Wrocław nocą.
O tym, że stare dźwięki wciąż są atrakcyjne dla młodych zespołów chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Dobrze, jak traktowane są jako wyjściowa do własnych rzeczy, nieco gorzej jak kolejny młody band odgrywa to, co już zostało nagrane tysiące razy.
Wrocławianie z Pepe & Vincent Present lokują się raczej w tej drugiej części. Ale wygrywają na tym, że i tak potrafią ze skamieliny wycisnąć świeżość i zaskakują przy tym naturalną swobodą. Na swoim debiutanckim albumie w bardzo żywiołowy sposób bawią się całą masą staroci – brudnymi rokendrolami, nastrojowymi balladami gdzieś z lat 60 i skocznymi rytmami z The B-52's na czele. W te starocie powrzucali niemałą ilość współczesnych motywów - lekkość indie, odrobinę elektroniki. Takie „Jupiter Chaser” to już zdecydowanie rzecz, w której tzw. bezpośrednie inspiracje pobrzmiewają już tylko w echach.
To płyta idealna na prywatkę w klimatach retro. Ale nie po to, żeby się snuła w tle. Ta płyta naprawdę pachnie sepią starych zdjęć. Przy tym to nie tylko dźwięki do poskakania, ale i do nastrojowego przytulańca z ładną dziewczyną. Czego chcieć więcej? Myślę, że właśnie taki odbiór muzyki interesował sam zespół. No chyba, że ta dyskotekowa kula znalazła się na okładce przypadkiem.
Nie odkryjecie z Pepe & Vincent Present nowych muzycznych lądów. Ale będziecie bawić się z nimi wyśmienicie.
O tym, że stare dźwięki wciąż są atrakcyjne dla młodych zespołów chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Dobrze, jak traktowane są jako wyjściowa do własnych rzeczy, nieco gorzej jak kolejny młody band odgrywa to, co już zostało nagrane tysiące razy.
Wrocławianie z Pepe & Vincent Present lokują się raczej w tej drugiej części. Ale wygrywają na tym, że i tak potrafią ze skamieliny wycisnąć świeżość i zaskakują przy tym naturalną swobodą. Na swoim debiutanckim albumie w bardzo żywiołowy sposób bawią się całą masą staroci – brudnymi rokendrolami, nastrojowymi balladami gdzieś z lat 60 i skocznymi rytmami z The B-52's na czele. W te starocie powrzucali niemałą ilość współczesnych motywów - lekkość indie, odrobinę elektroniki. Takie „Jupiter Chaser” to już zdecydowanie rzecz, w której tzw. bezpośrednie inspiracje pobrzmiewają już tylko w echach.
To płyta idealna na prywatkę w klimatach retro. Ale nie po to, żeby się snuła w tle. Ta płyta naprawdę pachnie sepią starych zdjęć. Przy tym to nie tylko dźwięki do poskakania, ale i do nastrojowego przytulańca z ładną dziewczyną. Czego chcieć więcej? Myślę, że właśnie taki odbiór muzyki interesował sam zespół. No chyba, że ta dyskotekowa kula znalazła się na okładce przypadkiem.
Nie odkryjecie z Pepe & Vincent Present nowych muzycznych lądów. Ale będziecie bawić się z nimi wyśmienicie.
komentarze