Grzegorz Nawrocki, lider Kobiet z solowym projektem. Uprzedzając fakty – czyżby jedna z najlepszych płyt roku?
Grzegorz Nawrocki to że potrafi pisać ładne piosenki udowadnia od lat w Kobietach. Teraz łapie za gitarę w projekcie solowym, by zagrać i zaśpiewać w klimatach mrocznego country oraz wcale nie bardziej wesołego bluesa i folku. Wyszło znakomicie.
Folkowe smutasy podszyte bluesem delikatnie przenikają się tu z drobnymi elektronicznymi wtrąceniami (computer w nazwie zobowiązuje). Lecz najważniejsze w tej muzyce jest brzmienie gitary i głosu Nawrockiego. I słowa. Słowa są właściwie najważniejsze. Teksty sugerują jedno – Nawrocki to absolutna czołówka tekściarzy w tym kraju. Bez dyskusji. Jego liryki są po prostu znakomite. Wtedy kiedy śpiewa, że „ten kraj nie jest mój”, wtedy gdy nuci „i jeszcze ten listopad, długie noce i ciemne dni” i wtedy gdy podśpiewuje, że „nie chce być jak urząd skarbowy”. Te krótkie wycinki nie są w stanie oddać jak zgrabnie włada słowem Nawrocki na przekroju całego albumu.
Jest błyskotliwy i ma świetny warsztat. Trafia w punkt bez względu na to czy pisze (i śpiewa) o młodych uciekających do miast z dziur zabitych dechami („Ja chcę do ludzi”), o związkach muzyczno-obyczajowych („Punk Rock”), czy niezwykle intymnie o miłości i samotności. Jego historie napęczniałe są też od inteligentnych odniesień do historii i teraźniejszości. To znakomitej jakości obserwacje społeczne i zwykłe codzienne ludzkie spostrzeżenia. W tekstach każdy znajdzie coś z siebie lub z tego gorszego - sąsiada. Tym bardziej, jeśli mieszka w Trójmieście lub okolicy, bo regionalnych – ujmując rzecz ściślej – nadmorskich nawiązań tutaj pełno.
To jest recepta na znakomitą płytę. Kapitalne teksty, hipnotyzujący tembr głosu i muzyka – smutna ale wciągająca. Bo Nawrocki rzadko wygląda z molowych rejonów, choć i to mu się zdarza („Caballo Blanco”). O pierwotnej sile tego albumu świadczy też fakt, że nie potrzebował technicznych nowinek. Został nagrany niemal w całości na jeden rosyjski mikrofon, a Pat Stawiński większość swoich partii zagrał na basie znalezionym na śmietniku. Tu nawet mruczane chórki mają swój urok.
Bardów nigdy za wiele, a wzbogaciliśmy się oficjalnie – bo jak ze swoją płytą to już oficjalnie, nie? – o jeszcze jednego. Czapki z głów przed panem Nawrockim – słuchajcie go, bo naprawdę warto.
Nawrocki Folk Computer Band w sieci
Grzegorz Nawrocki to że potrafi pisać ładne piosenki udowadnia od lat w Kobietach. Teraz łapie za gitarę w projekcie solowym, by zagrać i zaśpiewać w klimatach mrocznego country oraz wcale nie bardziej wesołego bluesa i folku. Wyszło znakomicie.
Folkowe smutasy podszyte bluesem delikatnie przenikają się tu z drobnymi elektronicznymi wtrąceniami (computer w nazwie zobowiązuje). Lecz najważniejsze w tej muzyce jest brzmienie gitary i głosu Nawrockiego. I słowa. Słowa są właściwie najważniejsze. Teksty sugerują jedno – Nawrocki to absolutna czołówka tekściarzy w tym kraju. Bez dyskusji. Jego liryki są po prostu znakomite. Wtedy kiedy śpiewa, że „ten kraj nie jest mój”, wtedy gdy nuci „i jeszcze ten listopad, długie noce i ciemne dni” i wtedy gdy podśpiewuje, że „nie chce być jak urząd skarbowy”. Te krótkie wycinki nie są w stanie oddać jak zgrabnie włada słowem Nawrocki na przekroju całego albumu.



Jest błyskotliwy i ma świetny warsztat. Trafia w punkt bez względu na to czy pisze (i śpiewa) o młodych uciekających do miast z dziur zabitych dechami („Ja chcę do ludzi”), o związkach muzyczno-obyczajowych („Punk Rock”), czy niezwykle intymnie o miłości i samotności. Jego historie napęczniałe są też od inteligentnych odniesień do historii i teraźniejszości. To znakomitej jakości obserwacje społeczne i zwykłe codzienne ludzkie spostrzeżenia. W tekstach każdy znajdzie coś z siebie lub z tego gorszego - sąsiada. Tym bardziej, jeśli mieszka w Trójmieście lub okolicy, bo regionalnych – ujmując rzecz ściślej – nadmorskich nawiązań tutaj pełno.
To jest recepta na znakomitą płytę. Kapitalne teksty, hipnotyzujący tembr głosu i muzyka – smutna ale wciągająca. Bo Nawrocki rzadko wygląda z molowych rejonów, choć i to mu się zdarza („Caballo Blanco”). O pierwotnej sile tego albumu świadczy też fakt, że nie potrzebował technicznych nowinek. Został nagrany niemal w całości na jeden rosyjski mikrofon, a Pat Stawiński większość swoich partii zagrał na basie znalezionym na śmietniku. Tu nawet mruczane chórki mają swój urok.
Bardów nigdy za wiele, a wzbogaciliśmy się oficjalnie – bo jak ze swoją płytą to już oficjalnie, nie? – o jeszcze jednego. Czapki z głów przed panem Nawrockim – słuchajcie go, bo naprawdę warto.
Nawrocki Folk Computer Band w sieci
tagi: alternatywa (298) blues (3) folk (192) nawrocki_folk_computer_band (3) polskie (886) recenzje (806)
komentarze