Debiut… jakoś po 10 latach.
Tytuł mówi wiele o tym albumie. „Będę o was śnił wy potwory moje, nawet jakbym jadem ugodzony był. Upojony szambem i nakarmiony gnojem. Moje potwory będę o was śnił”. Takie to kołysanki. Idealne dla pesymistów, defetystów i wszelkich zwolenników czarnowidztwa. I dla samobójców właśnie.
Szczecińska Lobotomia istnieje już jakieś 10 lat. „Jakieś”, bo do końca nie wiadomo – grali już koło 2003 roku. „Kołysanki” są ich pierwszym pełnym albumem. Wcześniej wypuścili kilka epek. Niestety nowy materiał nie jest premierowy, co jest jego największym mankamentem. Z jednej strony może to być pewien zawód dla tych, którzy śledzą ich działalność. Z drugiej – rozumiem, że zespół chciał w końcu zebrać swoje najlepsze kawałki, nagrane i wydane w dobrej jakości i w odświeżonej formie. Dlatego można też uznać „Kołysanki” za swego rodzaju podsumowanie dekady funkcjonowania grupy, jej wizytówkę.
I rzeczywiście jest to swego rodzaju „the best of”, ale z uwzględnieniem ewolucji, jaką muzyka Lobotomii przeszła przez ten czas. Dobrze znane szczecińskiej publiczności utwory zyskały nowy blask. Pojawił się elektroniczny brud w postaci zabaw klawiszem, doszedł jeszcze podbijający psychodeliczność vocoder, doszły wreszcie hammondy. Najważniejsze jednak, że wszystkie utwory zostały nagrane na nowo z sekcją dętą: dwoma saksofonami i trąbką. I to sekcja robi najlepszą robotę na płycie. A dęte zostały użyte z dużym smakiem, bez orkiestrowego przesytu – gdzie trzeba zapewnią świetną solówkę („Nowy porządek”), w innym miejscu czujnie wesprą rockową jazdę („Za późno”), wreszcie uroczo posmęcą („Jason”).
„Kołysanki dla samobójców” to Lobotomia, którą dobrze znamy. Kompletnie pojechane teksty na bardzo przyzwoitym poziomie („Potwory”, „Cyrk”) i psychodeliczne piosenki. Z naciskiem na piosenki. Swego czasu określano ich muzykę jako psychopop. Coś w tym jest, bo choć wszystko umazane jest w sosie trójmiejskiej gitarowej alternatywy, to Lobotomia w swoich graniu trzyma się piosenkowego fundamentu. Materiał jest przekrojowy, kawałki pochodzą właściwie z całego okresu działalności. Jest więc też mocno zróżnicowany. Są charakterystyczne, typowe dla Lobotomii psycho-rockowe numery jak „Babilon” czy „Za późno”. Są psychodeliki rozwijane bez pośpiechu: „Będę cię bił”, „Jason”. Przeciwny biegun stanowią pełne energii, szybkie, power rockowe numery, jak „Powielanie” czy „Babcia”. A i znalazło się miejsce dla jednego z najstarszych i najlepszych kawałków Lobotomii - „Cyrku”, który doczekał się zregałowanej wersji.
Szkoda, że debiutu nie stanowi premierowy materiał. Bo „Kołysanki dla samobójców” choć zajmą najważniejsze miejsce w dyskografii zespołu, to jednocześnie są melodią przeszłości. Zwłaszcza, że nowe utwory, które od niedawna grają na żywo niosą i świeżość i jakość. Ale „Kołysanki” są dowodem, że Lobotomia to jeden z najciekawszych szczecińskich zespołów ostatnich lat. Choć nigdy nie ciągnęły za nimi tłumy. Być może samobójców nad Odrą jest za mało.
Lobotomia w sieci
Tytuł mówi wiele o tym albumie. „Będę o was śnił wy potwory moje, nawet jakbym jadem ugodzony był. Upojony szambem i nakarmiony gnojem. Moje potwory będę o was śnił”. Takie to kołysanki. Idealne dla pesymistów, defetystów i wszelkich zwolenników czarnowidztwa. I dla samobójców właśnie.
Szczecińska Lobotomia istnieje już jakieś 10 lat. „Jakieś”, bo do końca nie wiadomo – grali już koło 2003 roku. „Kołysanki” są ich pierwszym pełnym albumem. Wcześniej wypuścili kilka epek. Niestety nowy materiał nie jest premierowy, co jest jego największym mankamentem. Z jednej strony może to być pewien zawód dla tych, którzy śledzą ich działalność. Z drugiej – rozumiem, że zespół chciał w końcu zebrać swoje najlepsze kawałki, nagrane i wydane w dobrej jakości i w odświeżonej formie. Dlatego można też uznać „Kołysanki” za swego rodzaju podsumowanie dekady funkcjonowania grupy, jej wizytówkę.
I rzeczywiście jest to swego rodzaju „the best of”, ale z uwzględnieniem ewolucji, jaką muzyka Lobotomii przeszła przez ten czas. Dobrze znane szczecińskiej publiczności utwory zyskały nowy blask. Pojawił się elektroniczny brud w postaci zabaw klawiszem, doszedł jeszcze podbijający psychodeliczność vocoder, doszły wreszcie hammondy. Najważniejsze jednak, że wszystkie utwory zostały nagrane na nowo z sekcją dętą: dwoma saksofonami i trąbką. I to sekcja robi najlepszą robotę na płycie. A dęte zostały użyte z dużym smakiem, bez orkiestrowego przesytu – gdzie trzeba zapewnią świetną solówkę („Nowy porządek”), w innym miejscu czujnie wesprą rockową jazdę („Za późno”), wreszcie uroczo posmęcą („Jason”).
„Kołysanki dla samobójców” to Lobotomia, którą dobrze znamy. Kompletnie pojechane teksty na bardzo przyzwoitym poziomie („Potwory”, „Cyrk”) i psychodeliczne piosenki. Z naciskiem na piosenki. Swego czasu określano ich muzykę jako psychopop. Coś w tym jest, bo choć wszystko umazane jest w sosie trójmiejskiej gitarowej alternatywy, to Lobotomia w swoich graniu trzyma się piosenkowego fundamentu. Materiał jest przekrojowy, kawałki pochodzą właściwie z całego okresu działalności. Jest więc też mocno zróżnicowany. Są charakterystyczne, typowe dla Lobotomii psycho-rockowe numery jak „Babilon” czy „Za późno”. Są psychodeliki rozwijane bez pośpiechu: „Będę cię bił”, „Jason”. Przeciwny biegun stanowią pełne energii, szybkie, power rockowe numery, jak „Powielanie” czy „Babcia”. A i znalazło się miejsce dla jednego z najstarszych i najlepszych kawałków Lobotomii - „Cyrku”, który doczekał się zregałowanej wersji.
Szkoda, że debiutu nie stanowi premierowy materiał. Bo „Kołysanki dla samobójców” choć zajmą najważniejsze miejsce w dyskografii zespołu, to jednocześnie są melodią przeszłości. Zwłaszcza, że nowe utwory, które od niedawna grają na żywo niosą i świeżość i jakość. Ale „Kołysanki” są dowodem, że Lobotomia to jeden z najciekawszych szczecińskich zespołów ostatnich lat. Choć nigdy nie ciągnęły za nimi tłumy. Być może samobójców nad Odrą jest za mało.
Lobotomia w sieci
komentarze