Jesień, jeleń, nokaut.
Jesień przyjechała do nas, do Szczecina, do Domku Grabarza w październiku 2015. Było to niedługo po wydaniu znakomitej epki „O”. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy chwilę przed koncertem wyznali, że w sumie to oni „O” już prawie nie grają. Wolą te nowe rzeczy. I jakież było moje zadowolenie, kiedy je usłyszałem. Te nowe rzeczy, to właśnie „Jeleń”, który wylazł z lasu na światło dzienne dokładnie 6 kwietnia. A tamten koncert w Szczecinie jest tu i ówdzie wspominany do dziś.
Jesień z „O” i Jesień z koncertu to były dwie osobne energie. Na scenie toruńskie trio miotało w publiczność noise rockowym brudem, punkowym hałasem, czujnie przeskakując z momentów bardziej statycznego jazgotu, kiedy Szymon Szwarc w typowy dla siebie, zblazowany sposób i z charakterystycznym frazowaniem deklamuje teksty; w dłuższe, zwariowane melodycznie i cholernie głośne improwizacje.
„Jeleniowi” bliżej do tej właśnie bezkompromisowej wersji na żywo. Materiał nagrany na setkę i zmiksowany przez eksperta od takich klimatów Michała Kupicza, ma tę samą moc i swobodę. Zwłaszcza kiedy Jesień demontuje zarysy piosenek w kolejnych chorych odjazdach.
Niby to Jesień, którą znamy. Piosenkowe formy, zwrotki, refreny, te sprawy. Ale zagrane i zaśpiewane tak, że owszem, wpadną do głowy, ale przebojowością to za cholerę bym tego nie nazwał. I zza tych ładnych form, wyłażą demony, które je pożerają – właściwie punkowa energia, bass walący jak młot, szalejące gary, sprzęgające gitary, charczące efekty, dysonanse. Spotykają się tu dźwięki typowe dla głośnych gitarowych lat ’90 i freakowe rozróby. To najbardziej bezkompromisowa wersja Jesieni jaką słyszałem. I można tu przerzucać się przykładami. „Paluszki” – prawdziwe tornado napędzane cierpkim basowym motywem, okraszone jeszcze frytami na saksie. „Czarnoksiężnik w Amoku”, który brzmi jak stare Pustki, tylko punkowe.
Nie ma tu takich „hitów”, jak w przeszłości. Kilka fragmentów z „O” wyśpiewam z pamięci. Tym razem raczej nie będziemy sobie nucić po przesłuchaniu „Jelenia”. Może jedynie wybrane frazy jak „Boziu daj mi trochę gotówki, bo przy duszy nie mam ani złotówki”. Zbyt często i zbyt radykalnie Jesień rozprawia się z gładkimi melodiami. I teksty Szwarca nie są przecież po to, by poprawić nam samopoczucie. Ale to, co Jesień przygotowała pod hasłem „Jeleń” to jest nokaut. Wstrząśnie wami na tyle, że samoistnie wryje się w pamięć na długo. To – jak już wspomniałem - najbardziej bezkompromisowa wersja Jesieni. I najlepsza.
Na pewno zaprosimy ich znowu do Szczecina. Pytanie tylko, czy jeszcze będą grali „Jelenia”…
Jesień przyjechała do nas, do Szczecina, do Domku Grabarza w październiku 2015. Było to niedługo po wydaniu znakomitej epki „O”. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy chwilę przed koncertem wyznali, że w sumie to oni „O” już prawie nie grają. Wolą te nowe rzeczy. I jakież było moje zadowolenie, kiedy je usłyszałem. Te nowe rzeczy, to właśnie „Jeleń”, który wylazł z lasu na światło dzienne dokładnie 6 kwietnia. A tamten koncert w Szczecinie jest tu i ówdzie wspominany do dziś.
Jesień z „O” i Jesień z koncertu to były dwie osobne energie. Na scenie toruńskie trio miotało w publiczność noise rockowym brudem, punkowym hałasem, czujnie przeskakując z momentów bardziej statycznego jazgotu, kiedy Szymon Szwarc w typowy dla siebie, zblazowany sposób i z charakterystycznym frazowaniem deklamuje teksty; w dłuższe, zwariowane melodycznie i cholernie głośne improwizacje.
„Jeleniowi” bliżej do tej właśnie bezkompromisowej wersji na żywo. Materiał nagrany na setkę i zmiksowany przez eksperta od takich klimatów Michała Kupicza, ma tę samą moc i swobodę. Zwłaszcza kiedy Jesień demontuje zarysy piosenek w kolejnych chorych odjazdach.
Niby to Jesień, którą znamy. Piosenkowe formy, zwrotki, refreny, te sprawy. Ale zagrane i zaśpiewane tak, że owszem, wpadną do głowy, ale przebojowością to za cholerę bym tego nie nazwał. I zza tych ładnych form, wyłażą demony, które je pożerają – właściwie punkowa energia, bass walący jak młot, szalejące gary, sprzęgające gitary, charczące efekty, dysonanse. Spotykają się tu dźwięki typowe dla głośnych gitarowych lat ’90 i freakowe rozróby. To najbardziej bezkompromisowa wersja Jesieni jaką słyszałem. I można tu przerzucać się przykładami. „Paluszki” – prawdziwe tornado napędzane cierpkim basowym motywem, okraszone jeszcze frytami na saksie. „Czarnoksiężnik w Amoku”, który brzmi jak stare Pustki, tylko punkowe.
Nie ma tu takich „hitów”, jak w przeszłości. Kilka fragmentów z „O” wyśpiewam z pamięci. Tym razem raczej nie będziemy sobie nucić po przesłuchaniu „Jelenia”. Może jedynie wybrane frazy jak „Boziu daj mi trochę gotówki, bo przy duszy nie mam ani złotówki”. Zbyt często i zbyt radykalnie Jesień rozprawia się z gładkimi melodiami. I teksty Szwarca nie są przecież po to, by poprawić nam samopoczucie. Ale to, co Jesień przygotowała pod hasłem „Jeleń” to jest nokaut. Wstrząśnie wami na tyle, że samoistnie wryje się w pamięć na długo. To – jak już wspomniałem - najbardziej bezkompromisowa wersja Jesieni. I najlepsza.
Na pewno zaprosimy ich znowu do Szczecina. Pytanie tylko, czy jeszcze będą grali „Jelenia”…
komentarze