Tak, dobrze widzicie. Niebywała i rzadka okazja przeczytać u nas o płycie artysty z tzw. mainstereamu.
Tę płytę poleciła mi…mama. – Weź sprawdź, spodoba Ci się – mówiła. Ale maaaaamo, Kayah?...
Bo o twórczości Kayah można napisać wiele, nie zawsze dobrze. No nie jest to moja bajka, choć pięknego głosu i zmysłu do muzyki folkowej nikt jej odmówić nie może. W pamiętnej współpracy z Bregoviciem też można było znaleźć sporo zacnych dźwięków. Tym razem również sięga do etnicznej krainy, czego efektem jest niezwykła płyta „Transoriental Orchestra", nagrana z całą armią doświadczonych muzyków world music i pod okiem Atanasa Valkova, wziętego kompozytora filmowego. Efekt jest wyśmienity.
„Transoriental Orchestra” wypełniają pieśni żydowskie z różnych stron świata. Nie jest to bynajmniej tylko klezmerka (w którą swego czasu jakże udanie bawiła się też Justyna Steczkowska), lecz w oparciu o żydowskie melodie powstały utwory przepełnione mistycznymi brzmieniami Bliskiego Wschodu, nieokiełznanej energii Bałkanów oraz podszyte słowiańską duchowością. Fani Bregovicia czy Kroke, szykujcie odtwarzacze.
Wyjątkowo bogate i cudownie zrealizowane brzmienie krążka pozwala cieszyć ucho każdym dźwiękiem wielu egzotycznych instrumentów, wyjątkowej urody chórami, orientalnymi zawodzeniami i samym głosem Kayah (tak, tak). Gładko przebiegło również wprowadzenie nielicznych elektronicznych elementów w żywy organizm.
O poszczególnych utworach rozwodzić się nie ma sensu, gdyż każdy z nich jest ważnym elementem jednej wielkiej etnicznej opowieści, w której odnajdziemy oazy muzycznego spokoju (obowiązkowe „Ajde Jano”), jak i dynamicznej folkowej transowości („Aman Minush”). Kayah nie byłaby sobą, gdyby nie uderzyła w pop - w lżejszych gatunkowo „El Eliyahu” i „Rebeka”, ale i one są zatopione w klimacie etno. Te ucieczki w pop-folk, które się zdarzają choćby też w „Nie Ma Dat” czy w „El Eliyahu”, to akurat powielanie tego co było i tego, czego przecież na polskiej scenie nie brakuje.
A na krążku znalazło się nawet miejsce na jazzowe „Jidisze Mame” oraz naszego wyciskacza łez „Warszawo Ma”.
Nigdy nie sądziłem, że pojawi się u nas recenzja płyty Kayah, a tu proszę. Wniosków kilka, banalnych, ale jednak. Nawet gwiazda z szołbizu i mejnstrimu potrafi wyrwać się z papki, by zrobić coś naprawdę ciekawego. Nie należy więc nikogo nigdy przedwcześnie skreślać. No i wychodzi też na to, że trzeba się słuchać mamy. A „Transoriental Orchestra” posłuchajcie koniecznie, bo to bardzo dobra płyta jest.
Kayah w sieci
Tę płytę poleciła mi…mama. – Weź sprawdź, spodoba Ci się – mówiła. Ale maaaaamo, Kayah?...
Bo o twórczości Kayah można napisać wiele, nie zawsze dobrze. No nie jest to moja bajka, choć pięknego głosu i zmysłu do muzyki folkowej nikt jej odmówić nie może. W pamiętnej współpracy z Bregoviciem też można było znaleźć sporo zacnych dźwięków. Tym razem również sięga do etnicznej krainy, czego efektem jest niezwykła płyta „Transoriental Orchestra", nagrana z całą armią doświadczonych muzyków world music i pod okiem Atanasa Valkova, wziętego kompozytora filmowego. Efekt jest wyśmienity.
„Transoriental Orchestra” wypełniają pieśni żydowskie z różnych stron świata. Nie jest to bynajmniej tylko klezmerka (w którą swego czasu jakże udanie bawiła się też Justyna Steczkowska), lecz w oparciu o żydowskie melodie powstały utwory przepełnione mistycznymi brzmieniami Bliskiego Wschodu, nieokiełznanej energii Bałkanów oraz podszyte słowiańską duchowością. Fani Bregovicia czy Kroke, szykujcie odtwarzacze.
Wyjątkowo bogate i cudownie zrealizowane brzmienie krążka pozwala cieszyć ucho każdym dźwiękiem wielu egzotycznych instrumentów, wyjątkowej urody chórami, orientalnymi zawodzeniami i samym głosem Kayah (tak, tak). Gładko przebiegło również wprowadzenie nielicznych elektronicznych elementów w żywy organizm.
O poszczególnych utworach rozwodzić się nie ma sensu, gdyż każdy z nich jest ważnym elementem jednej wielkiej etnicznej opowieści, w której odnajdziemy oazy muzycznego spokoju (obowiązkowe „Ajde Jano”), jak i dynamicznej folkowej transowości („Aman Minush”). Kayah nie byłaby sobą, gdyby nie uderzyła w pop - w lżejszych gatunkowo „El Eliyahu” i „Rebeka”, ale i one są zatopione w klimacie etno. Te ucieczki w pop-folk, które się zdarzają choćby też w „Nie Ma Dat” czy w „El Eliyahu”, to akurat powielanie tego co było i tego, czego przecież na polskiej scenie nie brakuje.
A na krążku znalazło się nawet miejsce na jazzowe „Jidisze Mame” oraz naszego wyciskacza łez „Warszawo Ma”.
Nigdy nie sądziłem, że pojawi się u nas recenzja płyty Kayah, a tu proszę. Wniosków kilka, banalnych, ale jednak. Nawet gwiazda z szołbizu i mejnstrimu potrafi wyrwać się z papki, by zrobić coś naprawdę ciekawego. Nie należy więc nikogo nigdy przedwcześnie skreślać. No i wychodzi też na to, że trzeba się słuchać mamy. A „Transoriental Orchestra” posłuchajcie koniecznie, bo to bardzo dobra płyta jest.
Kayah w sieci
komentarze
Byłam, widziałam na żywo. To nie tylko muzyczna uczta, ale też świetne widowisko - bajeczne stroje!
Lilka25-11-2013 18:46:33

