Surf rock z bydgoskiego garażu.
„W Bydgoszczu” ostatnio coraz ciekawiej muzycznie. Może miejscowa scena nie nadaje tonu w wymiarze ogólnopolskim, jak to było w czasach yassowców, ale ekipa tworząca pomost Bydgoszcz-Warszawa z Ziołkiem na czele (Innercity Ensamble, So Slow, ale nie zapominajmy też choćby o 3moonboys czy Variete) nie pozwala zapomnieć o tym mieście.
W zeszłym roku ujawniła się nad Brdą młoda kapela. Trochę znikąd, bo choć istnieją od 2011 roku, to dotychczas było o nich cicho. Good Night Chicken to dwójka młodzieńców, Artur Kujawa i Tomek Gołda, którzy w duecie chcą grać „mieszankę wszystkiego co szczere, szybkie, mocne i fajne w muzyce”. Podejście ambitne, ale pierwsze kroki pokazują, że biorą się za sprawę całkiem sensownie.
Właśnie wypuścili self titla - łącznie dziewięć numerów. Chłopaki poruszają się w estetyce garażowego, hałaśliwego rokendrola oraz czadowego surf rocka, podlanego hipiserką. Czytaj – w prostej linii Thee Oh Sees. Tu należy doszukiwać się głównej inspiracji. Ale jest to twórczość na tyle oryginalna, że Good Night Chicken i tak można śmiało traktować jako coś absolutnie nowego i świeżego w Polsce. Po Kaseciarzu oczywiście, który był surfowym zaczynem. Ale jak widać, jakoś tłoczno na tej scenie nie jest. Więc Kurczaki ze swoim skromnym przecież repertuarem znacznie łatwiej dostrzec, niż enty band z okolic indie czy hc.
„Good Night Chicken” brzmi do bólu garażowo, czyli tak jak powinna brzmieć taka muzyka. Młodzieńcy koncentrują się na tym, co w niej najlepszego - prosty, monotonny rytm perkusji i pędzące gitarowe riffy. Czasami jakaś ekspresowa solówka czy psychodeliczny klawisz. To właśnie takie surf rockowe petardy są najmocniejszymi momentami debiutu. „Anastasia, The Yoghurtess” czy „Last Floor Of The Chocolate Tower” porywają olbrzymią energią. Ale zwraca uwagę fakt, że nie interesuje ich granie na jedno kopyto. „Kick The Pigeon (But Not Too Hard)” (piękny tytuł) brzmi bardziej nowofalowo, a „The Death Of Dipplodok” to z kolei kawałek rodem z repertuaru The Black Angels. Zupełnie różne inspiracje, różne podejścia – w obu przypadkach podjęte z bardzo dobrym efektem. W „Walking Funny on a Pavement” próbują śmielej eksperymentować z rytmiką i zbliżają się nieco do stylistyki Niematotamto.
Kierunek obrany odpowiedni, choć nie wszystko klei jeszcze jak powinno. Zwłaszcza wokalnie. Choć wokal jest tu schowany za ścianą hałasu i zmieniony efektem, to w „The Green Garage” i zwłaszcza w „Walking Funny On A Pavement” zwyczajnie męczy ucho. Zdaje się, że kompozycyjnie też jeszcze mają pewne rezerwy. I zrobimy wszystko, żeby ich nie zagłaskać, bo debiut wypada bardzo obiecująco, ale wierzymy, że stać ich na więcej.
Podsumowując – jest dobrze, i zapowiada się jeszcze lepiej. Kurczaki swoim debiutem wchodzą z porządnego kopa w scenę garażową nad Wisłą i szybko zostali dostrzeżeni także przez najmocniejszą pod tym kątem scenę warszawską. Trzeba jeszcze teraz ich wypróbować na żywo…
Good Night Chicken w sieci
„W Bydgoszczu” ostatnio coraz ciekawiej muzycznie. Może miejscowa scena nie nadaje tonu w wymiarze ogólnopolskim, jak to było w czasach yassowców, ale ekipa tworząca pomost Bydgoszcz-Warszawa z Ziołkiem na czele (Innercity Ensamble, So Slow, ale nie zapominajmy też choćby o 3moonboys czy Variete) nie pozwala zapomnieć o tym mieście.
W zeszłym roku ujawniła się nad Brdą młoda kapela. Trochę znikąd, bo choć istnieją od 2011 roku, to dotychczas było o nich cicho. Good Night Chicken to dwójka młodzieńców, Artur Kujawa i Tomek Gołda, którzy w duecie chcą grać „mieszankę wszystkiego co szczere, szybkie, mocne i fajne w muzyce”. Podejście ambitne, ale pierwsze kroki pokazują, że biorą się za sprawę całkiem sensownie.
Właśnie wypuścili self titla - łącznie dziewięć numerów. Chłopaki poruszają się w estetyce garażowego, hałaśliwego rokendrola oraz czadowego surf rocka, podlanego hipiserką. Czytaj – w prostej linii Thee Oh Sees. Tu należy doszukiwać się głównej inspiracji. Ale jest to twórczość na tyle oryginalna, że Good Night Chicken i tak można śmiało traktować jako coś absolutnie nowego i świeżego w Polsce. Po Kaseciarzu oczywiście, który był surfowym zaczynem. Ale jak widać, jakoś tłoczno na tej scenie nie jest. Więc Kurczaki ze swoim skromnym przecież repertuarem znacznie łatwiej dostrzec, niż enty band z okolic indie czy hc.
„Good Night Chicken” brzmi do bólu garażowo, czyli tak jak powinna brzmieć taka muzyka. Młodzieńcy koncentrują się na tym, co w niej najlepszego - prosty, monotonny rytm perkusji i pędzące gitarowe riffy. Czasami jakaś ekspresowa solówka czy psychodeliczny klawisz. To właśnie takie surf rockowe petardy są najmocniejszymi momentami debiutu. „Anastasia, The Yoghurtess” czy „Last Floor Of The Chocolate Tower” porywają olbrzymią energią. Ale zwraca uwagę fakt, że nie interesuje ich granie na jedno kopyto. „Kick The Pigeon (But Not Too Hard)” (piękny tytuł) brzmi bardziej nowofalowo, a „The Death Of Dipplodok” to z kolei kawałek rodem z repertuaru The Black Angels. Zupełnie różne inspiracje, różne podejścia – w obu przypadkach podjęte z bardzo dobrym efektem. W „Walking Funny on a Pavement” próbują śmielej eksperymentować z rytmiką i zbliżają się nieco do stylistyki Niematotamto.
Kierunek obrany odpowiedni, choć nie wszystko klei jeszcze jak powinno. Zwłaszcza wokalnie. Choć wokal jest tu schowany za ścianą hałasu i zmieniony efektem, to w „The Green Garage” i zwłaszcza w „Walking Funny On A Pavement” zwyczajnie męczy ucho. Zdaje się, że kompozycyjnie też jeszcze mają pewne rezerwy. I zrobimy wszystko, żeby ich nie zagłaskać, bo debiut wypada bardzo obiecująco, ale wierzymy, że stać ich na więcej.
Podsumowując – jest dobrze, i zapowiada się jeszcze lepiej. Kurczaki swoim debiutem wchodzą z porządnego kopa w scenę garażową nad Wisłą i szybko zostali dostrzeżeni także przez najmocniejszą pod tym kątem scenę warszawską. Trzeba jeszcze teraz ich wypróbować na żywo…
Good Night Chicken w sieci
komentarze