Częstochowa to nie tylko T.Love i Jasna Góra...
Zapamiętałem ich po epce z 2013. Ciekawy materiał z okolic gitarowego eksperimentalu, z wpływami jazzu, yassu, trip-hopu i bóg jeden wie czego jeszcze. Ale było o nim zupełnie cicho. Chyba tylko my i WAFP napisaliśmy o krążku parę zdań. Czy właśnie wypuszczony longplay „Za Drzwiami” podzieli losy przedniego mini wydawnictwa? Pewnie tak. Ale trzeba zaznaczyć, że nowy materiał jest jeszcze lepszy, jeszcze bardziej wciągający, jeszcze bardziej pokręcony.
Nowe numery są zdecydowanie bardziej motoryczne, sekcja rytmiczna ciśnie do przodu z potężną energią. To główna różnica w porównaniu do starych nagrań, w których więcej znaczył zestaw perkusja-gitara. Teraz to ciężki, wywalony na wierzch bas nadaje ton utworom. Odpalcie minutowy „Skit”, by przekonać się jakiego to ma kopa! Nawet jeśli brzmi jak zza ściany. To jest osobny temat – zdecydowanie przydałyby się tej płycie rejestracja i produkcja na najwyższym poziomie. Zwyczajnie na to zasługuje.
Kawałki oparte są na solidnym perkusyjno-basowym szkielecie. Narrację prowadzi natomiast trąbka, która wprowadza całą paletę nastrojów – od nerwowych i rwanych partii, po liryczne subtelności („Bigoteria”). Już przy poprzednim materiale pojawiło się porównanie do kIRku. WPDD to nieco odmienne klimaty, ale obie kapele z pewnością łączy właśnie wyeksponowana trąbka, której klarowne brzmienie kontrastuje z eksperymentalnymi tłami. Poza sekcją tworzone są one elektronicznie i przybierają formę ambientowych przestrzeni („I”, „Sen Witkacego”), kosmicznych syntezatorowych wtrąceń („Klincz”), dubowych efektów czy skreczy. Dzięki temu WPDD brzmią mocno niczym post-punkowa kapela, nie tracąc z horyzontów ducha eksperymentu i dusznej psychodelii.
„Za Drzwiami” to pięć zwartych numerów, które mogłyby wspólnie tworzyć ścieżkę do filmu. Z tego zestawu dwa utwory wyróżniają się radykalnie i oba ciągną w dół. „Plateau” z gościnnym udziałem nawijaczy to dobry perkusyjny groove i porywający bas. Ale kawałek zostaje przerobiony na przedziwny psycho-rap o tematyce zagrożenia, z wojną w tle. Może i pokazuje on, że grupa i w takiej współpracy się odnajduje, ale naprawdę przyjemnie robi się dopiero kiedy kawałek staje się instrumentalny. Od 3 minuty wysadza z butów. „Sen Witkacego” zamyka album. Jest to ambientowa impresja. Bardziej mazy niż utwór i tak powinien być traktowany. Zapchajdziura.
Wciąż brakuje w Polsce takiego grania - eksperymentalnego, ale osadzonego w jak by nie było rockowych ramach. I choć „Za Drzwiami” to materiał niezbyt długi, to daje taką porcję przyjemnego kwasu, że odsłuch pozostawia uczucie spełnienia. I śmiem twierdzić, że jest to jedna z najciekawszych polskich płyt pierwszego kwartału 2015. Panowie, możecie nie dawać znaków życia, jeśli tylko całe miesiące ciszy kończą się takim albumem.
Wolność Ptaków Drażni Drzewa w sieci
Zapamiętałem ich po epce z 2013. Ciekawy materiał z okolic gitarowego eksperimentalu, z wpływami jazzu, yassu, trip-hopu i bóg jeden wie czego jeszcze. Ale było o nim zupełnie cicho. Chyba tylko my i WAFP napisaliśmy o krążku parę zdań. Czy właśnie wypuszczony longplay „Za Drzwiami” podzieli losy przedniego mini wydawnictwa? Pewnie tak. Ale trzeba zaznaczyć, że nowy materiał jest jeszcze lepszy, jeszcze bardziej wciągający, jeszcze bardziej pokręcony.
Nowe numery są zdecydowanie bardziej motoryczne, sekcja rytmiczna ciśnie do przodu z potężną energią. To główna różnica w porównaniu do starych nagrań, w których więcej znaczył zestaw perkusja-gitara. Teraz to ciężki, wywalony na wierzch bas nadaje ton utworom. Odpalcie minutowy „Skit”, by przekonać się jakiego to ma kopa! Nawet jeśli brzmi jak zza ściany. To jest osobny temat – zdecydowanie przydałyby się tej płycie rejestracja i produkcja na najwyższym poziomie. Zwyczajnie na to zasługuje.
Kawałki oparte są na solidnym perkusyjno-basowym szkielecie. Narrację prowadzi natomiast trąbka, która wprowadza całą paletę nastrojów – od nerwowych i rwanych partii, po liryczne subtelności („Bigoteria”). Już przy poprzednim materiale pojawiło się porównanie do kIRku. WPDD to nieco odmienne klimaty, ale obie kapele z pewnością łączy właśnie wyeksponowana trąbka, której klarowne brzmienie kontrastuje z eksperymentalnymi tłami. Poza sekcją tworzone są one elektronicznie i przybierają formę ambientowych przestrzeni („I”, „Sen Witkacego”), kosmicznych syntezatorowych wtrąceń („Klincz”), dubowych efektów czy skreczy. Dzięki temu WPDD brzmią mocno niczym post-punkowa kapela, nie tracąc z horyzontów ducha eksperymentu i dusznej psychodelii.
„Za Drzwiami” to pięć zwartych numerów, które mogłyby wspólnie tworzyć ścieżkę do filmu. Z tego zestawu dwa utwory wyróżniają się radykalnie i oba ciągną w dół. „Plateau” z gościnnym udziałem nawijaczy to dobry perkusyjny groove i porywający bas. Ale kawałek zostaje przerobiony na przedziwny psycho-rap o tematyce zagrożenia, z wojną w tle. Może i pokazuje on, że grupa i w takiej współpracy się odnajduje, ale naprawdę przyjemnie robi się dopiero kiedy kawałek staje się instrumentalny. Od 3 minuty wysadza z butów. „Sen Witkacego” zamyka album. Jest to ambientowa impresja. Bardziej mazy niż utwór i tak powinien być traktowany. Zapchajdziura.
Wciąż brakuje w Polsce takiego grania - eksperymentalnego, ale osadzonego w jak by nie było rockowych ramach. I choć „Za Drzwiami” to materiał niezbyt długi, to daje taką porcję przyjemnego kwasu, że odsłuch pozostawia uczucie spełnienia. I śmiem twierdzić, że jest to jedna z najciekawszych polskich płyt pierwszego kwartału 2015. Panowie, możecie nie dawać znaków życia, jeśli tylko całe miesiące ciszy kończą się takim albumem.
Wolność Ptaków Drażni Drzewa w sieci
tagi: alternatywa (298) jazz (92) polskie (886) recenzje (806) rock (485) wolność_ptaków_drażni_drzewa (2)
komentarze