Surfujące kurczaki powracają.
Bydgoski duet młodzieńców stara się przykryć traumatyczną datę i w dniu 10 kwietnia wyskoczył z premierą swojej drugiej płyty.
Kurczaki nie porzucają swojej niszy i zostają w okolicach surf rocka. Całość po raz kolejny ogarnięta w ramach DIY. Z pozytywami i wadami tegoż stanu rzeczy. Na pewno można się czepiać produkcji. Ten materiał mógłby brzmieć o niebo lepiej - co do tego nie ma dyskusji. Aleeeee. Tutaj lubimy DIY z cały dobrodziejstwem inwentarza. Uznajmy więc, że wszelkie niedociągnięcia, wynikające zapewne z ograniczeń, zamkniemy zgrabnie „podziemnym klimatem”.
Przyjąwszy powyższe rozumowanie możemy już cieszyć ucho 7 nowymi utworami (oraz intro). To dalej okolice Thee Oh Sees. Zresztą do dziś pamiętam, jak chłopaki z ogniem w oczach wspominali spotkanie z Johnem Dwyerem, którego dopadli gdzieś na OFFie. Dobre inspiracje zawsze w cenie. Zwłaszcza jak są twórczo rozwijane.
„Ahnd Jay” ma to samo to co poprzedni album czikenów – problemy z wokalem. Wysoki głos Artura potrafi zaboleć. Lecz i tutaj jest zauważalny postęp. Coraz bardziej świadomy swojego głosu młodzian (Dariusz Szpakowski detected) używa go z coraz większym wyczuciem. Chyba największa petarda z tego materiału, „Musicans Are Scum” doskonale tego dowodzi. Potem jednak bywa różnie.
I nie napiszę, że to płyta, która jest kamieniem milowych w ich działalności. Pewnie ta wciąż przed nimi. „Ahnd Jay” mieści jednak sporo fajnych momentów. Mnóstwo dziarskiego, motorycznego grania, z momentami, które porwałyby do skakania najzimniejszych truposzy - z „High Velocity Chipmunk Feeding” na czele. Widać też, że Artur i Tomek to goście, którzy chłoną najróżniejszą muzykę i nie zamykają się w brudnym surf rocku. Chętnie sięgają po bardziej stonowaną garażową psychodelę, duby czy pachnącą folkiem, mroczną balladkę „Prehistorik Theme”.
Zachwytów nie będzie. „Ahnd Jay” to krok naprzód. Wierzę, że jeden z wielu, bo to cholernie utalentowani kolesie i jeszcze nie raz o nich usłyszycie.
Bydgoski duet młodzieńców stara się przykryć traumatyczną datę i w dniu 10 kwietnia wyskoczył z premierą swojej drugiej płyty.
Kurczaki nie porzucają swojej niszy i zostają w okolicach surf rocka. Całość po raz kolejny ogarnięta w ramach DIY. Z pozytywami i wadami tegoż stanu rzeczy. Na pewno można się czepiać produkcji. Ten materiał mógłby brzmieć o niebo lepiej - co do tego nie ma dyskusji. Aleeeee. Tutaj lubimy DIY z cały dobrodziejstwem inwentarza. Uznajmy więc, że wszelkie niedociągnięcia, wynikające zapewne z ograniczeń, zamkniemy zgrabnie „podziemnym klimatem”.
Przyjąwszy powyższe rozumowanie możemy już cieszyć ucho 7 nowymi utworami (oraz intro). To dalej okolice Thee Oh Sees. Zresztą do dziś pamiętam, jak chłopaki z ogniem w oczach wspominali spotkanie z Johnem Dwyerem, którego dopadli gdzieś na OFFie. Dobre inspiracje zawsze w cenie. Zwłaszcza jak są twórczo rozwijane.
„Ahnd Jay” ma to samo to co poprzedni album czikenów – problemy z wokalem. Wysoki głos Artura potrafi zaboleć. Lecz i tutaj jest zauważalny postęp. Coraz bardziej świadomy swojego głosu młodzian (Dariusz Szpakowski detected) używa go z coraz większym wyczuciem. Chyba największa petarda z tego materiału, „Musicans Are Scum” doskonale tego dowodzi. Potem jednak bywa różnie.
I nie napiszę, że to płyta, która jest kamieniem milowych w ich działalności. Pewnie ta wciąż przed nimi. „Ahnd Jay” mieści jednak sporo fajnych momentów. Mnóstwo dziarskiego, motorycznego grania, z momentami, które porwałyby do skakania najzimniejszych truposzy - z „High Velocity Chipmunk Feeding” na czele. Widać też, że Artur i Tomek to goście, którzy chłoną najróżniejszą muzykę i nie zamykają się w brudnym surf rocku. Chętnie sięgają po bardziej stonowaną garażową psychodelę, duby czy pachnącą folkiem, mroczną balladkę „Prehistorik Theme”.
Zachwytów nie będzie. „Ahnd Jay” to krok naprzód. Wierzę, że jeden z wielu, bo to cholernie utalentowani kolesie i jeszcze nie raz o nich usłyszycie.
komentarze