Szalonych eksperymentów Kuby Ziołka ciąg dalszy.
Bydgoski muzyk wyrasta na czołową postać naszej sceny niezależnej. Wystarczy wspomnieć tylko jego tegoroczne przedsięwzięcia: świetne premiery autorskiej Starej Rzeki i postrockowego Hokei czy projekty z członkiem HATI, Rafałem Iwańskim (Kapital, X-NAVI:ET). Tym razem Alameda 3 pod wodzą Zioka zaprasza nas na wyprawę do swojego „Późnego królestwa”.
Płyta zawiera siedem kompozycji. Trzy z nich to wielowątkowe, długie konstrukcje pełne napięć i zmiennych nastrojów. Pozostałe utwory przybierają krótsze, bardziej nastrojowe formy. Klimatem przypomina ten album debiut Starej Rzeki, więcej tu jednak mocnego, gitarowego grania o różnych odcieniach. Trio filtruje kanon rockowej awangardy przez pryzmat własnych doświadczeń wyniesionych z różnych, muzycznych światów. Ciężkie, intensywne riffy, harmonijnie sąsiadują tu z przestrzennymi, syntezatorowymi pasażami i często bardzo zwiewnymi melodiami. Czasem brzmienie gitar jest gęste jak smoła, czasem skręca w stronę eksperymentu by całość zakończyć solidnym, blackmetalowym łomotem. Przesączonemu przez rozmaite efekty, gitarowemu hałasowi wtóruje mięsisty, powłóczysty bas Mikołaja Zielińskiego oraz schowana za tą potężną ścianą dźwięku perkusja Tomka Popowskiego.
Ten klasyczny rockowy skład doprawiony jest, jak wspomniałem wcześniej, surową elektroniką. Podobnie jak debiucie Starej Rzeki, słychać tu również akustyczne brzmienie gitary, zanurzone w dark ambientowej poświacie i znakomicie zestrojone z onirycznym, rozmytym głosem Ziołka. Te fragmenty płyty mogą się kojarzyć z niezbyt chyba szerzej u nas znanym, francuskim duetem Natural Snow Buildings. W dwóch utworach pojawiają się goście. Dźwięki fletu Tomka Pawlickiego, wnoszą w mroczną aurę tej muzyki nieco światła, zaś trąbka Wojtka Jachny w ostatnim, tytułowym utworze świetnie wtapia się w atmosferyczne tło. Brzmienie jest, podobnie jak na „Cieniu chmury...”, głęboko zanurzone w lołfajową estetykę. Brudne, surowe, chropowate. Zamiast sterylnej, wygładzonej produkcji, nieokrzesana, pierwotna forma.
Dużo się na tej płycie dzieje, ale nic bez potrzeby. Całość skonstruowana jest z zachowaniem odpowiednich proporcji. Każdy dźwięk tu coś znaczy, ma swoją wagę. To bez wątpienia, jeden z najlepszych albumów tego roku.
Alameda Trio w sieci
Bydgoski muzyk wyrasta na czołową postać naszej sceny niezależnej. Wystarczy wspomnieć tylko jego tegoroczne przedsięwzięcia: świetne premiery autorskiej Starej Rzeki i postrockowego Hokei czy projekty z członkiem HATI, Rafałem Iwańskim (Kapital, X-NAVI:ET). Tym razem Alameda 3 pod wodzą Zioka zaprasza nas na wyprawę do swojego „Późnego królestwa”.
Płyta zawiera siedem kompozycji. Trzy z nich to wielowątkowe, długie konstrukcje pełne napięć i zmiennych nastrojów. Pozostałe utwory przybierają krótsze, bardziej nastrojowe formy. Klimatem przypomina ten album debiut Starej Rzeki, więcej tu jednak mocnego, gitarowego grania o różnych odcieniach. Trio filtruje kanon rockowej awangardy przez pryzmat własnych doświadczeń wyniesionych z różnych, muzycznych światów. Ciężkie, intensywne riffy, harmonijnie sąsiadują tu z przestrzennymi, syntezatorowymi pasażami i często bardzo zwiewnymi melodiami. Czasem brzmienie gitar jest gęste jak smoła, czasem skręca w stronę eksperymentu by całość zakończyć solidnym, blackmetalowym łomotem. Przesączonemu przez rozmaite efekty, gitarowemu hałasowi wtóruje mięsisty, powłóczysty bas Mikołaja Zielińskiego oraz schowana za tą potężną ścianą dźwięku perkusja Tomka Popowskiego.
Ten klasyczny rockowy skład doprawiony jest, jak wspomniałem wcześniej, surową elektroniką. Podobnie jak debiucie Starej Rzeki, słychać tu również akustyczne brzmienie gitary, zanurzone w dark ambientowej poświacie i znakomicie zestrojone z onirycznym, rozmytym głosem Ziołka. Te fragmenty płyty mogą się kojarzyć z niezbyt chyba szerzej u nas znanym, francuskim duetem Natural Snow Buildings. W dwóch utworach pojawiają się goście. Dźwięki fletu Tomka Pawlickiego, wnoszą w mroczną aurę tej muzyki nieco światła, zaś trąbka Wojtka Jachny w ostatnim, tytułowym utworze świetnie wtapia się w atmosferyczne tło. Brzmienie jest, podobnie jak na „Cieniu chmury...”, głęboko zanurzone w lołfajową estetykę. Brudne, surowe, chropowate. Zamiast sterylnej, wygładzonej produkcji, nieokrzesana, pierwotna forma.
Dużo się na tej płycie dzieje, ale nic bez potrzeby. Całość skonstruowana jest z zachowaniem odpowiednich proporcji. Każdy dźwięk tu coś znaczy, ma swoją wagę. To bez wątpienia, jeden z najlepszych albumów tego roku.
Alameda Trio w sieci
komentarze