Czy szumnie zapowiadany jako zaskoczenie roku debiut Bokki spełnia oczekiwania?
Tyle hałasu, zamieszania, które wypłynęło nawet poza granice Polski, bo przecież i piczforki pisały o Bokce… Wciąż nie wiemy kto tworzy zespół, na koncercie premierowym wystąpili za specjalnym ekranem, nie ujawniając tożsamości. Zabieg ten buduje wokół grupy miłą otoczkę czegoś niezwykłego. Daje jej też niemały handicap od publiczności i "branży", bo nikt nie będzie oceniał przez pryzmat wcześniejszych dokonać. A podobno trójka z Bokki świeżakami bynajmniej nie jest. Ale zostawmy to. Co tam ta tajemnicza Bokka wyrzeźbiła?
Odkryjmy karty – płytę na europejskim poziomie. Pop świetnej jakości, ulokowany cholernie daleko od tandety, kiczowatości i oczywistości. Elektroniczne tła i instrumenty przemielone przez efekty budują świat Bokki, który współgra z przypisaną już jej tajemniczością. Nawiązania do rodzeństwa Dreijerów (zwłaszcza Karin) są tu wręcz oczywiste, nie tylko w związku ze sporą dawką skandynawskiego chłodu, który u Bokki odnajdujemy. Nasze ucho głaskane jest mgłą ślicznych wokali, ale też niepokojone powykrzywianymi syntezatorami, masowane bardziej tanecznymi beatami i wystawiane na próbę ostrożnych elektronicznych eksperymentów. Nie wiem kto śpiewa, ile w tym wokalu jest efektów, ale brzmi świetnie. I to w momentach bardziej przebojowych, tych silniej psychodelicznych, jak i w momentach, kiedy rozmyte plamy wokali tworzą osobną płaszczyznę w utworach.
Są chwile wybitne, jak singlowy „Town of Strangers”, w którym Bokka zbliżyła się do perfekcji w tego rodzaju brzmieniach (i piszę to z chłodną głową, po dziesiątkach odtworzeń). Są te bardzo dobre („Places I’ve Never Been To”) i te dobre, wciągające ale i zlewające się ze sobą w trochę zbyt jednorodną masę („Paris”, „Reason”, „K&B”, „Violet Mountains Top”). Bardzo miło zaskakują motywy niechwytliwe, które każą jeszcze silniej naderwać łatkę „pop” – a to powyginany przerywnik („Found Something”, „So Empty”), a to elektroniczna zawiesina (np. takie „Mirror” lub „Meet My Shade”), a to wbicie niemelodyjnego klina (końcówka „Strange Spaces”). Ktoś, kto oczekiwał elektroniczno-popowej pralinki może sobie lekko ukruszyć zęba.
Z pewnością to niezwykły album, którego odsłuch sprawia niemałą przyjemność. Na polskiej scenie jest czymś świeżym i wyjątkowym. Gdyby było to dzieło trójki nastoletnich przyjaciół np. z wrocławskiego bloku – może i piałbym z zachwytu, ale raczej wygląda to na robotę doświadczonego teamu. Robotę bardzo dobrą, tego Bokce nikt pewnie nie odmówi. Choć nawet tak wykwintny pop niekoniecznie musi gwarantować miana debiutu roku, szczególnie w takim miejscu jak to.
A wytwórnia Nextpop to dziś w Polsce kopalnia ambitnego popu najwyższej jakości. W tym roku ukazała się już przecież nowa płyta Kari. Zapewne już w przyszłym, debiut utalentowanej Oly.
Bokka w sieci
Tyle hałasu, zamieszania, które wypłynęło nawet poza granice Polski, bo przecież i piczforki pisały o Bokce… Wciąż nie wiemy kto tworzy zespół, na koncercie premierowym wystąpili za specjalnym ekranem, nie ujawniając tożsamości. Zabieg ten buduje wokół grupy miłą otoczkę czegoś niezwykłego. Daje jej też niemały handicap od publiczności i "branży", bo nikt nie będzie oceniał przez pryzmat wcześniejszych dokonać. A podobno trójka z Bokki świeżakami bynajmniej nie jest. Ale zostawmy to. Co tam ta tajemnicza Bokka wyrzeźbiła?
Odkryjmy karty – płytę na europejskim poziomie. Pop świetnej jakości, ulokowany cholernie daleko od tandety, kiczowatości i oczywistości. Elektroniczne tła i instrumenty przemielone przez efekty budują świat Bokki, który współgra z przypisaną już jej tajemniczością. Nawiązania do rodzeństwa Dreijerów (zwłaszcza Karin) są tu wręcz oczywiste, nie tylko w związku ze sporą dawką skandynawskiego chłodu, który u Bokki odnajdujemy. Nasze ucho głaskane jest mgłą ślicznych wokali, ale też niepokojone powykrzywianymi syntezatorami, masowane bardziej tanecznymi beatami i wystawiane na próbę ostrożnych elektronicznych eksperymentów. Nie wiem kto śpiewa, ile w tym wokalu jest efektów, ale brzmi świetnie. I to w momentach bardziej przebojowych, tych silniej psychodelicznych, jak i w momentach, kiedy rozmyte plamy wokali tworzą osobną płaszczyznę w utworach.
Są chwile wybitne, jak singlowy „Town of Strangers”, w którym Bokka zbliżyła się do perfekcji w tego rodzaju brzmieniach (i piszę to z chłodną głową, po dziesiątkach odtworzeń). Są te bardzo dobre („Places I’ve Never Been To”) i te dobre, wciągające ale i zlewające się ze sobą w trochę zbyt jednorodną masę („Paris”, „Reason”, „K&B”, „Violet Mountains Top”). Bardzo miło zaskakują motywy niechwytliwe, które każą jeszcze silniej naderwać łatkę „pop” – a to powyginany przerywnik („Found Something”, „So Empty”), a to elektroniczna zawiesina (np. takie „Mirror” lub „Meet My Shade”), a to wbicie niemelodyjnego klina (końcówka „Strange Spaces”). Ktoś, kto oczekiwał elektroniczno-popowej pralinki może sobie lekko ukruszyć zęba.
Z pewnością to niezwykły album, którego odsłuch sprawia niemałą przyjemność. Na polskiej scenie jest czymś świeżym i wyjątkowym. Gdyby było to dzieło trójki nastoletnich przyjaciół np. z wrocławskiego bloku – może i piałbym z zachwytu, ale raczej wygląda to na robotę doświadczonego teamu. Robotę bardzo dobrą, tego Bokce nikt pewnie nie odmówi. Choć nawet tak wykwintny pop niekoniecznie musi gwarantować miana debiutu roku, szczególnie w takim miejscu jak to.
A wytwórnia Nextpop to dziś w Polsce kopalnia ambitnego popu najwyższej jakości. W tym roku ukazała się już przecież nowa płyta Kari. Zapewne już w przyszłym, debiut utalentowanej Oly.
Bokka w sieci
tagi: alternative_pop (68) alternatywa (298) bokka_ (2) elektronika (161) polskie (886) recenzje (806)
komentarze