Debiut grupy, która jeszcze do niedawna była projektem solowym Grześka Wiernickiego z The Phantoms.
W nowej, dwuosobowej odsłonie na gitarę i perkusję Wild Books eksploruje rejony brudnego rockendrola, łapiąc jednym kołem stoner-rockowe i surfowe pobocza. Poszerzenie składu nie oznacza rezygnacji z prostoty i minimalizmu muzyki Wild Books, dodaje za to z pewnością energii.
Jak trafnie zauważył w zapowiedzi wydawca Instant Classic, można go polecić zwłaszcza fanom Black Angels i Jacka White'a (rzadko się podpieramy podpowiedziami labeli, ale tym razem pasuje jak ulał). Tych pierwszych odnajdziemy przede wszystkim w plemiennej pracy perkusji. Jeśli chodzi z kolei o White’a, to liczy się tu pomysł na surową realizację nagrań, zrezygnowanie ze studyjnego pudrowania i postawienie na żywe brzmienie. Oczywiście skojarzenia mogą wywoływać również podobieństwa samych kompozycji – już otwierające „Suburbs” wyraźnie pachnie Czarnymi Aniołami.
Ostatnio mogliśmy usłyszeć podobne rzeczy na polskim podwórku. U kogo? No przecież Kaseciarz na ostatnim albumie od mrocznego surfu poszedł szerzej, w takie właśnie krauty i stonery. Wild Books porusza się w orbicie podobnych brzmień, o czym najlepiej świadczy singlowy „Oranges & Lemons”.
Wild Books są jednak dosyć przewidywalni. Lołfajowe niezobowiązujące piosenki mają niedbale śpiewane zwrotki i najczęściej przywalane są ciężką przesterowaną gitarą, stanowiącą wręcz ścianę hałasu. Czasami pojawi się dodający hippisowskiego uroku tamburyn (np. „Loud Reed”). I schemat ten właściwie powtarzają, czyniąc niekiedy odstępstwa w kierunku bardziej piosenkowej formy („20 Blue”).
Fajnie się tego słucha, nawet jeśli to nic specjalnie odkrywczego czy rewolucyjnego. Jeśli będziecie mieli ochotę na brudny i hałaśliwy rokrendrol „made in Poland” to po ten album możecie śmiało sięgać.
Wild Books w siec
W nowej, dwuosobowej odsłonie na gitarę i perkusję Wild Books eksploruje rejony brudnego rockendrola, łapiąc jednym kołem stoner-rockowe i surfowe pobocza. Poszerzenie składu nie oznacza rezygnacji z prostoty i minimalizmu muzyki Wild Books, dodaje za to z pewnością energii.
Jak trafnie zauważył w zapowiedzi wydawca Instant Classic, można go polecić zwłaszcza fanom Black Angels i Jacka White'a (rzadko się podpieramy podpowiedziami labeli, ale tym razem pasuje jak ulał). Tych pierwszych odnajdziemy przede wszystkim w plemiennej pracy perkusji. Jeśli chodzi z kolei o White’a, to liczy się tu pomysł na surową realizację nagrań, zrezygnowanie ze studyjnego pudrowania i postawienie na żywe brzmienie. Oczywiście skojarzenia mogą wywoływać również podobieństwa samych kompozycji – już otwierające „Suburbs” wyraźnie pachnie Czarnymi Aniołami.
Ostatnio mogliśmy usłyszeć podobne rzeczy na polskim podwórku. U kogo? No przecież Kaseciarz na ostatnim albumie od mrocznego surfu poszedł szerzej, w takie właśnie krauty i stonery. Wild Books porusza się w orbicie podobnych brzmień, o czym najlepiej świadczy singlowy „Oranges & Lemons”.
Wild Books są jednak dosyć przewidywalni. Lołfajowe niezobowiązujące piosenki mają niedbale śpiewane zwrotki i najczęściej przywalane są ciężką przesterowaną gitarą, stanowiącą wręcz ścianę hałasu. Czasami pojawi się dodający hippisowskiego uroku tamburyn (np. „Loud Reed”). I schemat ten właściwie powtarzają, czyniąc niekiedy odstępstwa w kierunku bardziej piosenkowej formy („20 Blue”).
Fajnie się tego słucha, nawet jeśli to nic specjalnie odkrywczego czy rewolucyjnego. Jeśli będziecie mieli ochotę na brudny i hałaśliwy rokrendrol „made in Poland” to po ten album możecie śmiało sięgać.
Wild Books w siec
komentarze