Bydgoski duet powraca. Czy wiele się zmieniło przez 4 lata od ich debiutanckiej płyty?
Duet to Tomek Popowski (perkusja) oraz Kuba Ziołek (gitara, głos). Na pewno zmieniło się to, że Ziołek nie jest już artystą anonimowym. Stał się ostoją polskiej muzyki niezależnej, a wielu uznaje rzeczy wychodzące aktualnie spod jego ręki za prawdziwe kamienie milowe niezalu. I ja się chętnie pod tym podpiszę.
A co się pozmieniało w ich muzyce? Dużo i nie dużo. Na pewno nie zaniknęło zamiłowanie do skrajnie ostrego gitarowego hałasu, olbrzymiej porcji brudu i zwierzęcego wręcz krzyku, jakie znamy z „Anal Animal". Ed Wood nie rezygnuje także z gęstych zmian rytmu, pozornego chaosu, swego rodzaju muzycznego szaleństwa, choć…
Znacznie głębiej sięgają do muzyki surf. Oczywiście w wykonaniu Ed Wood to zajebiście brudny surf, ciężki i przenikający przez inne gatunki. I w tym klimacie mamy trzy surfowe songi, do których przypisano świętych: Wawrzyńca, Jana i Antoniego. O co chodzi z tymi świętymi? Mi się zagadki nie udało rozwikłać. Pewne za to jest, że wszystkie te kawałki porywają energią i podobnie jak właściwie każda piosenka na tej płycie – chowają wiele zaskakujących momentów. „Gustav Houllebecq is dead (Surf św. Jana)” gubi gdzieś w połowie surfowy sznyt i przeradza się w death/noise/coś. Kakofonia, dzikie napierdalanie i jakimś cudem przebijający się przez to surfowy riff. Miazga! Fani Alte Zachen i Kaseciarza – nadstawiajcie ucha – surfowych motywów na tej płycie jest od groma.
Ed Woodzi zaskakują nas balladowymi „Post-Modern Lovers” oraz „Post-Mortem Lovers”, przy czym balladowość Ed Wooda w innych składach uznana byłaby zapewne za rockowy pazur – taki urok. Dlatego mimo spokojnego wstępu i rozczulająco łagodnego wokalu Post-Modern rozwija się do brudnych noise’ów. W „Post-Mortem Lovers” (tutaj duet wsparł inny znany duet: „Macio Masecki - Marcin Moretti”), podpartym klimatycznym klawiszem, muzykom udaje się wytrwać w krainie łagodności przez (prawie) całe 7 minut.
Może dlatego, że upust dają gdzie indziej. I właśnie tam jest najciekawiej. Prawdziwa uczta odbywa się w „Insomnia Manna Hammadi”. Noise punk spotka się z transowym psychodelicznym rockiem. Atakują nas kompletnie zwariowane grindcorowe nawałnice. Jeśli to było zwariowane, to jak opisać „Airhole”? Wybitnie surowo brzmiąca gitara, co rusz zakłócana noise’owymi wtrąceniami, jest tylko preludium do transowej orgii. Partie gitar brzmią powalająco, co chwilę załamuje się rytm, w stylu The Kurws – zwłaszcza końcówka brzmi jak wyjęta z repertuaru wrocławian. I na koniec „Tuäphaäna”, surf, trochę luzackiego rocka, garść połamanych rytmów i przebijające się echa jakiejś melodii ludowej. Niesamowite wrażenia robią spogłosowane wokale, właściwie krzyki, jakby były z innego świata (sprawdźcie w „Nie ma żadnego miejsca, żeby iść”).
Jestem absolutnie oczarowany tą płytą, ilością upchniętych na niej pomysłów, posklejanych w tak spójny i harmonijny sposób. Choć wydawałoby się, że harmonia to ostatnia rzecz, o którą można posądzić ten szalony materiał. Fani tak różnych grup jak Alte Zachen, Kaseciarz, The Kurws, Semantik Punk czy Tania O znajdą w nim olbrzymią przyjemność. A o Ziołku już nie mam siły pisać kolejnych peanów, za to chętnie dodam, że Popowski na garach wyczynia rzeczy wielkiej urody.
