sprawdź koncerty cyklu tego slucham w Szczecinie

Tutwiler - „Palcociski”

0 16-03-2014 20:11

Subtelny strzał w ryj z Trójmiasta.

Tutwiler powstał niby w 2012 roku. Niby w skład wchodzą Grzegorz Welizarowicz z zespołu Mordy, Wojciech Michałowski – pierwszy basista Ścianki oraz Filip Gałązka – muzyk Tymon & The Transistors. Niby, bo zdecydowanie bardziej niż bio i personalia, grupa eksponuje nazwę, w której jest jednocześnie zawarte przesłanie. Tutwlier to - jak donosi wydawca Nasiono Records - „miejscowość w Delcie Mississippi w USA, gdzie w 1903 roku stary blues spotkał nowego bluesa”. No to podłoże już mamy.

A czy mamy zatem nowy bluesowy zaciąg z Trójmiasta? Absolutnie nie. Nawet mimo tego, że w bandcampowych tagach widnieje blues/psychadelic, to weźcie do siebie przede wszystkim drugi człon. Ten nowy blues Tutwilera tkwi cholernie daleko od tego tradycyjnie pojmowanego.

Tak naprawdę na „Palcociskach” można doszperać się co najwyżej śladów bluesa. To album przepełniony kwaśnym gitarowym graniem, w wydaniu typowo trójmiejskim – szybko skapniemy się już po otwierającym motorycznym „Tureckim”, z wokalem skąpanym w pogłosach.

Czuć, że materiał ten rodził się bez żadnego przymusu, że sprawił muzykom dużo funu. I nie są to bynajmniej wyłącznie luźne improwizacje, lecz także skarbnica dobrych piosenek. Tutwiler brzmi garażowo, transowo i kwaśnie. Przekonuje nie tylko w intrumentalach, w których rusza w psychodeliczne odjazdy, stosując dużo powtórzeń („Psychodelia”) i gitarowych pętli. „Tutwiler Jam” to 5 minut improwizacji, która zachwyci fanów Ewy Braun; podobnie jak kwasowy „Wlaczyk”. Nie, to nie literówka – to po części psycho-walczyk, ale trochę „przestawiony”, o tę jedną literę właśnie.

Jako kolejny mocny punkt wskazałbym „Balladę Oscara”, z surową ujadającą gitarą i bulgoczącym basem oraz zaskakującą zmianą kierunku w końcowej partii. Co ciekawe, sporo słyszymy skrzypiec, rzadko spotykanych w takiej muzyce. Brzmi to przedziwnie, często dodaje ciekawych smyczkowych wariacji, gdzie indziej wprowadza „grechutowe” tony (wówczas jest mniej ciekawie).

Mowa była o dobrych piosenkach – nie brakuje takich. Na przedzie „Kiedy synku” – niby prosta, niby banalna, ale jakże wpadająca w ucho i z refrenem wżynającym się w głowę. Po prostu piękna piosenka o miłości. Rozczula też ballada „Powtarzam sobie”, o samotności i rozstaniach. Chyba właśnie po to są potrzebne, aby powstały takie songi.

Kto słyszał wcześniej o Tutwilerze? Pewnie dosyć wąskie grono osób. A tymczasem zasolili znakomitą płytę, która w latach ’90 byłaby absolutnym hitem. Dziś, kiedy rządzi electropop, a gitarowa alternatywa kojarzona jest z Arctic Monkeys pewnie zdobędą poklask tylko w określonych kręgach. Ale czy to ważne? Ważne, że możemy nucić pod nosem „Kiedy synku zapytasz mnie, czy warto zakochać się. Odpowiem, że zawsze tak, lecz nigdy tak byś upadł”.



Tutwiler w sieci

rad


tagi: polskie (886)  recenzje (806)  rock (485)  tutwiler (1) 
komentarze