Kontynuujemy wczesnoroczną kampanię uświadamiającą, że w Polsce rokendrol ma się jak najlepiej. Dziś argument wyjątkowo mocny – debiutancka płyta grupy Bulbwires. Zapamiętajcie tę nazwę.
Nie znajdziecie w sieci o nich właściwie nic, koncertów też nie grali, czekając aż będą się mogli pochwalić cd wypuszczonym własnym sumptem. Bulbwires to warszawska formacja, zawiązana w 2013 roku, w której skład wchodzi 4 panów: Staszek Wróbel (bas, wokal), Wiktor Koperski, Piotrek Rubik (gitary) i Błażej Gawliński (perka). Nie są to bynajmniej postaci anonimowe w światku muzycznym, bo na co dzień grają z Nosowską, Korą czy Paulą i Karolem.
Płyta miała premierę 15 stycznia i zapewne – nie chcę zapeszać, ale się jednak pokuszę – zostanie zauważona i w podsumowaniach rocznych. Jeśli za wizytówkę siarczystego polskiego rokendrola uchodzi Magnificent Muttley, to właśnie zyskaliśmy kolejną, może jeszcze nie tak jaskrawą, ale na pewno wartą tego, by wciskać ją do kieszeni zagranicznego fana rocka ze słowami „Tejkyt man, czek it, fakyn gut staf from Połlend”.
„Bulbwires” to wszystko co w rokendrolu najlepsze – drapieżne brzmienie, energia, zmiany tempa i po prostu mnóstwo dobrej zabawy. Właściwie to jest tam przebój na przeboju. Tę przebojowość panowie umieją wykrzesać ze znanych przecież na wylot rockowych środków i w dodatku udanie pogodzić z garażowością. Mieszanka wpływów The Black Keys, Wolfmother i Jacka White’a? Pewnie w dużej mierze tak.
Są cholernie dobrzy kiedy gnają rozpędzeni w „Slow Down”, fajnie zasuwają w miarowym „Too Much Pressure”. Równie skutecznie przekonują kiedy stawiają na atmosferę w bardziej wyważonych „All You Can Get”, „Don't Let It Die”, Little Faith”, czy też w najspokojniejszych balladowych „Worthless Words” i „Learning”. Jednak największą ich zaletą jest nieprzewidywalność. Nie trzymają się kurczowo rokendrolowych kanonów. Takie „Found” zaczyna się ociężale, jakby rzecz zgubiona przez Black Sabbath. Za chwilę zmienia się perkusja i rozpoczynają się harce w stylu wspomnianego Wolfmother, zwieńczone hałasem, który nie chce przyjąć do wiadomości, że oto zbliża się koniec utworu. Kto by pomyślał, że szalone „Slow Down” nagle wyhamuje i rozpocznie się kilkuminutowa partia gitar o zabarwieniu wręcz szugejzowym? Taki niespodziewanych przejść jest wystarczająco dużo, by się nie nudzić. Ale nie zmieniają one bynajmniej charakteru płyty na jakiś eksperymentalny – to wciąż jest stary, dobry, prosty i sprawdzony rokendrol z masą koronkowych solówek.
Czyż takie strzały nie cieszą najbardziej? Ni stąd, ni zowąd taka ładna rockowa perełka. Z czerwonymi polikami będę się przyglądał czy „Bulbwires” znajdzie szersze uznanie. Bo nasze już ma. I jakoś mi się wydaje, że sobie bez problemu poradzi.
Bulbwires w sieci
Nie znajdziecie w sieci o nich właściwie nic, koncertów też nie grali, czekając aż będą się mogli pochwalić cd wypuszczonym własnym sumptem. Bulbwires to warszawska formacja, zawiązana w 2013 roku, w której skład wchodzi 4 panów: Staszek Wróbel (bas, wokal), Wiktor Koperski, Piotrek Rubik (gitary) i Błażej Gawliński (perka). Nie są to bynajmniej postaci anonimowe w światku muzycznym, bo na co dzień grają z Nosowską, Korą czy Paulą i Karolem.
Płyta miała premierę 15 stycznia i zapewne – nie chcę zapeszać, ale się jednak pokuszę – zostanie zauważona i w podsumowaniach rocznych. Jeśli za wizytówkę siarczystego polskiego rokendrola uchodzi Magnificent Muttley, to właśnie zyskaliśmy kolejną, może jeszcze nie tak jaskrawą, ale na pewno wartą tego, by wciskać ją do kieszeni zagranicznego fana rocka ze słowami „Tejkyt man, czek it, fakyn gut staf from Połlend”.
„Bulbwires” to wszystko co w rokendrolu najlepsze – drapieżne brzmienie, energia, zmiany tempa i po prostu mnóstwo dobrej zabawy. Właściwie to jest tam przebój na przeboju. Tę przebojowość panowie umieją wykrzesać ze znanych przecież na wylot rockowych środków i w dodatku udanie pogodzić z garażowością. Mieszanka wpływów The Black Keys, Wolfmother i Jacka White’a? Pewnie w dużej mierze tak.
Są cholernie dobrzy kiedy gnają rozpędzeni w „Slow Down”, fajnie zasuwają w miarowym „Too Much Pressure”. Równie skutecznie przekonują kiedy stawiają na atmosferę w bardziej wyważonych „All You Can Get”, „Don't Let It Die”, Little Faith”, czy też w najspokojniejszych balladowych „Worthless Words” i „Learning”. Jednak największą ich zaletą jest nieprzewidywalność. Nie trzymają się kurczowo rokendrolowych kanonów. Takie „Found” zaczyna się ociężale, jakby rzecz zgubiona przez Black Sabbath. Za chwilę zmienia się perkusja i rozpoczynają się harce w stylu wspomnianego Wolfmother, zwieńczone hałasem, który nie chce przyjąć do wiadomości, że oto zbliża się koniec utworu. Kto by pomyślał, że szalone „Slow Down” nagle wyhamuje i rozpocznie się kilkuminutowa partia gitar o zabarwieniu wręcz szugejzowym? Taki niespodziewanych przejść jest wystarczająco dużo, by się nie nudzić. Ale nie zmieniają one bynajmniej charakteru płyty na jakiś eksperymentalny – to wciąż jest stary, dobry, prosty i sprawdzony rokendrol z masą koronkowych solówek.
Czyż takie strzały nie cieszą najbardziej? Ni stąd, ni zowąd taka ładna rockowa perełka. Z czerwonymi polikami będę się przyglądał czy „Bulbwires” znajdzie szersze uznanie. Bo nasze już ma. I jakoś mi się wydaje, że sobie bez problemu poradzi.
Bulbwires w sieci
komentarze