Ed Wood w sieci
Duet to Tomek Popowski (perkusja) oraz Kuba Ziołek (gitara, głos). Na pewno zmieniło się to, że Ziołek nie jest już artystą anonimowym. Stał się ostoją polskiej muzyki niezależnej, a wielu uznaje rzeczy wychodzące aktualnie spod jego ręki za prawdziwe kamienie milowe niezalu. I ja się chętnie pod tym podpiszę.
A co się pozmieniało w ich muzyce? Dużo i nie dużo. Na pewno nie zaniknęło zamiłowanie do skrajnie ostrego gitarowego hałasu, olbrzymiej porcji brudu i zwierzęcego wręcz krzyku, jakie znamy z „Anal Animal". Ed Wood nie rezygnuje także z gęstych zmian rytmu, pozornego chaosu, swego rodzaju muzycznego szaleństwa, choć…
Znacznie głębiej sięgają do muzyki surf. Oczywiście w wykonaniu Ed Wood to zajebiście brudny surf, ciężki i przenikający przez inne gatunki. I w tym klimacie mamy trzy surfowe songi, do których przypisano świętych: Wawrzyńca, Jana i Antoniego. O co chodzi z tymi świętymi? Mi się zagadki nie udało rozwikłać. Pewne za to jest, że wszystkie te kawałki porywają energią i podobnie jak właściwie każda piosenka na tej płycie – chowają wiele zaskakujących momentów. „Gustav Houllebecq is dead (Surf św. Jana)” gubi gdzieś w połowie surfowy sznyt i przeradza się w death/noise/coś. Kakofonia, dzikie napierdalanie i jakimś cudem przebijający się przez to surfowy riff. Miazga! Fani Alte Zachen i Kaseciarza – nadstawiajcie ucha – surfowych motywów na tej płycie jest od groma.
Ed Woodzi zaskakują nas balladowymi „Post-Modern Lovers” oraz „Post-Mortem Lovers”, przy czym balladowość Ed Wooda w innych składach uznana byłaby zapewne za rockowy pazur – taki urok. Dlatego mimo spokojnego wstępu i rozczulająco łagodnego wokalu Post-Modern rozwija się do brudnych noise’ów. W „Post-Mortem Lovers” (tutaj duet wsparł inny znany duet: „Macio Masecki - Marcin Moretti”), podpartym klimatycznym klawiszem, muzykom udaje się wytrwać w krainie łagodności przez (prawie) całe 7 minut.



Może dlatego, że upust dają gdzie indziej. I właśnie tam jest najciekawiej. Prawdziwa uczta odbywa się w „Insomnia Manna Hammadi”. Noise punk spotka się z transowym psychodelicznym rockiem. Atakują nas kompletnie zwariowane grindcorowe nawałnice. Jeśli to było zwariowane, to jak opisać „Airhole”? Wybitnie surowo brzmiąca gitara, co rusz zakłócana noise’owymi wtrąceniami, jest tylko preludium do transowej orgii. Partie gitar brzmią powalająco, co chwilę załamuje się rytm, w stylu The Kurws – zwłaszcza końcówka brzmi jak wyjęta z repertuaru wrocławian. I na koniec „Tuäphaäna”, surf, trochę luzackiego rocka, garść połamanych rytmów i przebijające się echa jakiejś melodii ludowej. Niesamowite wrażenia robią spogłosowane wokale, właściwie krzyki, jakby były z innego świata (sprawdźcie w „Nie ma żadnego miejsca, żeby iść”).
Jestem absolutnie oczarowany tą płytą, ilością upchniętych na niej pomysłów, posklejanych w tak spójny i harmonijny sposób. Choć wydawałoby się, że harmonia to ostatnia rzecz, o którą można posądzić ten szalony materiał. Fani tak różnych grup jak Alte Zachen, Kaseciarz, The Kurws, Semantik Punk czy Tania O znajdą w nim olbrzymią przyjemność. A o Ziołku już nie mam siły pisać kolejnych peanów, za to chętnie dodam, że Popowski na garach wyczynia rzeczy wielkiej urody.
Ed Wood w sieci
komentarze