Tajemnicze trio w premierowej odsłonie.
Pod dziwaczną nazwą Bachorze, ukrywa się trzech muzyków z Poznania. I to w zasadzie tyle, co o tej grupie wiadomo. Na początku kwietnia, trio opublikowało swój pierwszy materiał. „Bartosz”, bo tak zwie się ów mini-album, zawiera dwa instrumentalne utwory, a całość trwa 20 minut z groszami.
Muzyka intryguje od pierwszego dźwięku. Statyczne, jednostajne brzmienie syntezatora, dopełniane jest zgrzytami i szmerami preparowanej gitary odzywającej się jakby z otchłani. Na tym tle saksofon barytonowy tworzy ascetyczne linie melodyczne. Pierwsze skojarzenie to Asunta Sławka Gołaszewskiego i Wojciecha Karwowskiego. Ale gdzieś w połowie „Violetty Marianny Orańskiej” (pierwszy z utworów) ta dźwiękowa magma zaczyna gotować się, kipieć i wylewać na pierwszy plan. Wszystko tu brzmi niepokojąco, mrocznie, a zarazem mistycznie. Mimo swojej gęstej faktury, muzyka nie przytłacza, zostawiając sporo miejsca dla wyobraźni słuchacza.
Druga kompozycja („Kaczki sołackie”) to również improwizacja, posiadająca jednak, w odróżnieniu od pierwszego utworu, wewnętrzną dyscyplinę rytmiczną. Na surowym, minimalistycznym szkielecie zaczyna z czasem pojawiać się kakofoniczna narośl. A w obu przypadkach muzycy budują dramaturgię z niebywałym wyczuciem. Premierowy materiał poznaniaków wypadł przekonywująco. Teraz pozostaje tylko czekać na pełnowymiarowy debiut zespołu.
Pod dziwaczną nazwą Bachorze, ukrywa się trzech muzyków z Poznania. I to w zasadzie tyle, co o tej grupie wiadomo. Na początku kwietnia, trio opublikowało swój pierwszy materiał. „Bartosz”, bo tak zwie się ów mini-album, zawiera dwa instrumentalne utwory, a całość trwa 20 minut z groszami.
Muzyka intryguje od pierwszego dźwięku. Statyczne, jednostajne brzmienie syntezatora, dopełniane jest zgrzytami i szmerami preparowanej gitary odzywającej się jakby z otchłani. Na tym tle saksofon barytonowy tworzy ascetyczne linie melodyczne. Pierwsze skojarzenie to Asunta Sławka Gołaszewskiego i Wojciecha Karwowskiego. Ale gdzieś w połowie „Violetty Marianny Orańskiej” (pierwszy z utworów) ta dźwiękowa magma zaczyna gotować się, kipieć i wylewać na pierwszy plan. Wszystko tu brzmi niepokojąco, mrocznie, a zarazem mistycznie. Mimo swojej gęstej faktury, muzyka nie przytłacza, zostawiając sporo miejsca dla wyobraźni słuchacza.
Druga kompozycja („Kaczki sołackie”) to również improwizacja, posiadająca jednak, w odróżnieniu od pierwszego utworu, wewnętrzną dyscyplinę rytmiczną. Na surowym, minimalistycznym szkielecie zaczyna z czasem pojawiać się kakofoniczna narośl. A w obu przypadkach muzycy budują dramaturgię z niebywałym wyczuciem. Premierowy materiał poznaniaków wypadł przekonywująco. Teraz pozostaje tylko czekać na pełnowymiarowy debiut zespołu.
komentarze