Wielki powrót po latach, czyli białostoccy pionierzy electropopu powracają z płytą poświęconą Gombrowiczowi.
Płyty, w których w teksty poetów tchnięte zostają dźwięki to popularne zjawisko w polskiej alternatywie. Były już albumy do tekstów Broniewskiego, Gajcego, Miłosza, czy ostatnio mniej znanego z Różewiczów, Janusza (Dagadana). To pomysł sprawdzony i w jakimś sensie – mimo oczywistego główkowania nad umuzykalnieniem tekstów – droga na skróty. Widomo, że ideę docenią media (ukłon w stronę „sztuki słowa”), recenzenci z przyjemnością podkreślą niezwykłą warstwę tekstową, a fani grupy i tak się będą cieszyć po prostu nową płytą swoich ulubieńców. W dodatku domy kultury i galerie chętnie zaproszą.
Dlatego powrót Zerovy, grupy, która istnieje od już 10 lat, i to powrót w postaci albumu opartego na interpretacji tekstów mistrza pióra – co prawda w tym przypadku tworzącego prozę Gombrowicza - przyjąłem z obawami o wtórność, ale i z ciekawością jak po raz pierwszy zabrzmią po polsku (a brzmią po prostu uroczo!).
Białostockie trio z powodzeniem wyrywa się sztampie w zmaganiach z dziełami Witka Gombrowicza. Ich wykręcona muzyka nadaje nową formę jego specyficznym tekstom. Analizę literacką zostawmy krytykom literackim i językoznawcom, a my zajmijmy się tym wydawnictwem po prostu jako płytą muzyczną.
Elektronika Zerovy, bardzo niespokojna, często zbudowana na połamanym bicie, gdzie indziej bardziej mglista, podkreślona jest brzmieniem żywych instrumentów. W tej substancji gniazdko sobie wiją subtelne – zupełnie nierozkrzyczane – damsko-męskie wokale, które z lubością powtarzają wybrane frazy. Mamy tu cały zestaw takich, które na długo wnikają w pamięć. I są to zdania pełne czaru: „Pan się marnuje, tylko jakieś drastyczne katapultowanie może ten proces przerwać”; „Brzydkie kobiety czasami bardziej uderzają do głowy niż ładne”; „Niech kształt mój rodzi się ze mnie, niech nie będzie zrobiony mi”; „Kto jest wyrafinowany, musi przemawiać w sposób wyrafinowany”. Albo żonglerka słowem w „Ciele” - majstersztyk. A to tylko wyrywek tekstowej uczty, która na nas czeka na krążku. Będziecie te teksty nucić, szeptać i mimowolnie powtarzać je w myślach.
Zerova ubiera Gombrowicza w elektopop – czasami przesłodki i rozmarzony jak w „Józiu” i „Gębie”, zawsze intrygujący, podszyty gorzowskimi brzmieniami („Ten kto”) i psychodelicznym posmakiem („Forma”). Szkoda, że tylko w „Brzydkie K” sięgają po bardziej akustyczne brzmienie miejskiego folku, z akordeonem, bo kawałek ten ma niebywałą świeżość i jakąś nieuchwytną beztroskę.
Zerova nie napisała muzyki do słów Gombrowicza. Proces twórczy nie sprowadza się tu do podkładu, aranżacji. Trio przetworzyło twórczość pisarza, pozszywało w patchworkowy sposób porozrzucane fragmenty, wraz ze swoim muzycznym światem tworząc coś zupełnie nowego.
Drodzy miłośnicy gorzowskiej alternatywy, brzmień spod znaku Kawałka Kulki i miłośnicy wrażliwości Pustek - wciągniecie tę płytę nosem. Obietnica.
Zerova w sieci
Płyty, w których w teksty poetów tchnięte zostają dźwięki to popularne zjawisko w polskiej alternatywie. Były już albumy do tekstów Broniewskiego, Gajcego, Miłosza, czy ostatnio mniej znanego z Różewiczów, Janusza (Dagadana). To pomysł sprawdzony i w jakimś sensie – mimo oczywistego główkowania nad umuzykalnieniem tekstów – droga na skróty. Widomo, że ideę docenią media (ukłon w stronę „sztuki słowa”), recenzenci z przyjemnością podkreślą niezwykłą warstwę tekstową, a fani grupy i tak się będą cieszyć po prostu nową płytą swoich ulubieńców. W dodatku domy kultury i galerie chętnie zaproszą.
Dlatego powrót Zerovy, grupy, która istnieje od już 10 lat, i to powrót w postaci albumu opartego na interpretacji tekstów mistrza pióra – co prawda w tym przypadku tworzącego prozę Gombrowicza - przyjąłem z obawami o wtórność, ale i z ciekawością jak po raz pierwszy zabrzmią po polsku (a brzmią po prostu uroczo!).



Białostockie trio z powodzeniem wyrywa się sztampie w zmaganiach z dziełami Witka Gombrowicza. Ich wykręcona muzyka nadaje nową formę jego specyficznym tekstom. Analizę literacką zostawmy krytykom literackim i językoznawcom, a my zajmijmy się tym wydawnictwem po prostu jako płytą muzyczną.
Elektronika Zerovy, bardzo niespokojna, często zbudowana na połamanym bicie, gdzie indziej bardziej mglista, podkreślona jest brzmieniem żywych instrumentów. W tej substancji gniazdko sobie wiją subtelne – zupełnie nierozkrzyczane – damsko-męskie wokale, które z lubością powtarzają wybrane frazy. Mamy tu cały zestaw takich, które na długo wnikają w pamięć. I są to zdania pełne czaru: „Pan się marnuje, tylko jakieś drastyczne katapultowanie może ten proces przerwać”; „Brzydkie kobiety czasami bardziej uderzają do głowy niż ładne”; „Niech kształt mój rodzi się ze mnie, niech nie będzie zrobiony mi”; „Kto jest wyrafinowany, musi przemawiać w sposób wyrafinowany”. Albo żonglerka słowem w „Ciele” - majstersztyk. A to tylko wyrywek tekstowej uczty, która na nas czeka na krążku. Będziecie te teksty nucić, szeptać i mimowolnie powtarzać je w myślach.
Zerova ubiera Gombrowicza w elektopop – czasami przesłodki i rozmarzony jak w „Józiu” i „Gębie”, zawsze intrygujący, podszyty gorzowskimi brzmieniami („Ten kto”) i psychodelicznym posmakiem („Forma”). Szkoda, że tylko w „Brzydkie K” sięgają po bardziej akustyczne brzmienie miejskiego folku, z akordeonem, bo kawałek ten ma niebywałą świeżość i jakąś nieuchwytną beztroskę.
Zerova nie napisała muzyki do słów Gombrowicza. Proces twórczy nie sprowadza się tu do podkładu, aranżacji. Trio przetworzyło twórczość pisarza, pozszywało w patchworkowy sposób porozrzucane fragmenty, wraz ze swoim muzycznym światem tworząc coś zupełnie nowego.
Drodzy miłośnicy gorzowskiej alternatywy, brzmień spod znaku Kawałka Kulki i miłośnicy wrażliwości Pustek - wciągniecie tę płytę nosem. Obietnica.
Zerova w sieci
komentarze