Post-metalowy debiut krakowskiej grupy Fleshworld.
Choć debiutancki album krakowskiej grupy Fleshworld nie przynosi nic, co mogłoby być przecieraniem nowych ścieżek w kręgach post-metalu, to jednak już zyskuje spore uznanie wśród pewnej grupy słuchaczy. Chociażby z powodu świeższego spojrzenia na taką formułę grania.
Do tej pory Fleshworld miał na koncie 3-utworowe demo (co ciekawe – zaśpiewane po polsku) opublikowane w 2010 r. Jednak dopiero pełny album, który miał premierę na przełomie listopada i grudnia 2013 roku pokazuje, jak wiele pomysłów kryje się pod tą nazwą.
Muzyka Fleshworld to ciekawe zestawienie atmosferycznego black metalu i post-metalu z pewnego rodzaju patosem. Znajdziemy w niej wpływy Neurosis, Deathspell Omega, czy osławione przez wielu Blindead.
Tytułowy numer otwierający album, pełen dziwnych, niepokojących sampli stanowi preludium do klimatu, jaki panuje w pozostałych utworach. W „Hereinafter” znajdziemy dużą dawkę dramatyzmu, potęgowanego przez wgniatającą w podłoże siłę głosu Tytusa Kalickiego. Ale nie jest to utwór, który zapada w pamięć tak bardzo jak kolejny. „Chant Of Many Voices” stanowi dla odmiany powoli rosnącą dawkę emocji zbudowanych wokół typowego post-rockowego klimatu, a naprawdę interesująco robi się od 4 minuty, gdy rytm zaczyna stawać się bardziej bujający, by potem cisnąć w słuchacza mocno i agresywnie. W takich kompozycjach właśnie drzemie potencjał grupy Fleshworld. Zarówno ten, jak i następny - „Dust Eater”, są niemal reprezentacyjne. Nie tylko z powodu ich długości, ale przede wszystkim z racji odpowiedniej narracji dźwiękiem. Stoi przede mną wizja świata postapokaliptycznego, potarganego ogniem zła. Utwór po prostu zamiata słuchacza pod dywan!
Na koniec otrzymujemy niemal łączące się ze sobą „The Collapse” i "Infinite”, których charakter jest nieco zbieżny z „Hereinafter”, lecz bardziej dołujący i nieco doomowy zarazem.
„Like we're all equal again” to mocny, równy materiał na naprawdę przyzwoitym poziomie. Jego cechą charakterystyczną jest udane zestawienie metalowego ognia z pewną lekkością i nostalgicznymi, czystszymi frazami gitar. Dobrze, że nie poszło to w stronę post-rockowego plumkania, którego schematyczność można się szybko przejeść.
Fleshworld w sieci
Choć debiutancki album krakowskiej grupy Fleshworld nie przynosi nic, co mogłoby być przecieraniem nowych ścieżek w kręgach post-metalu, to jednak już zyskuje spore uznanie wśród pewnej grupy słuchaczy. Chociażby z powodu świeższego spojrzenia na taką formułę grania.
Do tej pory Fleshworld miał na koncie 3-utworowe demo (co ciekawe – zaśpiewane po polsku) opublikowane w 2010 r. Jednak dopiero pełny album, który miał premierę na przełomie listopada i grudnia 2013 roku pokazuje, jak wiele pomysłów kryje się pod tą nazwą.
Muzyka Fleshworld to ciekawe zestawienie atmosferycznego black metalu i post-metalu z pewnego rodzaju patosem. Znajdziemy w niej wpływy Neurosis, Deathspell Omega, czy osławione przez wielu Blindead.
Tytułowy numer otwierający album, pełen dziwnych, niepokojących sampli stanowi preludium do klimatu, jaki panuje w pozostałych utworach. W „Hereinafter” znajdziemy dużą dawkę dramatyzmu, potęgowanego przez wgniatającą w podłoże siłę głosu Tytusa Kalickiego. Ale nie jest to utwór, który zapada w pamięć tak bardzo jak kolejny. „Chant Of Many Voices” stanowi dla odmiany powoli rosnącą dawkę emocji zbudowanych wokół typowego post-rockowego klimatu, a naprawdę interesująco robi się od 4 minuty, gdy rytm zaczyna stawać się bardziej bujający, by potem cisnąć w słuchacza mocno i agresywnie. W takich kompozycjach właśnie drzemie potencjał grupy Fleshworld. Zarówno ten, jak i następny - „Dust Eater”, są niemal reprezentacyjne. Nie tylko z powodu ich długości, ale przede wszystkim z racji odpowiedniej narracji dźwiękiem. Stoi przede mną wizja świata postapokaliptycznego, potarganego ogniem zła. Utwór po prostu zamiata słuchacza pod dywan!
Na koniec otrzymujemy niemal łączące się ze sobą „The Collapse” i "Infinite”, których charakter jest nieco zbieżny z „Hereinafter”, lecz bardziej dołujący i nieco doomowy zarazem.
„Like we're all equal again” to mocny, równy materiał na naprawdę przyzwoitym poziomie. Jego cechą charakterystyczną jest udane zestawienie metalowego ognia z pewną lekkością i nostalgicznymi, czystszymi frazami gitar. Dobrze, że nie poszło to w stronę post-rockowego plumkania, którego schematyczność można się szybko przejeść.
Fleshworld w sieci
komentarze