Dorzucamy coś świeżego do i tak bogatej już polskiej sceny improwizowanej. Szykujcie się na mocne przeżycia.
Skróćmy część merytoryczną do minimum – pochodzą z Lublina i są czystko rockowym trio, wzbogaconym o saksofon altowy.
Sekta Denta to więc mocny rockowy fundament, na którym swobodnie może hasać saks. Pomysł niby nie nowy, nie odkrywczy, ale zaprezentowany z taką świeżością, że z miejsca porywa. Stają okrakiem między ciszą spokojnego jazzowego grania i hałasem yassu („Bear Trap”) oraz rocka, o wyraźnie progresywnym zacięciu („Karampook”). Ale nie oszukujmy się, cisza tutaj jest bez szans, tłamszona prawdziwym rockowym mięchem i tym rozszalałym, czujnym jak ważka dęciakiem. Jeśli gdzieś nasza biedna cisza się przebija to tylko na chwilę („Komety”), tak abyśmy mogli nabrać tchu przed kolejnymi wyzwaniami matematyczno-muzycznymi. Oddano jej tylko zamknięcie („Slow motion”).
Lubują się w łamaniu metrum, wyraźnie brzydząc się przy tym oczywistymi rozwiązaniami. Nic tutaj nie jest monolitem. Nie można podzielić kawałków na stricte jazzowe i rockowe, wszystko tu jest płynne, wynikające z siebie i wzajemnie się przenikające. Granice gatunkowe zostały zepchnięte na zupełnie nieistotny, odległy plan. Narratorem jest saksofon, który od spokojnych opowieści lubi przechodzić w szarpane krzyki. Obowiązkowo musi być niespokojnie, wibrująco, z całym tym gęstym transem, który łechta duszę. Ale i gitara potrafi przejąć ster, a kiedy trzeba to i przywalić ciężkim riffem, a nawet space rockowymi smaczkami (świetna „Wiertarka”).
Mamy też na tej płycie absolutną perełkę, którą fani Pogodna przyjmą ze łzą w oku. Utwór „Karłem” to jedyny kawałek z wokalem i jak już się pewnie domyśliliście, właścicielem charakterystycznie deklamującego głosu jest Budyń. Ten gość się nie starzeje, z dobrze znaną werwą wyrzuca z siebie kolejne wersy. No i jakie to są wersy – piękny budyniowy tekst. Łezka usprawiedliwiona, kolejne naciśnięcia „play” również. Ale piszę o tym na końcu, by uniknąć wrażenia, że jest to rzecz na tej płycie najważniejsza. Nie, debiut Sekta Denta jest fantastyczną płytą z Budyniem czy bez.
Usłyszeć ich na żywo – marzenie!
Sekta Denta w sieci
Skróćmy część merytoryczną do minimum – pochodzą z Lublina i są czystko rockowym trio, wzbogaconym o saksofon altowy.
Sekta Denta to więc mocny rockowy fundament, na którym swobodnie może hasać saks. Pomysł niby nie nowy, nie odkrywczy, ale zaprezentowany z taką świeżością, że z miejsca porywa. Stają okrakiem między ciszą spokojnego jazzowego grania i hałasem yassu („Bear Trap”) oraz rocka, o wyraźnie progresywnym zacięciu („Karampook”). Ale nie oszukujmy się, cisza tutaj jest bez szans, tłamszona prawdziwym rockowym mięchem i tym rozszalałym, czujnym jak ważka dęciakiem. Jeśli gdzieś nasza biedna cisza się przebija to tylko na chwilę („Komety”), tak abyśmy mogli nabrać tchu przed kolejnymi wyzwaniami matematyczno-muzycznymi. Oddano jej tylko zamknięcie („Slow motion”).
Lubują się w łamaniu metrum, wyraźnie brzydząc się przy tym oczywistymi rozwiązaniami. Nic tutaj nie jest monolitem. Nie można podzielić kawałków na stricte jazzowe i rockowe, wszystko tu jest płynne, wynikające z siebie i wzajemnie się przenikające. Granice gatunkowe zostały zepchnięte na zupełnie nieistotny, odległy plan. Narratorem jest saksofon, który od spokojnych opowieści lubi przechodzić w szarpane krzyki. Obowiązkowo musi być niespokojnie, wibrująco, z całym tym gęstym transem, który łechta duszę. Ale i gitara potrafi przejąć ster, a kiedy trzeba to i przywalić ciężkim riffem, a nawet space rockowymi smaczkami (świetna „Wiertarka”).
Mamy też na tej płycie absolutną perełkę, którą fani Pogodna przyjmą ze łzą w oku. Utwór „Karłem” to jedyny kawałek z wokalem i jak już się pewnie domyśliliście, właścicielem charakterystycznie deklamującego głosu jest Budyń. Ten gość się nie starzeje, z dobrze znaną werwą wyrzuca z siebie kolejne wersy. No i jakie to są wersy – piękny budyniowy tekst. Łezka usprawiedliwiona, kolejne naciśnięcia „play” również. Ale piszę o tym na końcu, by uniknąć wrażenia, że jest to rzecz na tej płycie najważniejsza. Nie, debiut Sekta Denta jest fantastyczną płytą z Budyniem czy bez.
Usłyszeć ich na żywo – marzenie!
Sekta Denta w sieci
komentarze