Panna Karen powraca.
Znana ze współpracy z Czesławem, ale przecież również z własnej solowej działalności Karen Duelund Guastavino wraca mocno odmieniona. A kazała na swoje nowe wydawnictwo czekać aż 4 lata.
„Comme Les Garcons” to z jednej strony to za co Karen pokochaliśmy na pierwszej płycie - podobnie jak na „Attention” serwuje przedziwną mieszankę stylów i języków. Śpiewa po francusku – to jej ulubiony język, którego używa wdzięcznie, ale także po angielsku, odrobinę po duńsku i trochę połamaną polszczyzną. „A mieliśmy pójść na koniec świata” – śpiewa po naszemu i wywołuje automatycznie uśmiech.
Z drugiej strony muzycznie mamy tu wyraźną zmianę. Wciąż obecne są ślady miejskiego folku, piosenki francuskiej i aktorskiej oraz cyrkowych wygłupów, które znamy z debiutu. Przoduje w tym czesławowe „La Vie Et La Mort” - choć jakże smutne jak na Karen. Bez problemu rozpoznamy ją także w delikatnej balladce „Husker ALT” i słodkim big-bitowym „Doo-Woop”. Choć nawet jak sięga po popowe kameralne klimaty, to mniej w tym słońca niż kiedyś („Perdue”, „Tuli Pan”).
Ciężar wyraźnie przesunął się w stronę eksperymentów i elektronicznych brzmień, i to czasami o zaskakująco mocnym uścisku. Jej muzyka nabrała bardziej psychodelicznych odcieni, radosny akordeon ustąpił miejsca bitom i ciężkim basom. „Kawa Zimna” jeszcze parę lat temu byłaby pewnie zwiewną balladą przy gitarce i akordeonie, ale tutaj jest mięsistym elektro popem. Zaczynający się eksperymentalnie „Fisherman” rozwija się w zwariowany i rozsadzający basem kawałek, a „Games” improwizacyjno-jazzowowym motywem wjeżdża w dubstepowe chmury bez żadnego ostrzeżenia. Można się pogubić.
Mademoiselle Karen wciąż uwielbia żonglowanie muzycznymi nastrojami, tylko chyba tym razem robi to zbyt chaotycznie i czasami coś spadnie pod nogi. W „Il Parle La Langue Avec La Langue” jesteśmy rzucani od dubstepowych młócek i hip hopowych nawijek w dream pop o hawajskim kolorze. Dziwaczne połączenie. Nawet na progu płyty wita nas wyjątkowo mało piosenkowy „L’ETE”, który sprawdziłby się znakomicie jako soundtrack, ale znacznie gorzej wypada jako chwytliwy „otwieracz”.
Karen zmieniła środki wyrazu, ale nie straciła nic na uroku. Jej muzykalność, czucie muzyki, to sama przyjemność dla uszu. I choć wolę tę dawną Karen, to „Comme Les Garcons” wrzucam na półkę „ciekawe” i pewnie będę do niej wracał, choć może nie tak często jak do debiutu.
Mademoiselle Karen w sieci
Znana ze współpracy z Czesławem, ale przecież również z własnej solowej działalności Karen Duelund Guastavino wraca mocno odmieniona. A kazała na swoje nowe wydawnictwo czekać aż 4 lata.
„Comme Les Garcons” to z jednej strony to za co Karen pokochaliśmy na pierwszej płycie - podobnie jak na „Attention” serwuje przedziwną mieszankę stylów i języków. Śpiewa po francusku – to jej ulubiony język, którego używa wdzięcznie, ale także po angielsku, odrobinę po duńsku i trochę połamaną polszczyzną. „A mieliśmy pójść na koniec świata” – śpiewa po naszemu i wywołuje automatycznie uśmiech.
Z drugiej strony muzycznie mamy tu wyraźną zmianę. Wciąż obecne są ślady miejskiego folku, piosenki francuskiej i aktorskiej oraz cyrkowych wygłupów, które znamy z debiutu. Przoduje w tym czesławowe „La Vie Et La Mort” - choć jakże smutne jak na Karen. Bez problemu rozpoznamy ją także w delikatnej balladce „Husker ALT” i słodkim big-bitowym „Doo-Woop”. Choć nawet jak sięga po popowe kameralne klimaty, to mniej w tym słońca niż kiedyś („Perdue”, „Tuli Pan”).



Ciężar wyraźnie przesunął się w stronę eksperymentów i elektronicznych brzmień, i to czasami o zaskakująco mocnym uścisku. Jej muzyka nabrała bardziej psychodelicznych odcieni, radosny akordeon ustąpił miejsca bitom i ciężkim basom. „Kawa Zimna” jeszcze parę lat temu byłaby pewnie zwiewną balladą przy gitarce i akordeonie, ale tutaj jest mięsistym elektro popem. Zaczynający się eksperymentalnie „Fisherman” rozwija się w zwariowany i rozsadzający basem kawałek, a „Games” improwizacyjno-jazzowowym motywem wjeżdża w dubstepowe chmury bez żadnego ostrzeżenia. Można się pogubić.
Mademoiselle Karen wciąż uwielbia żonglowanie muzycznymi nastrojami, tylko chyba tym razem robi to zbyt chaotycznie i czasami coś spadnie pod nogi. W „Il Parle La Langue Avec La Langue” jesteśmy rzucani od dubstepowych młócek i hip hopowych nawijek w dream pop o hawajskim kolorze. Dziwaczne połączenie. Nawet na progu płyty wita nas wyjątkowo mało piosenkowy „L’ETE”, który sprawdziłby się znakomicie jako soundtrack, ale znacznie gorzej wypada jako chwytliwy „otwieracz”.
Karen zmieniła środki wyrazu, ale nie straciła nic na uroku. Jej muzykalność, czucie muzyki, to sama przyjemność dla uszu. I choć wolę tę dawną Karen, to „Comme Les Garcons” wrzucam na półkę „ciekawe” i pewnie będę do niej wracał, choć może nie tak często jak do debiutu.
Mademoiselle Karen w sieci
komentarze