodnym klocem, który nie jest w stanie mocniej zaintrygować. Na szczęście w 13 minucie uderza solidnie brudem gitar i basu, otwierając słuchacza na nadchodzącą litanię noise’owych gitarowych jęków i jeszcze większą porcję brudu. Końcówka utworu to powrót do medytacyjnego ukojenia, o wyraźnie orientalnym sznycie.
Drugi z utworów to cover przeboju Paula McCartneya „Hope of Deliverance”. To zniekształcony, odpowiednio przetworzony oryginał, przystosowany do trzeszczącej gitarowej psychodelii. Jeżeli miał boleć słuchacza, to efekt został osiągnięty.
1926 kontynuuje swoje rockowe odjazdy, podążając ścieżką wytyczoną przez pierwszy album. Nie jest to droga wybitnie równa, bo zdarzają się i górki i dołki, ale gwarantuje, że nie będziemy się nudzić.
1926band.bandcamp.com/album/orphans-ep
1926 w sieci
rad
Dwie epki, które łącznie mają cztery utwory i aż godzinę muzyki! Ale 1926 przyzwyczaili już do tego typu twórczości – spodziewajcie się znowu zatem monstrualnie rozbudowanych suit i czegoś na dodatek. Taki właśnie schemat mają oba wydawnictwa.
Zacznijmy może od „Bury The Ghost”, z niemal 23-min. transową kobyłą „I Feel Like I'm Dying, We Know What You've Seen”. Wstęp tego utworu to kilka minut hipnotycznego letargu, powolnej podróży ognia po loncie, prowadzącym do rockowej rakiety. Kiedy już wybucha, to sypie szugejzowe iskry, mnożące się w dilejach i pogłosach. Napięcie tej kompozycji miarowo narasta gdzieś do połowy, by wytracić moc, opaść i niemal zupełnie zastygnąć. Ale tylko na moment, bo kawałek powstaje zupełnie odmieniony. Od 13 minuty robi się wyjątkowo ciekawie, dzięki nośnym gitarowym zagrywkom, które prowadzą nas wprost do kulminacji. Szybka, hałaśliwa gonitwa wybucha gdzieś po 15 minucie, aż wreszcie rozpada się w lawinę dźwięków, z której wydobywa się już zupełnie nowy etap utworu. Kawałek nr 2 jest znacznie krótszy. W „Krakenie” (taki stwór morski z legendy) 1926 stawia bardziej na noise’owe eksperymentowanie, na tle bębnów brzmiących niczym kotły.
Epka gwarantuje pół godziny podróży po jakichś fantastyczno-mitycznych obszarach. Absolutnie bez nudy.
1926band.bandcamp.com/album/bury-the-ghost-ep
”Orphans” wypada słabiej. Ta z kolei rozpoczyna się od nudnawego i cholernie długiego wstępu w oparach muzyki medytacyjnej. Kiedy już utwór się rozwija, okazuje się być przez długi czas jednorodnym klocem, który nie jest w stanie mocniej zaintrygować. Na szczęście w 13 minucie uderza solidnie brudem gitar i basu, otwierając słuchacza na nadchodzącą litanię noise’owych gitarowych jęków i jeszcze większą porcję brudu. Końcówka utworu to powrót do medytacyjnego ukojenia, o wyraźnie orientalnym sznycie.
Drugi z utworów to cover przeboju Paula McCartneya „Hope of Deliverance”. To zniekształcony, odpowiednio przetworzony oryginał, przystosowany do trzeszczącej gitarowej psychodelii. Jeżeli miał boleć słuchacza, to efekt został osiągnięty.
1926 kontynuuje swoje rockowe odjazdy, podążając ścieżką wytyczoną przez pierwszy album. Nie jest to droga wybitnie równa, bo zdarzają się i górki i dołki, ale gwarantuje, że nie będziemy się nudzić.
1926band.bandcamp.com/album/orphans-ep
1926 w sieci
rad
komentarze