Etniczna podróż po najróżniejszych zakątkach świata. W skrócie – muzyka ziemian.
Ojcem całego zamieszania jest Kamil Rogiński, filar Moskwy i grupy R.U.T.A. W projekcie pod tajemniczą nazwą (w języku esperanto ŜANĜO to „przemiana”) Rogiński odchodzi od punkowych brzmień w stylistykę word music. Zaprosił do współpracy całą rzeszę muzyków-globtroterów. Tym samym ŜANĜO daje muzyczne świadectwo kultury z najodleglejszych krańców globu – Afryki, Australii, Ameryki i Azji. Filtrując to przez naszą europejską, w szczególności słowiańską wrażliwość i tradycję.
Przemiana zawarta w nazwie grupy, wraz z jej polską częścią, wyrażającą dążenie do ewolucji naszego świata w coś lepszego, to dążenie (czy może bardziej marzenie) do Ziemi bez wojen, cierpienia, głodu. Dążenie do zjednoczenia ludzkiej rasy na polu muzyki i tańca. Dlatego też językiem albumu jest esperanto, który miał stać się językiem całej ludzkości, przekraczając granicę narodowych narzeczy. Powiecie naiwne, ale czyż nie jest to piękna koncepcja na płytę?
ŜANĜO raczy nas bogatym folkowym brzmieniem, delikatnie podkreślonym elektroniką. Mamy tu sporo folkowej żywiołowości i skoczności, całe mnóstwo plemiennego transu. Ale jest też miejsce na wzniosłą, mistyczną refleksyjność („Inferno Ne Egzistas”) tętniącą duchem Ziemi. Niezwykle nastrajają liczne flety, fujarki, a wyrazistości dodają bębny Foliby, grupy bębniarskiej, niestrudzonych festiwalowych obieżyświatów, którzy potrafią tchnąć życie w każdą pieśń (polecam sprawdzić co wyczyniają np. w „Bonvenigon La Terglobanoj” – swoją drogą to też udany przykład jak szeroki krąg poszukiwań muzycznych zatacza zespół – słyszymy tu free jazz, folkowe naleciałości z wysp, a nawet drum’n’bassy).
Wiele wnoszą goście albumu, którzy podobnie jak instrumenty pojawiające się na płycie, łączą różne części świata. Możemy posłuchać głosu João de Sousa, przepełnionego słynnym portugalskim saudade, Szamanka z Węgier Halina Bergerné Wilk to z kolei prawdziwy słowiański żywioł – wulkan energii. Bardzo przekonująco w repertuarze world music zabrzmiał wokalista Dżemu Maciej Balcar, a aktorka Natasza Sołtanowicz w ten wielokulturowy zlepek wprowadziła stylistykę rodzimego śpiewu białego.
Płyta ŜANĜO broni się w całości. Z jednej strony jako koncept-album, ponadnarodowe i ponadkontynentalne dzieło, wielokulturowa mikstura, w której kolektyw powraca do korzeni muzyki. Ta pierwotna siła dźwięków posłużyć ma za lekarstwo na ułomności gatunku ludzkiego, zjednoczyć go i ocucić. Z drugiej strony album broni się czysto muzycznie, bez podnoszenia warstwy konceptualnej, to nadal kawał wciągającego world music, z niezliczonymi wątkami, znacznie wykraczającymi poza granice tego gatunku.
ŜANĜO w sieci
Ojcem całego zamieszania jest Kamil Rogiński, filar Moskwy i grupy R.U.T.A. W projekcie pod tajemniczą nazwą (w języku esperanto ŜANĜO to „przemiana”) Rogiński odchodzi od punkowych brzmień w stylistykę word music. Zaprosił do współpracy całą rzeszę muzyków-globtroterów. Tym samym ŜANĜO daje muzyczne świadectwo kultury z najodleglejszych krańców globu – Afryki, Australii, Ameryki i Azji. Filtrując to przez naszą europejską, w szczególności słowiańską wrażliwość i tradycję.
Przemiana zawarta w nazwie grupy, wraz z jej polską częścią, wyrażającą dążenie do ewolucji naszego świata w coś lepszego, to dążenie (czy może bardziej marzenie) do Ziemi bez wojen, cierpienia, głodu. Dążenie do zjednoczenia ludzkiej rasy na polu muzyki i tańca. Dlatego też językiem albumu jest esperanto, który miał stać się językiem całej ludzkości, przekraczając granicę narodowych narzeczy. Powiecie naiwne, ale czyż nie jest to piękna koncepcja na płytę?
ŜANĜO raczy nas bogatym folkowym brzmieniem, delikatnie podkreślonym elektroniką. Mamy tu sporo folkowej żywiołowości i skoczności, całe mnóstwo plemiennego transu. Ale jest też miejsce na wzniosłą, mistyczną refleksyjność („Inferno Ne Egzistas”) tętniącą duchem Ziemi. Niezwykle nastrajają liczne flety, fujarki, a wyrazistości dodają bębny Foliby, grupy bębniarskiej, niestrudzonych festiwalowych obieżyświatów, którzy potrafią tchnąć życie w każdą pieśń (polecam sprawdzić co wyczyniają np. w „Bonvenigon La Terglobanoj” – swoją drogą to też udany przykład jak szeroki krąg poszukiwań muzycznych zatacza zespół – słyszymy tu free jazz, folkowe naleciałości z wysp, a nawet drum’n’bassy).
Wiele wnoszą goście albumu, którzy podobnie jak instrumenty pojawiające się na płycie, łączą różne części świata. Możemy posłuchać głosu João de Sousa, przepełnionego słynnym portugalskim saudade, Szamanka z Węgier Halina Bergerné Wilk to z kolei prawdziwy słowiański żywioł – wulkan energii. Bardzo przekonująco w repertuarze world music zabrzmiał wokalista Dżemu Maciej Balcar, a aktorka Natasza Sołtanowicz w ten wielokulturowy zlepek wprowadziła stylistykę rodzimego śpiewu białego.
Płyta ŜANĜO broni się w całości. Z jednej strony jako koncept-album, ponadnarodowe i ponadkontynentalne dzieło, wielokulturowa mikstura, w której kolektyw powraca do korzeni muzyki. Ta pierwotna siła dźwięków posłużyć ma za lekarstwo na ułomności gatunku ludzkiego, zjednoczyć go i ocucić. Z drugiej strony album broni się czysto muzycznie, bez podnoszenia warstwy konceptualnej, to nadal kawał wciągającego world music, z niezliczonymi wątkami, znacznie wykraczającymi poza granice tego gatunku.
ŜANĜO w sieci
komentarze