Felix Kubin to postać jeszcze w Polsce mało znana. Wydany kilka miesięcy temu przez Lado ABC album tego muzyka („Zemsta Plutona”) pewnie taki stan rzeczy trochę zmienił, ale wspólna płyta z naszym unikatowym kolektywem Mitch&Mitch może posłużyć jako jeszcze lepsza rekomendacja tego artysty.
Po album zatytułowany „Bakterien & Baterien” sięgną pewnie przede wszystkim osoby, które niecierpliwie wypatrują każdego wydawnictwa Mitchów, a przy tej okazji poznają dokonania Felixa. Tym bardziej, że to on w tych nagraniach odegrał rolę „wodzireja” i to dzięki niemu Macio Moretti i jego ekipa stworzyli najbardziej... kosmiczną płytę w swoim dorobku (w Niemczech ten album wydała należąca do Kubina firma Gagarin Records).
Utwory powstawały podczas sesji w studiach w Warszawie i Hamburgu, pod producencką kuratelą Tobiasa Levina i podobno większość z nich to spontaniczna kreacja muzyków działających pod presją małej ilości czasu. Twórcy wśród inspiracji, które pozwoliły im sprokurować ten materiał wymienili m.in. radiowe studio BBC, czeską i polską muzykę filmową, Stockhausena, a także Wagnera od tyłu, muzykę konkretną, muzykę hotelowych wind i słuchowiska. W sumie powstał dość eklektyczny przekaz na bazie syntezatorowej, w którym elektroakustyczne poszukiwania mieszają się z avant-popowymi wpływami, a wszystko podane jest oczywiście z humorem i lekkością charakterystyczną zarówno dla Mitchów jak i Kubina.
Wśród tych dziesięciu kompozycji są jednak utwory bardzo różne.„Creeper” mógłby posłużyć jako tło dźwiękowe jakiejś dramatycznej sceny z horroru, a przebojowy „Narzissmus & Musik” (ze skandowanym przez Felixa refrenem), po niedużym liftingu zmieściłby się na jakiejś wczesnej płycie Kraftwerk. Poza tymi kawałkami wyróżniłbym także marszowy „Dead Face” i „Schnürsenkel” czyli „Sznurówka”, w którym perkusista testuje różne podziały rytmiczne, a Felix wzbogaca tło swoim śpiewem.
Jedyny utwór z polskim tytułem - „Bój się Boogie” to przykład bardziej eksperymentalnego oblicza tej płyty. Faktycznie takie boogie wymiotłoby by niejeden klubowy parkiet. Najbardziej pokręcony i zgrzytliwy jest jednak numer tytułowy. Ta ciekawa miniatura jest przedostatnim utworem na albumie, zaś następujący po niej kawałek „Too Much Light Too Many Suns” (najdłuższy na płycie) to kolejna zmiana nastroju. To transowa końcówka, w której fortepianowy puls nieco zmiękcza całą strukturę.
Takie bakterie lubię! Oby trwale infekowały muzyczny show-business...
Mitch&Mitch w sieci
Po album zatytułowany „Bakterien & Baterien” sięgną pewnie przede wszystkim osoby, które niecierpliwie wypatrują każdego wydawnictwa Mitchów, a przy tej okazji poznają dokonania Felixa. Tym bardziej, że to on w tych nagraniach odegrał rolę „wodzireja” i to dzięki niemu Macio Moretti i jego ekipa stworzyli najbardziej... kosmiczną płytę w swoim dorobku (w Niemczech ten album wydała należąca do Kubina firma Gagarin Records).
Utwory powstawały podczas sesji w studiach w Warszawie i Hamburgu, pod producencką kuratelą Tobiasa Levina i podobno większość z nich to spontaniczna kreacja muzyków działających pod presją małej ilości czasu. Twórcy wśród inspiracji, które pozwoliły im sprokurować ten materiał wymienili m.in. radiowe studio BBC, czeską i polską muzykę filmową, Stockhausena, a także Wagnera od tyłu, muzykę konkretną, muzykę hotelowych wind i słuchowiska. W sumie powstał dość eklektyczny przekaz na bazie syntezatorowej, w którym elektroakustyczne poszukiwania mieszają się z avant-popowymi wpływami, a wszystko podane jest oczywiście z humorem i lekkością charakterystyczną zarówno dla Mitchów jak i Kubina.
Wśród tych dziesięciu kompozycji są jednak utwory bardzo różne.„Creeper” mógłby posłużyć jako tło dźwiękowe jakiejś dramatycznej sceny z horroru, a przebojowy „Narzissmus & Musik” (ze skandowanym przez Felixa refrenem), po niedużym liftingu zmieściłby się na jakiejś wczesnej płycie Kraftwerk. Poza tymi kawałkami wyróżniłbym także marszowy „Dead Face” i „Schnürsenkel” czyli „Sznurówka”, w którym perkusista testuje różne podziały rytmiczne, a Felix wzbogaca tło swoim śpiewem.
Jedyny utwór z polskim tytułem - „Bój się Boogie” to przykład bardziej eksperymentalnego oblicza tej płyty. Faktycznie takie boogie wymiotłoby by niejeden klubowy parkiet. Najbardziej pokręcony i zgrzytliwy jest jednak numer tytułowy. Ta ciekawa miniatura jest przedostatnim utworem na albumie, zaś następujący po niej kawałek „Too Much Light Too Many Suns” (najdłuższy na płycie) to kolejna zmiana nastroju. To transowa końcówka, w której fortepianowy puls nieco zmiękcza całą strukturę.
Takie bakterie lubię! Oby trwale infekowały muzyczny show-business...
Mitch&Mitch w sieci
komentarze