Zapraszamy na kosmiczny przelot. Startujemy z Olsztyna.
Bo właśnie z tego miasta pochodzi Parampampam Trio. Przemiło ich znowu usłyszeć, zwłaszcza, że kazali czekać na nowe dźwięki aż 3 lata. W 2012 roku ukazała się ich debiutancka epka. Wówczas dali się poznać jako grupa dążąca do nagrań opartych na improwizacji, tworząca transowe kompozycje, z zauważalnymi wątkami eksperymentalnymi.
W wakacje, na przestrzeni niecałego miesiąca wypuścili trzy nowe epki. Jakoś przywiązali się do tego formatu, bo gdyby je połączyć, wyszłaby pełnoprawna płyta. I mimo, że szanuję ich zamysł, to traktuję te wydawnictwa jako jeden materiał. Dlaczego? 1. Bo kto mi zabroni. 2. Struktura całości jak najbardziej do tego skłania.
Panowie przestali się na cokolwiek oglądać, weszli do salki, dorwali instrumenty i z tych improwizacji zrodziły się 3 epki. Takie podejście - bez zbędnych ceregieli i filozofii bardzo mi odpowiada. A i naszemu trio się przysłużyło. Jest to najlepszy materiał Parampampam Trio. Przynosi większą intensywność utworów, jeszcze większe nasycenie transem, do tego zrobiło się bardziej space rockowo. Czyli same pyszności. Jest tu kilka killerów. Mam na myśli choćby długasy: „karły” i „cembrowanie” czy „idą idą”. Może i kilkanaście minut psychodelii tworzonej wokół jednego motywu nie do końca wypełnia definicję tego zapożyczonego terminu, ale znowu – kto mi zabroni? Ekipa Koczan/Dzwolak/Nałysnik buduje kawałki właśnie na zapętleniach, repetycjach, przetwarzając bazowe partie i wykrzywiając je efektami. Choć dalej lubią minimalistyczne rzeczy, dla mnie będące trochę wypełniaczami („przodem”, „homilia”), to częściej natkniemy się na wyraźnie zaznaczony motyw przewodni, a kawałki są hmm… bardziej nośne? O ile tak w ogóle można napisać o twórczości PPPT.
Całość wchodzi naprawdę gładko i gwarantuje wysoki, psychodeliczny lot. Czegoś jednak mi w tych utworach brakuje, jakiegoś pierwiastka, który wystrzeliłby je do pierwszej ligi zajebistości. Może większego zróżnicowania? Może fragmentów z cięższymi gitarami? Odrobiny magii. Ale i bez tego dla fanów Ścianki, 1926 czy Ampacity olsztyńska trójka ze swoimi improwizacjami jest pozycją obowiązkową.
Bo właśnie z tego miasta pochodzi Parampampam Trio. Przemiło ich znowu usłyszeć, zwłaszcza, że kazali czekać na nowe dźwięki aż 3 lata. W 2012 roku ukazała się ich debiutancka epka. Wówczas dali się poznać jako grupa dążąca do nagrań opartych na improwizacji, tworząca transowe kompozycje, z zauważalnymi wątkami eksperymentalnymi.
W wakacje, na przestrzeni niecałego miesiąca wypuścili trzy nowe epki. Jakoś przywiązali się do tego formatu, bo gdyby je połączyć, wyszłaby pełnoprawna płyta. I mimo, że szanuję ich zamysł, to traktuję te wydawnictwa jako jeden materiał. Dlaczego? 1. Bo kto mi zabroni. 2. Struktura całości jak najbardziej do tego skłania.
Panowie przestali się na cokolwiek oglądać, weszli do salki, dorwali instrumenty i z tych improwizacji zrodziły się 3 epki. Takie podejście - bez zbędnych ceregieli i filozofii bardzo mi odpowiada. A i naszemu trio się przysłużyło. Jest to najlepszy materiał Parampampam Trio. Przynosi większą intensywność utworów, jeszcze większe nasycenie transem, do tego zrobiło się bardziej space rockowo. Czyli same pyszności. Jest tu kilka killerów. Mam na myśli choćby długasy: „karły” i „cembrowanie” czy „idą idą”. Może i kilkanaście minut psychodelii tworzonej wokół jednego motywu nie do końca wypełnia definicję tego zapożyczonego terminu, ale znowu – kto mi zabroni? Ekipa Koczan/Dzwolak/Nałysnik buduje kawałki właśnie na zapętleniach, repetycjach, przetwarzając bazowe partie i wykrzywiając je efektami. Choć dalej lubią minimalistyczne rzeczy, dla mnie będące trochę wypełniaczami („przodem”, „homilia”), to częściej natkniemy się na wyraźnie zaznaczony motyw przewodni, a kawałki są hmm… bardziej nośne? O ile tak w ogóle można napisać o twórczości PPPT.
Całość wchodzi naprawdę gładko i gwarantuje wysoki, psychodeliczny lot. Czegoś jednak mi w tych utworach brakuje, jakiegoś pierwiastka, który wystrzeliłby je do pierwszej ligi zajebistości. Może większego zróżnicowania? Może fragmentów z cięższymi gitarami? Odrobiny magii. Ale i bez tego dla fanów Ścianki, 1926 czy Ampacity olsztyńska trójka ze swoimi improwizacjami jest pozycją obowiązkową.
komentarze