Jaranie a sprawa polska.
Na moment sięgnijmy pamięcią do roku 2013 - warszawska kapela Weedpecker wydała wówczas debiutowy album, który w największym skrócie był kawałem solidnego, psychodelicznego stoner rocka pełnego chwytliwych melodii wyłaniających się z przyjemnie kwaśnego klimatu. Sam nie wiem czemu, ale mi kojarzyło się to z niemieckim Wight. Wszyscy się jarali. Ja też. Teraz Weedpecker pokazał światu „II”. Wszyscy się jarają. Ja nie.
Nie oznacza to oczywiście, że uważam płytę za słabą. To co rzuca się w uszy już przy pierwszym odsłuchu to spójność, która zawsze jest w cenie. Muzyka płynie od początku do końca swoim niespiesznym prądem. Wystarczy zamknąć oczy i dać się ponieść. Zdecydowanie to klimat króluje na tym krążku – rozważnie budowany i psychodeliczny zarazem. „II” to granie spokojne, mądre i delikatnie kołyszące. Instrumentalnie i brzmieniowo wszystko wyśmienicie; elementów nie jest wiele, ale wszystko dobrane optymalnie, od solówek, przez wokale, po gary wbite ze świetnym wyczuciem (Falon jak zwykle w punkt). Wszystko się zgadza i to elegancko, a mimo to się nie jaram. Skoro plusów jest serio dużo, to dlaczego ten album wydaje mi się tylko „dobry”?
„II” ma przecież wszystko, co potrzebne żeby się nim jarać. To naprawdę kompletny, dobrze skomponowany, spójny i wyśmienicie brzmiący album. Mam na myśli całe 42:40 minuty (mało brakowało a by było 42:00) których słucha mi się bardzo przyjemnie, ale które nie zawładnęły moim sercem tak jak poprzedni wypust. Oczywiście jest tu parę numerów, które porwały mnie w kosmos jak chociażby „Fat Karma” czy „Flowering Dimensions”, ale które przy odsłuchu całej płyty giną. Niestety. Wad, niedociągnięć, czy elementów kiepskich trzeba tutaj naprawdę szukać. Ja szukałem i nie znalazłem. To co knoci, to po prostu fakt, że są tu też kawałki zwyczajnie dobre, a to zbyt mało żeby przeskoczyć poprzeczkę zawieszoną wysoko przez wydany 2 lata temu „Weedpecker”. O ile klimat jest bardzo spójny, o tyle płyta nie jest równa pod względem jakości kompozycji i to chyba jedyne co przeszkadza mi by jarać się tym grańskiem tak, jak jarała warszawska ekipa tworząc te numery.
Oczywiście w muzyce nie chodzi o przeskakiwanie poprzeczek czy powielanie sukcesów, a poruszając się na osi „dobry-bdb-jaramsię” źle być nie może. Tak jest i w tym wypadku. Jest bdb. Każdy album to inna historia, a w wypadku Weedpeckera „II” to opowiastka ciekawa, robiąca dobrze i warta uwagi każdego fana różnej maści stonerów i psychodeli.
Weedpecke w sieci
Na moment sięgnijmy pamięcią do roku 2013 - warszawska kapela Weedpecker wydała wówczas debiutowy album, który w największym skrócie był kawałem solidnego, psychodelicznego stoner rocka pełnego chwytliwych melodii wyłaniających się z przyjemnie kwaśnego klimatu. Sam nie wiem czemu, ale mi kojarzyło się to z niemieckim Wight. Wszyscy się jarali. Ja też. Teraz Weedpecker pokazał światu „II”. Wszyscy się jarają. Ja nie.
Nie oznacza to oczywiście, że uważam płytę za słabą. To co rzuca się w uszy już przy pierwszym odsłuchu to spójność, która zawsze jest w cenie. Muzyka płynie od początku do końca swoim niespiesznym prądem. Wystarczy zamknąć oczy i dać się ponieść. Zdecydowanie to klimat króluje na tym krążku – rozważnie budowany i psychodeliczny zarazem. „II” to granie spokojne, mądre i delikatnie kołyszące. Instrumentalnie i brzmieniowo wszystko wyśmienicie; elementów nie jest wiele, ale wszystko dobrane optymalnie, od solówek, przez wokale, po gary wbite ze świetnym wyczuciem (Falon jak zwykle w punkt). Wszystko się zgadza i to elegancko, a mimo to się nie jaram. Skoro plusów jest serio dużo, to dlaczego ten album wydaje mi się tylko „dobry”?
„II” ma przecież wszystko, co potrzebne żeby się nim jarać. To naprawdę kompletny, dobrze skomponowany, spójny i wyśmienicie brzmiący album. Mam na myśli całe 42:40 minuty (mało brakowało a by było 42:00) których słucha mi się bardzo przyjemnie, ale które nie zawładnęły moim sercem tak jak poprzedni wypust. Oczywiście jest tu parę numerów, które porwały mnie w kosmos jak chociażby „Fat Karma” czy „Flowering Dimensions”, ale które przy odsłuchu całej płyty giną. Niestety. Wad, niedociągnięć, czy elementów kiepskich trzeba tutaj naprawdę szukać. Ja szukałem i nie znalazłem. To co knoci, to po prostu fakt, że są tu też kawałki zwyczajnie dobre, a to zbyt mało żeby przeskoczyć poprzeczkę zawieszoną wysoko przez wydany 2 lata temu „Weedpecker”. O ile klimat jest bardzo spójny, o tyle płyta nie jest równa pod względem jakości kompozycji i to chyba jedyne co przeszkadza mi by jarać się tym grańskiem tak, jak jarała warszawska ekipa tworząc te numery.
Oczywiście w muzyce nie chodzi o przeskakiwanie poprzeczek czy powielanie sukcesów, a poruszając się na osi „dobry-bdb-jaramsię” źle być nie może. Tak jest i w tym wypadku. Jest bdb. Każdy album to inna historia, a w wypadku Weedpeckera „II” to opowiastka ciekawa, robiąca dobrze i warta uwagi każdego fana różnej maści stonerów i psychodeli.
Weedpecke w sieci
komentarze