LADO ABC nie przestaje zaskakiwać.
Wokół tego labelu powstał pewien krąg artystów, którzy wydają pod jego szyldem. Co ważne – krąg stale się powiększający, choć głównie przez pączkowanie, czyli przez mnożące się składy poboczone, zaprzyjaźnione, „z udziałami”. W tym gronie grupa Lomi Lomi jest anonimowa. Ale nie jest to grupa debiutantów – w składzie doszukamy się choćby Piotra Domagalskiego, związanego ze sceną jazzową (Levity, Profesjonalizm) czy Mateusza Szemraja z Hanimala, doskonale znanego osobom śledzących klimaty muzyki dawnej.
Ten zaskakujący debiut to prawdziwy strzał w dziesiątkę. O ile twórczość w katalogu LADO zazwyczaj cechuje się dużą eklektycznością i wysokim współczynnikiem eksperymentu, o tyle w przypadku Lomi Lomi dorzucić należy jeszcze innowacyjność. Nie sposób wprost nazwać tego, co grają. Post-wszystko, normcore – są śmiałkowie, którzy próbują.
Przede wszystkim to muzyka wyraźnie zrytmizowana, psychodeliczna i melodyjna zarazem. Pojawiają się nawet podejrzenia o taneczność, ale tutaj to bym nie przesadzał. Silnikiem jest wyraźna sekcja rytmiczna. To ona nadaje psychodelicznego, pulsującego charakteru - plus pięknie chodzący klawisz. Całość doprawiona jest instrumentami, które wydawać by się mogło, nijak nie będą tu pasowały: cymbały i pochodzący z dalekiej Azji saz. Efekt jest kapitalny. Psycho-experimental-world music. Jest w tym polot, poczucie humoru i lekkość, które sprawiają, że całego materiału słucha się od dechy do dechy w oka mgnieniu. I nawet wokal, którego mogłoby spokojnie tu nie być, nie irytuje. Należy traktować go jako dodatek. Bo śpiewane kawałki są właściwie o niczym. „Do góry i na dół” z rewelacyjnym motywem przewodnim streszcza w całości sam tytuł. Za to „halo…” jest piękną, absurdalną historią (o dzwoniącym do właściciela psie), opowiadaną z taką niechlujnością, że można ją tylko albo pokochać albo znienawidzić. A co powiedzieć o wymamrotanym tekście w „Nix”?
W skrócie – na „Heroizmie Woli” coś dla siebie znajdą zwolennicy eksperymentowania (tym polecam choćby połamaną „Srebrną Chmurę”), jak i lubiący po prostu fajne piosenki (dla tych wskazanie: „Amlal i Ualgaga”). Na pewno ta płyta was zaskoczy. Tak samo jak jej wydanie - okładka jest ręcznie klejona, maszynowo haftowana i stemplowana. Prawdziwy heroizm woli.
Wokół tego labelu powstał pewien krąg artystów, którzy wydają pod jego szyldem. Co ważne – krąg stale się powiększający, choć głównie przez pączkowanie, czyli przez mnożące się składy poboczone, zaprzyjaźnione, „z udziałami”. W tym gronie grupa Lomi Lomi jest anonimowa. Ale nie jest to grupa debiutantów – w składzie doszukamy się choćby Piotra Domagalskiego, związanego ze sceną jazzową (Levity, Profesjonalizm) czy Mateusza Szemraja z Hanimala, doskonale znanego osobom śledzących klimaty muzyki dawnej.
Ten zaskakujący debiut to prawdziwy strzał w dziesiątkę. O ile twórczość w katalogu LADO zazwyczaj cechuje się dużą eklektycznością i wysokim współczynnikiem eksperymentu, o tyle w przypadku Lomi Lomi dorzucić należy jeszcze innowacyjność. Nie sposób wprost nazwać tego, co grają. Post-wszystko, normcore – są śmiałkowie, którzy próbują.



Przede wszystkim to muzyka wyraźnie zrytmizowana, psychodeliczna i melodyjna zarazem. Pojawiają się nawet podejrzenia o taneczność, ale tutaj to bym nie przesadzał. Silnikiem jest wyraźna sekcja rytmiczna. To ona nadaje psychodelicznego, pulsującego charakteru - plus pięknie chodzący klawisz. Całość doprawiona jest instrumentami, które wydawać by się mogło, nijak nie będą tu pasowały: cymbały i pochodzący z dalekiej Azji saz. Efekt jest kapitalny. Psycho-experimental-world music. Jest w tym polot, poczucie humoru i lekkość, które sprawiają, że całego materiału słucha się od dechy do dechy w oka mgnieniu. I nawet wokal, którego mogłoby spokojnie tu nie być, nie irytuje. Należy traktować go jako dodatek. Bo śpiewane kawałki są właściwie o niczym. „Do góry i na dół” z rewelacyjnym motywem przewodnim streszcza w całości sam tytuł. Za to „halo…” jest piękną, absurdalną historią (o dzwoniącym do właściciela psie), opowiadaną z taką niechlujnością, że można ją tylko albo pokochać albo znienawidzić. A co powiedzieć o wymamrotanym tekście w „Nix”?



W skrócie – na „Heroizmie Woli” coś dla siebie znajdą zwolennicy eksperymentowania (tym polecam choćby połamaną „Srebrną Chmurę”), jak i lubiący po prostu fajne piosenki (dla tych wskazanie: „Amlal i Ualgaga”). Na pewno ta płyta was zaskoczy. Tak samo jak jej wydanie - okładka jest ręcznie klejona, maszynowo haftowana i stemplowana. Prawdziwy heroizm woli.
komentarze