Legenda łódzkiej sceny ciągle w dobrej formie.
Od początku wierni etosowi niezależności. Do dziś ich brzmienie intryguje i inspiruje. W międzyczasie tysiące kapel powstało i padło, a oni grają dalej. I ciągle są w wysokiej formie. Kto nie wierzy, niech posłucha ich najnowszego materiału, wydanego pod koniec ubiegłego roku.
Już od pierwszych dźwięków, „Cinema Natura” daje niezłego kopa. Mariaż zadziornych gitar i oldskulowych klawiszy po raz kolejny zdaje egzamin. Niby „nihil sub sole novum”, ale cały czas mnie to rusza. Rozbudowane formy, znane z wcześniejszych płyt grupy tu ustępują na rzecz prostoty i zwartego, ale nietuzinkowego czadu. Imponuje również wachlarz muzycznych inspiracji. Od odniesień do hard rocka („National Geographic”), przez cold wave („Model i wykres”) i synth pop („Solaris Urbino”), po eksperymenty z elektroniką („Humanocyd”). Oczywiście punkowy korzeń też jest tu mocno akcentowany. Ale mimo tego eklektyzmu, płyta nie rozjeżdża się, jest spójna; nie słychać też, żeby coś w tej muzyce działo się na siłę. Warto też podkreślić fachową realizację dźwięku. W każdym z tych czternastu numerów znajdziemy przynajmniej fragment, który zaskoczy, poruszy, przykuje uwagę. Jak nie przesterowany bas to chwytliwy syntezatorowy motyw, pogięty rytm czy rwący trzewia riff. Bo też tylko dzięki otwartemu podejściu do tematu, takie granie ma jeszcze sens.
Odrębną sprawą są teksty; od samego początku mocna strona twórczości zespołu. Marcin Pryt zestawia mało budujące obrazki z łódzkich ulic ze swoimi psychodelicznymi wizjami i motywami rodem z literatury science fiction. Granica między snem a jawą jest tu mocno rozmyta. Czasem mamy wrażenie, że akcja tych opowieści dzieje się w jakimś narkotycznym zwidzie. Tu wszystko jest możliwe. Nawet zwykła przejażdżka miejskim autobusem może zamienić się w surrealistyczny trip.
Twórczość takich grup jak 19 Wiosen zwykło się u nas nazywać „muzyką alternatywną”. Fakt, że pojęcie to, w dobie masowego dostępu do sieci, straciło rację bytu, to rzecz pierwsza. Ale zawsze, gdy słyszę podobne stwierdzenia, przypomina mi się, co na ten temat powiedział - i to długo przed nastaniem ery internetu - Wojciech Waglewski. Zacytujmy Wagla: „Nie ma czegoś takiego jak muzyka alternatywna. Nie ma w ogóle żadnych podziałów w muzyce, żadnych podziałów w sztuce. Albo jest mocne, intensywne opowiadanie o sobie, albo nie ma nic.” Łódzka grupa od początku, konsekwentnie i świadomie wybiera to pierwsze „albo”. I jestem pewien, że w najbliższym czasie, nic się w tej kwestii nie zmieni.
19 Wiosen w sieci
Od początku wierni etosowi niezależności. Do dziś ich brzmienie intryguje i inspiruje. W międzyczasie tysiące kapel powstało i padło, a oni grają dalej. I ciągle są w wysokiej formie. Kto nie wierzy, niech posłucha ich najnowszego materiału, wydanego pod koniec ubiegłego roku.
Już od pierwszych dźwięków, „Cinema Natura” daje niezłego kopa. Mariaż zadziornych gitar i oldskulowych klawiszy po raz kolejny zdaje egzamin. Niby „nihil sub sole novum”, ale cały czas mnie to rusza. Rozbudowane formy, znane z wcześniejszych płyt grupy tu ustępują na rzecz prostoty i zwartego, ale nietuzinkowego czadu. Imponuje również wachlarz muzycznych inspiracji. Od odniesień do hard rocka („National Geographic”), przez cold wave („Model i wykres”) i synth pop („Solaris Urbino”), po eksperymenty z elektroniką („Humanocyd”). Oczywiście punkowy korzeń też jest tu mocno akcentowany. Ale mimo tego eklektyzmu, płyta nie rozjeżdża się, jest spójna; nie słychać też, żeby coś w tej muzyce działo się na siłę. Warto też podkreślić fachową realizację dźwięku. W każdym z tych czternastu numerów znajdziemy przynajmniej fragment, który zaskoczy, poruszy, przykuje uwagę. Jak nie przesterowany bas to chwytliwy syntezatorowy motyw, pogięty rytm czy rwący trzewia riff. Bo też tylko dzięki otwartemu podejściu do tematu, takie granie ma jeszcze sens.



Odrębną sprawą są teksty; od samego początku mocna strona twórczości zespołu. Marcin Pryt zestawia mało budujące obrazki z łódzkich ulic ze swoimi psychodelicznymi wizjami i motywami rodem z literatury science fiction. Granica między snem a jawą jest tu mocno rozmyta. Czasem mamy wrażenie, że akcja tych opowieści dzieje się w jakimś narkotycznym zwidzie. Tu wszystko jest możliwe. Nawet zwykła przejażdżka miejskim autobusem może zamienić się w surrealistyczny trip.
Twórczość takich grup jak 19 Wiosen zwykło się u nas nazywać „muzyką alternatywną”. Fakt, że pojęcie to, w dobie masowego dostępu do sieci, straciło rację bytu, to rzecz pierwsza. Ale zawsze, gdy słyszę podobne stwierdzenia, przypomina mi się, co na ten temat powiedział - i to długo przed nastaniem ery internetu - Wojciech Waglewski. Zacytujmy Wagla: „Nie ma czegoś takiego jak muzyka alternatywna. Nie ma w ogóle żadnych podziałów w muzyce, żadnych podziałów w sztuce. Albo jest mocne, intensywne opowiadanie o sobie, albo nie ma nic.” Łódzka grupa od początku, konsekwentnie i świadomie wybiera to pierwsze „albo”. I jestem pewien, że w najbliższym czasie, nic się w tej kwestii nie zmieni.
19 Wiosen w sieci
komentarze