sprawdź koncerty cyklu tego slucham w Szczecinie

Evvolves - „Mosses”

0 05-04-2016 14:35

Ładnie popsute ładne piosenki.

Debiut smutnych wilków z Warszawy był dla nas jednym z ważniejszych wydawnictw 2014 roku. Już nawet nie pamiętam czy robiliśmy wtedy podsumowania roku, czy już wówczas poszliśmy po rozum do głowy żeby sobie takie hocki-klocki odpuścić. Ale to bez znaczenia – i bez nich ważne płyty zostają w głowie. Evvolves zostali w jakimś sensie objawieniem. Oczywiście w określonych kręgach, bo nie ma tu mowy o szerszej rozpoznawalności.

Teraz powracają z drugą płytą. Nie niesie ona ze sobą żadnej rewolucji. Mroczny szugejz, brudne gitary, bitmaszyna i plamiące klawisze to nadal ich znak rozpoznawczy. I dream popowe wokale. W tych duchu utrzymane są również nowe kawałki. „Mosses” jest swego rodzaju stemplem – tacy jesteśmy, to chcemy grać, tak czujemy, tak patrzymy na świat. Debiutem zaznaczyli kierunek, dali znak, że istnieją. Zrobili to fantastycznie, skoro o tej płycie wciąż się pamięta. Ale tak naprawdę dopiero ten album jest odpowiedzią czym jest Evvolves. O ile dwa lata temu pisałem, że grają coś na styku delikatności i surowości, to teraz zwrócili się ku większej chropowatości. Subtelności też jest mniej. Ładne wokale powędrowały jeszcze dalej za ścianę zgiełku, a całość brzmi brudniej, bardziej lołfajowo. Podziemny szugejz z nojzową i sonikjufową domieszką.

Przy słuchaniu EVV mam nieodparte wrażenie, że te ładne piosenki przychodzą im z łatwością, są naturalną emanacją ich stanu ducha. I pewnie efektem przemielenia góry płyt sceny szugejzowej, no-wave, post-punkowej. Ich echa znajdziemy bez problemu.

„Mosses” nie jest tak przebojowe jak debiut. I piszę to z ironicznym uśmiechem, bo muzyka Evvolves to rzecz dla smutasów, o naprawdę sporym potencjale nieprzebojowości. I poczynili w tym zakresie krok naprzód. Chyba należą się gratulacje.



rad


tagi: evvolves (3)  polskie (886)  recenzje (806)  rock (485) 
komentarze