Debiut płytowy przeszło dziesięć lat po scenicznym. Jak wypadł?
Po 10 latach obecności na scenie, Maciek Malicki a.k.a. MadMajk, znany choćby z SingleDread czy Bauaganu, zrealizował album pod własnym szyldem. Wydawnictwo nie jest jednak przekrojem solowych pomysłów z owej dekady. Na płycie znalazły się głównie nowe kawałki. Materiał został nagrany niemal w całości w „Studio przy Trasie”, czyli warszawskim mieszkaniu wokalisty, zaś miksem zajęło się nasze szacowne Studio AS One.
Intro z zapętlonym fragmentem, jakby żywcem wyciągniętym z rytuału nyahbinghi, wskazuje kierunek inspiracji. Zresztą sam MadMajk nie ukrywa, że bardzo bliska jest mu zarówno muzyka afrykańska jak i to, co wyłoniło się z niej później. W podkładach dominuje więc hiphopowy beat skojarzony z reggae'ową wibracją, ale znajdziemy w nich również gorący funk, słodki soul, czy rasowe rocksteady. Jest tu miejsce i na dubstepowe zgrzyty i na rytmy wprost z Kuby. Utwory utrzymane są w pogodnym, ciepłym, luźnym klimacie. Autorem muzyki do połowy kawałków na albumie jest sam wokalista; trzy z nich to dzieło Auera, producenta nagrań PeZeta.
Nie jest to jedyny gość, którego MadMajk zaprosił do współpracy. Wszystkich wymienić tu nie sposób, niemniej wspomnieć należy o Gosi Janek czy Piotrku Kozieradzkim czyli KaCeZecie, który oprócz wokalnego wsparcia, na potrzeby jednego z numerów, chwycił za gitarę. W przebojowym „Do what you got to do” pojawia się Marika, a wraz z nią Solo Banton. Są też znakomici goście z Martyniki - King Kalabash i Baron Black. Każdy z zaproszonych wokalistów wyśpiewuje własne kwestie, ale oczywiście w głównej roli występuje tu MadMajk. Tematyka, którą bierze na swój warsztat nie jest, podobnie jak w innych tego typu produkcjach, niczym nowym. Maciek śpiewa o swojej miłości do muzyki, wytrwałości w realizowaniu celów, życiu w zgodzie ze sobą, kreatywności, nadziei. Podkreśla znaczenie rodziny (nie tylko tej „po krwi”) oraz miejsca pochodzenia. Mimo to, że jak zaznaczyłem, są to tematy znane nie od wczoraj, MadMajk zapodaje je swoim charakterystycznym wokalem w sposób intrygujący i oryginalny. Żongluje słowami, nadaje swojej liryce osobisty ton. Nie ma tutaj, o co nietrudno przy poruszaniu podobnych treści, popadania w patos; nie ma też – jeśli chodzi o tę drugą, bardziej rozrywkową stronę – głupkowatości.
„Mieć szacunek dla słuchacza/dla tego co leci z odtwarzacza/Nie robić shitu, żeby potem nie mieć kaca/Być prawdziwym bo to się opłaca.” Wierzę, że MadMajk pozostanie wierny tej zasadzie na swoich kolejnych płytach. Ta pierwsza wypadła bowiem całkiem udanie.
MadMajk w sieci
Po 10 latach obecności na scenie, Maciek Malicki a.k.a. MadMajk, znany choćby z SingleDread czy Bauaganu, zrealizował album pod własnym szyldem. Wydawnictwo nie jest jednak przekrojem solowych pomysłów z owej dekady. Na płycie znalazły się głównie nowe kawałki. Materiał został nagrany niemal w całości w „Studio przy Trasie”, czyli warszawskim mieszkaniu wokalisty, zaś miksem zajęło się nasze szacowne Studio AS One.
Intro z zapętlonym fragmentem, jakby żywcem wyciągniętym z rytuału nyahbinghi, wskazuje kierunek inspiracji. Zresztą sam MadMajk nie ukrywa, że bardzo bliska jest mu zarówno muzyka afrykańska jak i to, co wyłoniło się z niej później. W podkładach dominuje więc hiphopowy beat skojarzony z reggae'ową wibracją, ale znajdziemy w nich również gorący funk, słodki soul, czy rasowe rocksteady. Jest tu miejsce i na dubstepowe zgrzyty i na rytmy wprost z Kuby. Utwory utrzymane są w pogodnym, ciepłym, luźnym klimacie. Autorem muzyki do połowy kawałków na albumie jest sam wokalista; trzy z nich to dzieło Auera, producenta nagrań PeZeta.



Nie jest to jedyny gość, którego MadMajk zaprosił do współpracy. Wszystkich wymienić tu nie sposób, niemniej wspomnieć należy o Gosi Janek czy Piotrku Kozieradzkim czyli KaCeZecie, który oprócz wokalnego wsparcia, na potrzeby jednego z numerów, chwycił za gitarę. W przebojowym „Do what you got to do” pojawia się Marika, a wraz z nią Solo Banton. Są też znakomici goście z Martyniki - King Kalabash i Baron Black. Każdy z zaproszonych wokalistów wyśpiewuje własne kwestie, ale oczywiście w głównej roli występuje tu MadMajk. Tematyka, którą bierze na swój warsztat nie jest, podobnie jak w innych tego typu produkcjach, niczym nowym. Maciek śpiewa o swojej miłości do muzyki, wytrwałości w realizowaniu celów, życiu w zgodzie ze sobą, kreatywności, nadziei. Podkreśla znaczenie rodziny (nie tylko tej „po krwi”) oraz miejsca pochodzenia. Mimo to, że jak zaznaczyłem, są to tematy znane nie od wczoraj, MadMajk zapodaje je swoim charakterystycznym wokalem w sposób intrygujący i oryginalny. Żongluje słowami, nadaje swojej liryce osobisty ton. Nie ma tutaj, o co nietrudno przy poruszaniu podobnych treści, popadania w patos; nie ma też – jeśli chodzi o tę drugą, bardziej rozrywkową stronę – głupkowatości.
„Mieć szacunek dla słuchacza/dla tego co leci z odtwarzacza/Nie robić shitu, żeby potem nie mieć kaca/Być prawdziwym bo to się opłaca.” Wierzę, że MadMajk pozostanie wierny tej zasadzie na swoich kolejnych płytach. Ta pierwsza wypadła bowiem całkiem udanie.
MadMajk w sieci
komentarze