Bajki dla dorosłych.
Napisano o tej płycie już wiele. Że pozornie kierowana do dzieci, ale tak naprawdę Spięty porusza tematy zupełnie serio: kwestię wojny, radykalizmów, życia w sieci. No i boga. Znowu o bogu, choć jak sam śpiewa „i znowu o tobie, nie chciałem cię tutaj, chciałem garść słów o sobie”. Że jak zawsze eklektyzm i kolejny raz koncept album. I to wszystko prawda.
Ale po wielu, naprawdę wielu przesłuchaniach tej płyty, dochodzi do mnie, że muzyka Lao Che jest w pewnym sensie – niekoniecznie negatywnym - zmanierowana. Niby nie trzymają się jednego gatunku, a wręcz na „Dzieciom” mamy ich różnych odmian przesyt, a jednak po kilku dźwiękach rozpoznamy, że to właśnie LAO. Melodie nowych kawałków też jakbyśmy już gdzieś słyszeli - na „Dzieciom” znajdziemy echa i „Guseł” i „Gospoelu”, i „Prądu…” i „Soundtracku”.
Mogą brać się za funk, za wschodnie klimaty, mogą jazzować i uroczo balladować z wibrafonem i urozmaicać „bajkowymi” odgłosami, ale pozostają w pewnej muzycznej koncepcji. Opowiadają nowe, lecz przy użyciu tych samych, starych, sprawdzonych narzędzi. Poza dętymi – po raz pierwszy w nagraniach mają dęciaki. Najwyraźniej docenili ich brzmienie po wspólnych trasach z Mozillem i Pink Freud. A i jeśli o kompozycje chodzi, na „Dzieciom” bywa różnie - „Wojenka”, „Znajda” czy „Legenda o Smoku” nie powalają oryginalnością.
Na pewno pod względem tekstów to wciąż ekstraklasa. Spięty ma „to coś”, co pozwala mu prostym językiem opowiadać ciekawie o rzeczach wielkich i małych. Na kolejnych płytach Lao widać jak mierzy się z tematem religijności i szuka własnego na nią spojrzenia. I tak od bohatera środowisk katolickich („Powstanie Warszawskie”, „Gospel”) przewędrował aż po religijne zdystansowanie, czy nawet odrzucenie kościoła („Dym”). A i tym razem do nieba mu nie śpieszno („Tu”). Pośród 10 utworów znajdziemy mnóstwo intrygujących metafor, gier słów i znaczeń. Majstersztykiem jest „Wojenka”, choć kiepska muzycznie, bo przedziwnie niby-zregowana, to opowieść o wojnie w formie wyliczanki i wierszyka wyszła rewelacyjnie.
I nie mogę napisać, że to słaba czy nawet kiepska płyta. Po prostu nie ma takiej mocy jak choćby ostatni „Soundtrack”. Ma momenty, brzmi jak trzeba, ale pod względem wciągających melodii zawodzi i w całościowym spojrzeniu blednie. Trochę jakby była średnią wyciągniętą z poprzednich albumów.
Przy całym moim narzekaniu, uczciwie wyznać muszę, że refreny, i to właściwie z każdej piosenki, nuciłem w głowie całymi dniami. Czy może być dla płyty lepszy komplement?
Napisano o tej płycie już wiele. Że pozornie kierowana do dzieci, ale tak naprawdę Spięty porusza tematy zupełnie serio: kwestię wojny, radykalizmów, życia w sieci. No i boga. Znowu o bogu, choć jak sam śpiewa „i znowu o tobie, nie chciałem cię tutaj, chciałem garść słów o sobie”. Że jak zawsze eklektyzm i kolejny raz koncept album. I to wszystko prawda.
Ale po wielu, naprawdę wielu przesłuchaniach tej płyty, dochodzi do mnie, że muzyka Lao Che jest w pewnym sensie – niekoniecznie negatywnym - zmanierowana. Niby nie trzymają się jednego gatunku, a wręcz na „Dzieciom” mamy ich różnych odmian przesyt, a jednak po kilku dźwiękach rozpoznamy, że to właśnie LAO. Melodie nowych kawałków też jakbyśmy już gdzieś słyszeli - na „Dzieciom” znajdziemy echa i „Guseł” i „Gospoelu”, i „Prądu…” i „Soundtracku”.
Mogą brać się za funk, za wschodnie klimaty, mogą jazzować i uroczo balladować z wibrafonem i urozmaicać „bajkowymi” odgłosami, ale pozostają w pewnej muzycznej koncepcji. Opowiadają nowe, lecz przy użyciu tych samych, starych, sprawdzonych narzędzi. Poza dętymi – po raz pierwszy w nagraniach mają dęciaki. Najwyraźniej docenili ich brzmienie po wspólnych trasach z Mozillem i Pink Freud. A i jeśli o kompozycje chodzi, na „Dzieciom” bywa różnie - „Wojenka”, „Znajda” czy „Legenda o Smoku” nie powalają oryginalnością.
Na pewno pod względem tekstów to wciąż ekstraklasa. Spięty ma „to coś”, co pozwala mu prostym językiem opowiadać ciekawie o rzeczach wielkich i małych. Na kolejnych płytach Lao widać jak mierzy się z tematem religijności i szuka własnego na nią spojrzenia. I tak od bohatera środowisk katolickich („Powstanie Warszawskie”, „Gospel”) przewędrował aż po religijne zdystansowanie, czy nawet odrzucenie kościoła („Dym”). A i tym razem do nieba mu nie śpieszno („Tu”). Pośród 10 utworów znajdziemy mnóstwo intrygujących metafor, gier słów i znaczeń. Majstersztykiem jest „Wojenka”, choć kiepska muzycznie, bo przedziwnie niby-zregowana, to opowieść o wojnie w formie wyliczanki i wierszyka wyszła rewelacyjnie.
I nie mogę napisać, że to słaba czy nawet kiepska płyta. Po prostu nie ma takiej mocy jak choćby ostatni „Soundtrack”. Ma momenty, brzmi jak trzeba, ale pod względem wciągających melodii zawodzi i w całościowym spojrzeniu blednie. Trochę jakby była średnią wyciągniętą z poprzednich albumów.
Przy całym moim narzekaniu, uczciwie wyznać muszę, że refreny, i to właściwie z każdej piosenki, nuciłem w głowie całymi dniami. Czy może być dla płyty lepszy komplement?
komentarze