Do sieci trafiło kolejne w pełni autorskie dzieło Marii Ka. To sześć utworów zamieszczonych na bandcampie. Jak się pewnie domyślacie, ta epka musi mieć coś w sobie, skoro o niej piszemy…
Maria Ka mieszka w Trójmieście. Jakieś półtora roku temu wrzuciła do sieci szkice utworów, które szybko zostały potraktowane jako epka. Nie inaczej jest i tym razem – „X/Y/X/Y” to właściwie zbór muzycznych pomysłów, dające zarys talentu, który wciąż czeka na odkrycie. A my chętnie w tym pomożemy, bo panna ma niezwykle lekką rękę do pisania wciągających psychodelików.
Wszystko robi sama – tworzy muzykę, dźwięki, teksty. Wszystko to składa na stacji roboczej z brzmieniami Yamahy. - To twór mocno patchworkowy, dlatego właśnie X przeplata się z Y – mówi. Każda z piosenek zilustrowana jest kadrem z filmu niemego, więc całość można traktować jako minikoncept wizualno-dźwiękowy. Skupmy się jednak na stronie muzycznej.
Twórczość Marii Ka to zdecydowanie muzyka niepokoju. Psychodeliczny rock, post punk, elementy nowofalowe, brudna elektronika. Jeśli lubicie Drekoty, to i polubicie Marię, zresztą przydarzył im się już wspólny występ. Skąd w tych kobietach tyle ciemnych myśli i „krzywych”, zupełnie niecukierowych dźwięków?!
Na ich tle Maria śpiewa mocnym, wyrazistym, zadziornym i trochę teatralnym głosem, którym śmiało się można zachwycać. Posłuchajcie jak czysto i ślicznie brzmi w bujającym nerwowo „Gdybyś”; jaki ma pazur, kiedy jej wokal zostaje przetworzony w „Y Hen Tam”. Albo jak łagodnie wprowadza nim w elektryczny trans w dyszącej chłodem X R-ƎVO˩-UCJI” (piękny i łakomy kąsek dla miłośników dźwięków spod znaku Republiki). O refrenie w równie dobrym „Wieczorze” też można pisać tylko same achy i ochy…
Wszystko brzmi psychodelicznie, transowo, surowo, trochę topornie (automat perkusyjny, instrumenty „z klawisza” itp.). Głos Marii rewelacyjnie z tym kontrastuje, a w towarzystwie tak nieuczesanych dźwięków „żywy” pierwiastek kobiecy nabiera mocy i wyrazistości. Z równie dużą przyjemnością można obserwować jak świetnie Marysia sobie radzi tekstowo (5/6 kawałków po polsku).
Większość utworów to motoryczne „brudasy”, z regularnie chodzącym automatem perkusyjnym, dokładanymi do tego trzeszczącymi, bądź hammondującymi klawiszami (te ostatnie choćby w „Y Hen Tam”) i nie mniej zniekształconymi basem i gitarą. W tym gronie wyróżnia się piękna piosenka „Cigarette Mamma”, utrzymana w konwencji mrocznego bluesa. I tu Maria daje prawdziwy popis wokalny, (Ryśka Parasol może już prosić do duetu), a pogłos i trzeszczenie jeszcze dodają tu uroku (choć bywa, że gdy robi się głośniej, trzeszczenie jest już mniej przyjemne).
Jeżeli potraktować tę płytę jako zbiór szkiców, kwintesencję DIY, to i tak jest to dzieło cholernie wartościowe, przerastające niejeden materiał „full proffesional”. Jeśli nagrać to żywym bandem, w profesjonalnych warunkach, to dostaniemy prawdziwy diament (a podobno takie plany są!). I jeśliby trzymać się tego języka, pozostaje zaciskać kciuki, by się to udało i by trójmiejska perełka jaką niewątpliwie jest Maria Ka została dostrzeżona szerzej nad Wisłą. Postaramy się przyłożyć do tego rękę!
Maria Ka w sieci
Maria Ka mieszka w Trójmieście. Jakieś półtora roku temu wrzuciła do sieci szkice utworów, które szybko zostały potraktowane jako epka. Nie inaczej jest i tym razem – „X/Y/X/Y” to właściwie zbór muzycznych pomysłów, dające zarys talentu, który wciąż czeka na odkrycie. A my chętnie w tym pomożemy, bo panna ma niezwykle lekką rękę do pisania wciągających psychodelików.
Wszystko robi sama – tworzy muzykę, dźwięki, teksty. Wszystko to składa na stacji roboczej z brzmieniami Yamahy. - To twór mocno patchworkowy, dlatego właśnie X przeplata się z Y – mówi. Każda z piosenek zilustrowana jest kadrem z filmu niemego, więc całość można traktować jako minikoncept wizualno-dźwiękowy. Skupmy się jednak na stronie muzycznej.
Twórczość Marii Ka to zdecydowanie muzyka niepokoju. Psychodeliczny rock, post punk, elementy nowofalowe, brudna elektronika. Jeśli lubicie Drekoty, to i polubicie Marię, zresztą przydarzył im się już wspólny występ. Skąd w tych kobietach tyle ciemnych myśli i „krzywych”, zupełnie niecukierowych dźwięków?!
Na ich tle Maria śpiewa mocnym, wyrazistym, zadziornym i trochę teatralnym głosem, którym śmiało się można zachwycać. Posłuchajcie jak czysto i ślicznie brzmi w bujającym nerwowo „Gdybyś”; jaki ma pazur, kiedy jej wokal zostaje przetworzony w „Y Hen Tam”. Albo jak łagodnie wprowadza nim w elektryczny trans w dyszącej chłodem X R-ƎVO˩-UCJI” (piękny i łakomy kąsek dla miłośników dźwięków spod znaku Republiki). O refrenie w równie dobrym „Wieczorze” też można pisać tylko same achy i ochy…
Wszystko brzmi psychodelicznie, transowo, surowo, trochę topornie (automat perkusyjny, instrumenty „z klawisza” itp.). Głos Marii rewelacyjnie z tym kontrastuje, a w towarzystwie tak nieuczesanych dźwięków „żywy” pierwiastek kobiecy nabiera mocy i wyrazistości. Z równie dużą przyjemnością można obserwować jak świetnie Marysia sobie radzi tekstowo (5/6 kawałków po polsku).
Większość utworów to motoryczne „brudasy”, z regularnie chodzącym automatem perkusyjnym, dokładanymi do tego trzeszczącymi, bądź hammondującymi klawiszami (te ostatnie choćby w „Y Hen Tam”) i nie mniej zniekształconymi basem i gitarą. W tym gronie wyróżnia się piękna piosenka „Cigarette Mamma”, utrzymana w konwencji mrocznego bluesa. I tu Maria daje prawdziwy popis wokalny, (Ryśka Parasol może już prosić do duetu), a pogłos i trzeszczenie jeszcze dodają tu uroku (choć bywa, że gdy robi się głośniej, trzeszczenie jest już mniej przyjemne).
Jeżeli potraktować tę płytę jako zbiór szkiców, kwintesencję DIY, to i tak jest to dzieło cholernie wartościowe, przerastające niejeden materiał „full proffesional”. Jeśli nagrać to żywym bandem, w profesjonalnych warunkach, to dostaniemy prawdziwy diament (a podobno takie plany są!). I jeśliby trzymać się tego języka, pozostaje zaciskać kciuki, by się to udało i by trójmiejska perełka jaką niewątpliwie jest Maria Ka została dostrzeżona szerzej nad Wisłą. Postaramy się przyłożyć do tego rękę!
Maria Ka w sieci
komentarze