Obscure Sphinx to zespół, który równie dobrze sprawdza się jako gość Off Festivalu, jak też jako support Behemotha. Jednak już wkrótce to oni będą headlinerem własnej trasy, bo po wydaniu tak dobrej płyty jaką jest „Void Mother”, nie ma innej możliwości.
Już debiutancki album tej grupy („Anaesthetic Inhalation Ritual”) wzbudził nadzieje, że na post-metalowej scenie mamy do czynienia z zespołem nieprzeciętnym, zdolnym do skruszenia barier wyznaczających granice gatunków, odważnie sięgającym po nietypowe środki wyrazu. Od tego czasu formacja jeszcze bardziej dojrzała i zaatakowała nas ponownie – albumem jeszcze lepszym, bardziej zróżnicowanym, ale wciąż bardzo ciężkim brzmieniowo. Kiedy usłyszałem numer promujący ten nowy materiał czyli „Lunar Caustic” nie miałem wątpliwości, że warto było czekać na kolejny krok Obscure, a po kilkukrotnym przesłuchaniu całości, stwierdzam, że to jeden z kandydatów do tytułu albumu roku.
„Lunar...” to dobra wizytówka całego albumu, bo to utwór masywny brzmieniowo, ale też ciekawy melodycznie. Bynajmniej nie jest to jedynie ściana intensywnego dźwięku, ale kompozycja z dobrą dramaturgią i pomysłowo rozplanowanymi partiami instrumentów. Kolejne fragmenty „Void Mother”, które bym wyróżnił to np. "Waiting for The Bodies Down The River Floating" (tłusty gitarowy groove i progresywne zmiany tempa to jego główne atuty) oraz "Nasciturus", w którym riffy bezlitośnie tną naszą percepcję, a transowa część finałowa, bliska industrialnym klasykom pokazuje, że muzycy technicznie są teraz... zdolni do wszystkiego. „Decimation.” zaczyna się np. dźwiękami jakiegoś podrasowanego, narkotycznego country, ale już w dalszym planie jest to kolejna gitarowa petarda.
Wokale Zofii "Wielebnej" Fraś są różnorodne i przeważnie dobrze „przytwierdzone” do nastroju danego numeru. To wszechstronna i elastyczna wokalistka, która potrafi nie tylko wydać z siebie ekstremalny krzyk, ale też wykonać bardziej delikatne, niemalże liryczne partie w typie Tarji Turunen. Ta umiejętność pozwoliła jej uszlachetnić zwłaszcza krótsze, mające charakter przerywników, numery "Velorio" czy "Void”. Są to jednak tylko ciekawe wyjątki na tej płycie, bo całość zdecydowanie jest radykalna i bezkompromisowa.
Finał czyli piętnastominutowy "The Presence Of Goddess" to przykład na to, że można stworzyć bardzo długą i zmienną nastrojowo kompozycję, w której forma precyzyjnie przylega do treści. Ten majestatyczny i pokomplikowany melodycznie utwór z interesująco wykorzystaną partią chóru (którym dyryguje Bartek Caboń) jest jak zakończenie dobrej opery. W sumie „Mother Void” to 67 minut muzy momentami bardzo brutalnej i dewastującej uszy, ale co istotne, przez cały czas czytelnej i selektywnie brzmiącej. To jeszcze jedna zalet tego wydawnictwa, którym śmiało powinniśmy się chwalić wszędzie, gdzie tylko można.
Obscure Sphinx w sieci
Już debiutancki album tej grupy („Anaesthetic Inhalation Ritual”) wzbudził nadzieje, że na post-metalowej scenie mamy do czynienia z zespołem nieprzeciętnym, zdolnym do skruszenia barier wyznaczających granice gatunków, odważnie sięgającym po nietypowe środki wyrazu. Od tego czasu formacja jeszcze bardziej dojrzała i zaatakowała nas ponownie – albumem jeszcze lepszym, bardziej zróżnicowanym, ale wciąż bardzo ciężkim brzmieniowo. Kiedy usłyszałem numer promujący ten nowy materiał czyli „Lunar Caustic” nie miałem wątpliwości, że warto było czekać na kolejny krok Obscure, a po kilkukrotnym przesłuchaniu całości, stwierdzam, że to jeden z kandydatów do tytułu albumu roku.
„Lunar...” to dobra wizytówka całego albumu, bo to utwór masywny brzmieniowo, ale też ciekawy melodycznie. Bynajmniej nie jest to jedynie ściana intensywnego dźwięku, ale kompozycja z dobrą dramaturgią i pomysłowo rozplanowanymi partiami instrumentów. Kolejne fragmenty „Void Mother”, które bym wyróżnił to np. "Waiting for The Bodies Down The River Floating" (tłusty gitarowy groove i progresywne zmiany tempa to jego główne atuty) oraz "Nasciturus", w którym riffy bezlitośnie tną naszą percepcję, a transowa część finałowa, bliska industrialnym klasykom pokazuje, że muzycy technicznie są teraz... zdolni do wszystkiego. „Decimation.” zaczyna się np. dźwiękami jakiegoś podrasowanego, narkotycznego country, ale już w dalszym planie jest to kolejna gitarowa petarda.



Wokale Zofii "Wielebnej" Fraś są różnorodne i przeważnie dobrze „przytwierdzone” do nastroju danego numeru. To wszechstronna i elastyczna wokalistka, która potrafi nie tylko wydać z siebie ekstremalny krzyk, ale też wykonać bardziej delikatne, niemalże liryczne partie w typie Tarji Turunen. Ta umiejętność pozwoliła jej uszlachetnić zwłaszcza krótsze, mające charakter przerywników, numery "Velorio" czy "Void”. Są to jednak tylko ciekawe wyjątki na tej płycie, bo całość zdecydowanie jest radykalna i bezkompromisowa.



Finał czyli piętnastominutowy "The Presence Of Goddess" to przykład na to, że można stworzyć bardzo długą i zmienną nastrojowo kompozycję, w której forma precyzyjnie przylega do treści. Ten majestatyczny i pokomplikowany melodycznie utwór z interesująco wykorzystaną partią chóru (którym dyryguje Bartek Caboń) jest jak zakończenie dobrej opery. W sumie „Mother Void” to 67 minut muzy momentami bardzo brutalnej i dewastującej uszy, ale co istotne, przez cały czas czytelnej i selektywnie brzmiącej. To jeszcze jedna zalet tego wydawnictwa, którym śmiało powinniśmy się chwalić wszędzie, gdzie tylko można.
Obscure Sphinx w sieci
komentarze