Warszawscy hippisi powracają po dłuższym czasie z drugą płytką, upichconą w pełni w ramach zasady DIY.
O Gonzach pisaliśmy pierwszy raz 2 lata temu, kiedy wydawali swoją debiutancką epkę, jeszcze mocno niedopracowaną, ale będącą sygnałem, że w stolicy powstał band żywcem wyjęty z lat ’60 i tej stylistyce w pełni oddany.
„Trixter” rodził się więc długo, ale przez to pokazuje, że chłopaki nabyli nieco ogłady i doświadczenia, i dopracowali pomysł na swoją pokręconą muzę. Czują się w przećpanych latach ’60 znakomicie.
Na pewno druga epka pokazuje progres zespołu, tak techniczny, jak i w kwestii brzmienia. Tym razem zespół wziął w swoje ręce pełną odpowiedzialności za epkę, również nagranie i miks. Trzeba przyznać, że z dobrym skutkiem, bo brzmi znacznie soczyściej niż debiut.
A muzycznie? Poza zrezygnowaniem z reggae, którego odrobina pojawiła się na debiucie – bez zmian. Nadal z powodzeniem realizują się w garażowych rockowych brzmieniach, w których doszukamy się Doorsów, The Stooges, The Animals czy Pretty Things. To też acid rock podszyty punkową energią, z toną psychodelicznych, kwaśnych motywów. Całość napędza gnająca sekcja rytmiczna, gitary brzmią odpowiednio oldskulowo i sypią gęsto solówkami, a żwawo chodzące hammondy jeszcze dodają stylu.
Albumik spinają niczym klamra dwie acid-rockowe petardy. To otwierająca „Bettie Page”, z przeraźliwym piskiem wokalisty Kacpra i fajną zabawą efektami, które sprawiają, że piosenka wiruje w głowie. Zamykający „Trix” to właściwie i hard rock, i punk i grunge – kawałek ziejący energią i chyba najlepszy moment na epce. W środku mamy bardziej stonowane kompozycje. „Naked” zaczyna się wytartym gitarowym riffem i jest po prostu dobrym starym klimatycznym rokendrolem zagranym na luzaku. O „Up Town” ze śmigającymi w tle klawiszami można powiedzieć to samo. „Elevator Sex” powinniście już znać, bo numer ten wylądował na naszym urodzinowym składaku. To krótki odlskulowy kawałek, trochę w stylu warszawskich The Phantoms.
Zobaczymy czy Gonzo and The Prezidents załapią się na falę sympatii do gitarowego łojenia sprzed pół wieku. Na pewno mają spory potencjał i stuprocentową zajawkę na to co robią. Fajnie byłoby zobaczyć ich na żywo na którymś z letnich festiwali i przekonać się, czy ich szalona muza obroni się również na scenie.
Gonzo and The Prezidents w sieci
O Gonzach pisaliśmy pierwszy raz 2 lata temu, kiedy wydawali swoją debiutancką epkę, jeszcze mocno niedopracowaną, ale będącą sygnałem, że w stolicy powstał band żywcem wyjęty z lat ’60 i tej stylistyce w pełni oddany.
„Trixter” rodził się więc długo, ale przez to pokazuje, że chłopaki nabyli nieco ogłady i doświadczenia, i dopracowali pomysł na swoją pokręconą muzę. Czują się w przećpanych latach ’60 znakomicie.
Na pewno druga epka pokazuje progres zespołu, tak techniczny, jak i w kwestii brzmienia. Tym razem zespół wziął w swoje ręce pełną odpowiedzialności za epkę, również nagranie i miks. Trzeba przyznać, że z dobrym skutkiem, bo brzmi znacznie soczyściej niż debiut.
A muzycznie? Poza zrezygnowaniem z reggae, którego odrobina pojawiła się na debiucie – bez zmian. Nadal z powodzeniem realizują się w garażowych rockowych brzmieniach, w których doszukamy się Doorsów, The Stooges, The Animals czy Pretty Things. To też acid rock podszyty punkową energią, z toną psychodelicznych, kwaśnych motywów. Całość napędza gnająca sekcja rytmiczna, gitary brzmią odpowiednio oldskulowo i sypią gęsto solówkami, a żwawo chodzące hammondy jeszcze dodają stylu.
Albumik spinają niczym klamra dwie acid-rockowe petardy. To otwierająca „Bettie Page”, z przeraźliwym piskiem wokalisty Kacpra i fajną zabawą efektami, które sprawiają, że piosenka wiruje w głowie. Zamykający „Trix” to właściwie i hard rock, i punk i grunge – kawałek ziejący energią i chyba najlepszy moment na epce. W środku mamy bardziej stonowane kompozycje. „Naked” zaczyna się wytartym gitarowym riffem i jest po prostu dobrym starym klimatycznym rokendrolem zagranym na luzaku. O „Up Town” ze śmigającymi w tle klawiszami można powiedzieć to samo. „Elevator Sex” powinniście już znać, bo numer ten wylądował na naszym urodzinowym składaku. To krótki odlskulowy kawałek, trochę w stylu warszawskich The Phantoms.
Zobaczymy czy Gonzo and The Prezidents załapią się na falę sympatii do gitarowego łojenia sprzed pół wieku. Na pewno mają spory potencjał i stuprocentową zajawkę na to co robią. Fajnie byłoby zobaczyć ich na żywo na którymś z letnich festiwali i przekonać się, czy ich szalona muza obroni się również na scenie.
Gonzo and The Prezidents w sieci
komentarze