Dostałem do recenzji jakąś płytę z Dischord Records. Brzmi, jakby miksował to Steve Albini. Znowu?
Pomyłka. Ta płyta jest polska. Choć ciężko w to uwierzyć. Nagrana przez chłopaków z Ostrzeszowa, a miksowana przez Przemysława Wejmanna z Perlazza Studio. Takie kapele jak Lutownica sprawiają, że serce rośnie.
Na pełnoprawnym debiucie "Tribute To 4 and 10" znajdziecie sporo inspiracji z całej amerykańskiej alternatywy lat 80. i 90. Brzmienie? Trochę jak Shellac. Riffy? Jak Minutemen. Wokal? Rites of Spring. Mnóstwo tego typu skojarzeń przychodzi mi do głowy - trzeba jednak dalej pamiętać, że to polska kapela. Lutownica zresztą przychodzi na pomoc utwierdzając nas w tym, gdyż mimo tak wielu widocznych inspiracji, już na debiucie wykreowali swój charakterystyczny styl. Idę o zakład, że po przesłuchaniu takich utworów jak "Eight", "Two", czy "Eleven" już zawsze takie granie będziesz kojarzyć z Lutownicą.
Najgorszą rzeczą jaka przytrafiła się noise rockowi jest rozdrabnianie się. Nagranie paru numerów po paręnaście minut, z poetyckimi tekstami i pseudo-grą słów. I w tych parunastu minutach każdego utworu jest tyle bzdur, że możnaby je spokojnie okroić do trzech minut. Nie jesteście Sonic Youth, żeby w ten sposób bawić się dźwiękiem. I Lutownica właśnie doskonale o tym wie. Najdłuższy utwór ma nieco ponad 4 minuty, najkrótszy ponad minutę. Materiał z "Tribute To 4 and 10" jest po prostu świetny. Nie ma tutaj niepotrzebnych dźwięków, półgodzinnych sprzężeń i asłuchalnych sampli. Zrobili to, co potrafią najlepiej. Zagrali zajebistego, punkowego noise rocka.
Bowiem obok stricte rockowego brzmienia mamy tutaj sporo punk rocka - wspomniany już Minutemen ("Eleven") czy wokal rodem z pierwszych kapel screamo - tych mniej piskliwych. "Eleven" to zresztą najbardziej wściekły i najlepszy utwór na "Tribute To 4 and 10". Całym albumem zresztą szargają naprawdę wściekłe emocje - przy pierwszym odsłuchaniu miałem wrażenie, że to łagodne i smutne kawałki. Przy każdym kolejnym narastało jednak te uczucie złości, gniewu idealnie przełożone na dźwięki (choćby "One").
"Tribute to 4 and 10" to jedna z najbardziej emocjonalnych polskich płyt tego roku. Musisz tego koniecznie posłuchać i się jarać. Nie ma wymówek.
Pomyłka. Ta płyta jest polska. Choć ciężko w to uwierzyć. Nagrana przez chłopaków z Ostrzeszowa, a miksowana przez Przemysława Wejmanna z Perlazza Studio. Takie kapele jak Lutownica sprawiają, że serce rośnie.
Na pełnoprawnym debiucie "Tribute To 4 and 10" znajdziecie sporo inspiracji z całej amerykańskiej alternatywy lat 80. i 90. Brzmienie? Trochę jak Shellac. Riffy? Jak Minutemen. Wokal? Rites of Spring. Mnóstwo tego typu skojarzeń przychodzi mi do głowy - trzeba jednak dalej pamiętać, że to polska kapela. Lutownica zresztą przychodzi na pomoc utwierdzając nas w tym, gdyż mimo tak wielu widocznych inspiracji, już na debiucie wykreowali swój charakterystyczny styl. Idę o zakład, że po przesłuchaniu takich utworów jak "Eight", "Two", czy "Eleven" już zawsze takie granie będziesz kojarzyć z Lutownicą.
Najgorszą rzeczą jaka przytrafiła się noise rockowi jest rozdrabnianie się. Nagranie paru numerów po paręnaście minut, z poetyckimi tekstami i pseudo-grą słów. I w tych parunastu minutach każdego utworu jest tyle bzdur, że możnaby je spokojnie okroić do trzech minut. Nie jesteście Sonic Youth, żeby w ten sposób bawić się dźwiękiem. I Lutownica właśnie doskonale o tym wie. Najdłuższy utwór ma nieco ponad 4 minuty, najkrótszy ponad minutę. Materiał z "Tribute To 4 and 10" jest po prostu świetny. Nie ma tutaj niepotrzebnych dźwięków, półgodzinnych sprzężeń i asłuchalnych sampli. Zrobili to, co potrafią najlepiej. Zagrali zajebistego, punkowego noise rocka.
Bowiem obok stricte rockowego brzmienia mamy tutaj sporo punk rocka - wspomniany już Minutemen ("Eleven") czy wokal rodem z pierwszych kapel screamo - tych mniej piskliwych. "Eleven" to zresztą najbardziej wściekły i najlepszy utwór na "Tribute To 4 and 10". Całym albumem zresztą szargają naprawdę wściekłe emocje - przy pierwszym odsłuchaniu miałem wrażenie, że to łagodne i smutne kawałki. Przy każdym kolejnym narastało jednak te uczucie złości, gniewu idealnie przełożone na dźwięki (choćby "One").
"Tribute to 4 and 10" to jedna z najbardziej emocjonalnych polskich płyt tego roku. Musisz tego koniecznie posłuchać i się jarać. Nie ma wymówek.
komentarze