Ejtis newer daj.
Na wydanie swojego pierwszego longa czekali dłużej niż kielecki Dekret (pamięta kto jeszcze tę punkową orkiestrę?). Z kolejnymi płytami poszło już jednak znacznie szybciej. Rok po debiucie ukazał się winylowy singiel „Stop!Klatka”, który w całości znalazł się na wydanym parę tygodni temu drugim albumie grupy. Resztę materiału wypełniającego „Osobno” stanowi pięć całkiem nowych kawałków.
Pamiętam imprezy w warszawskich klubach na przełomie wieków. Punkowa załoga i Kapitan Nemo w głośnikach. Z tego dekadenckiego fermentu wywodzą się właśnie Super Girl Romantic Boys. Od początku wierni sobie i konsekwentni do bólu. Żadnego oglądania się na sezonowe mody, żadnych karkołomnych wolt. To, co dla innych jest grzechem śmiertelnym, w ich przypadku stanowi niewątpliwą zaletę.
Zresztą nie wyobrażam ich sobie w innym wydaniu. Podobnie jak na debiucie, „Osobno” wypełniają automaty perkusyjne, z lekka psychiczne syntezatory, kąśliwe gitary i chwytliwe refreny wyśpiewywane przez Ewę i Kostka. To dyskoteka stanu wojennego przeniesiona w dzisiejsze czasy z całym jego ciężkim, dołowym klimatem. Zimne, syntetyczne brzmienie idealnie dopełniają ciekawe teksty (od początku mocna strona twórczości warszawskiej ekipy). Z jednej strony nieprzystosowanie, alienacja, wielkomiejskie obsesje i deprecha („Za oknem zima kolejny rok/Dni bez słońca tak długo ciągną się). Z drugiej niezgoda na ten świat (Nie chcę być kimś ale nie będę Nic”). Jak by nie patrzył, wesoło nie jest. Ale SGRB to zjawisko, które należy postrzegać (takie mam wrażenie) z mocnym przymrużeniem oka. Dotyczy to zarówno imidżu, jak strony tekstowej i samej muzyki. Ten kontrolowany kicz przynosi świetne efekty. A że utworów tych próżno szukać na listach przebojów, choć przynajmniej połowa z nich to materiał na potencjalne hity, to już inna para kaloszy.
Lata osiemdziesiąte stanowią dziś inspirację dla wielu. Stołeczni diskopankowcy byli jednymi z pierwszych, którzy odwoływali się tak otwarcie do tej, tak udanej dla polskiej muzyki, dekady. Zresztą gdzieś w tych dźwiękach i słowach czuć nostalgię za tamtymi latami. Swoją najnowszą płytą SGRB pokazują jak w sposób twórczy i oryginalny przetwarzać surowce wtórne. I udowadniają, że w swojej dyscyplinie, w dalszym ciągu nie mają na naszym podwórku konkurencji.
Na wydanie swojego pierwszego longa czekali dłużej niż kielecki Dekret (pamięta kto jeszcze tę punkową orkiestrę?). Z kolejnymi płytami poszło już jednak znacznie szybciej. Rok po debiucie ukazał się winylowy singiel „Stop!Klatka”, który w całości znalazł się na wydanym parę tygodni temu drugim albumie grupy. Resztę materiału wypełniającego „Osobno” stanowi pięć całkiem nowych kawałków.
Pamiętam imprezy w warszawskich klubach na przełomie wieków. Punkowa załoga i Kapitan Nemo w głośnikach. Z tego dekadenckiego fermentu wywodzą się właśnie Super Girl Romantic Boys. Od początku wierni sobie i konsekwentni do bólu. Żadnego oglądania się na sezonowe mody, żadnych karkołomnych wolt. To, co dla innych jest grzechem śmiertelnym, w ich przypadku stanowi niewątpliwą zaletę.



Zresztą nie wyobrażam ich sobie w innym wydaniu. Podobnie jak na debiucie, „Osobno” wypełniają automaty perkusyjne, z lekka psychiczne syntezatory, kąśliwe gitary i chwytliwe refreny wyśpiewywane przez Ewę i Kostka. To dyskoteka stanu wojennego przeniesiona w dzisiejsze czasy z całym jego ciężkim, dołowym klimatem. Zimne, syntetyczne brzmienie idealnie dopełniają ciekawe teksty (od początku mocna strona twórczości warszawskiej ekipy). Z jednej strony nieprzystosowanie, alienacja, wielkomiejskie obsesje i deprecha („Za oknem zima kolejny rok/Dni bez słońca tak długo ciągną się). Z drugiej niezgoda na ten świat (Nie chcę być kimś ale nie będę Nic”). Jak by nie patrzył, wesoło nie jest. Ale SGRB to zjawisko, które należy postrzegać (takie mam wrażenie) z mocnym przymrużeniem oka. Dotyczy to zarówno imidżu, jak strony tekstowej i samej muzyki. Ten kontrolowany kicz przynosi świetne efekty. A że utworów tych próżno szukać na listach przebojów, choć przynajmniej połowa z nich to materiał na potencjalne hity, to już inna para kaloszy.
Lata osiemdziesiąte stanowią dziś inspirację dla wielu. Stołeczni diskopankowcy byli jednymi z pierwszych, którzy odwoływali się tak otwarcie do tej, tak udanej dla polskiej muzyki, dekady. Zresztą gdzieś w tych dźwiękach i słowach czuć nostalgię za tamtymi latami. Swoją najnowszą płytą SGRB pokazują jak w sposób twórczy i oryginalny przetwarzać surowce wtórne. I udowadniają, że w swojej dyscyplinie, w dalszym ciągu nie mają na naszym podwórku konkurencji.
komentarze
ej, korekta, przymrużeniem przez "u", no
drg20-04-2016 02:49:03