Magiczna podróż ponad stylistycznymi i kulturowymi barierami.
Solowy debiut Olgierda Dokalskiego, trębacza takich grup jak kIRk czy Daktari, to pozycja z wielu względów wyjątkowa. Inspiracją do jej powstania była autentyczna historia rodem z końca XVIII wieku. Jej bohater, Jakub Buczacki herbu Tarak, podlaski Tatar (a jak się okazuje, również przodek samego Dokalskiego), na wieść o Targowicy, wpierw wypowiedział posłuszeństwo hetmanowi Szczęsnemu Potockiemu, a następnie, zagrożony widmem banicji, wyruszył na pielgrzymkę do Mekki. Muzyka wypełniająca krążek jest dźwiękową ilustracją podróży kresowego szlachcica. Ale i czymś więcej.
Wyprawa tropami Buczackiego zaczyna się niespiesznie i ten spokojny, medytacyjny klimat dominuje nad całym materiałem. To wspomnienie czasów kiedy podróż (szczególnie taka) była przeżyciem, a nie, jak ma to miejsce dziś, jedynie połykaniem przestrzeni. Trąbka prowadzi subtelne dialogi, raz z pięknymi partiami fletu Darii Wolickiej, raz z majestatycznymi frazami tenoru Macieja Rodakowskiego. Dokalski trzyma wprawdzie pieczę nad całością, ale jako w pełni świadomy lider nie forsuje swej pozycji; wie gdzie i kiedy zagrać.
Bardzo istotna jest tu również rola Antoniny Nowackiej, której głos w przekroju całej płyty pełni niejako rolę narratora starej opowieści. Skład zespołu uzupełnia Gamid Ibadullayev, a jego perkusjonalia i balaban nadają albumowi etnicznego kolorytu. Miejscami ten dźwiękowy pejzaż nasyca swoimi mrocznymi barwami ascetyczna elektronika. Sporo na „Mirza Tarak” odwołań do różnorodnych, szczególnie wschodnich, tradycji muzycznych; kwintet z właściwym sobie wyczuciem i smakiem improwizuje na ich fundamencie. Słychać tu więc echa muzyki sefardyjskich Żydów („Donmeh”), są odniesienia do tradycji Bałkanów („Mizogin”), zahaczamy również o islamski Kaukaz („Adana”). Ale największe wrażenie wywarł na mnie sam finał programu. Utwór „Nie zapomnisz mnie” (bardzo trafny tytuł!) to miniaturowe arcydzieło. Mistyczna wizja na pograniczu jawy i snu; rytuał w samym środku pustynnej burzy. Rewelacyjne zwieńczenie całości.
Jest jeszcze coś co wyróżnia ten krążek z grona setek innych. Dźwięki tu zawarte, w sposób bardzo sugestywny potrafią oddać całą gamę stanów właściwych nie tylko religijnym poszukiwaniom, ale i całej duchowej sferze człowieka. Jest więc na tej płycie miejsce na zwątpienie, zadumę, ekstazę i oświecenie. Są melodie pulsujące światłem i mroczne, dźwiękowe tunele. Nic dziwnego, że nie słyszymy tu żadnych wyśpiewywanych czy recytowanych tekstów. Przy tej muzyce słowa stają się nawet nie tyle zbędne, co po prostu bezużyteczne. Płyta niepowtarzalna, magiczna, piękna. Debiut roku. A może coś więcej?
Solowy debiut Olgierda Dokalskiego, trębacza takich grup jak kIRk czy Daktari, to pozycja z wielu względów wyjątkowa. Inspiracją do jej powstania była autentyczna historia rodem z końca XVIII wieku. Jej bohater, Jakub Buczacki herbu Tarak, podlaski Tatar (a jak się okazuje, również przodek samego Dokalskiego), na wieść o Targowicy, wpierw wypowiedział posłuszeństwo hetmanowi Szczęsnemu Potockiemu, a następnie, zagrożony widmem banicji, wyruszył na pielgrzymkę do Mekki. Muzyka wypełniająca krążek jest dźwiękową ilustracją podróży kresowego szlachcica. Ale i czymś więcej.
Wyprawa tropami Buczackiego zaczyna się niespiesznie i ten spokojny, medytacyjny klimat dominuje nad całym materiałem. To wspomnienie czasów kiedy podróż (szczególnie taka) była przeżyciem, a nie, jak ma to miejsce dziś, jedynie połykaniem przestrzeni. Trąbka prowadzi subtelne dialogi, raz z pięknymi partiami fletu Darii Wolickiej, raz z majestatycznymi frazami tenoru Macieja Rodakowskiego. Dokalski trzyma wprawdzie pieczę nad całością, ale jako w pełni świadomy lider nie forsuje swej pozycji; wie gdzie i kiedy zagrać.
Bardzo istotna jest tu również rola Antoniny Nowackiej, której głos w przekroju całej płyty pełni niejako rolę narratora starej opowieści. Skład zespołu uzupełnia Gamid Ibadullayev, a jego perkusjonalia i balaban nadają albumowi etnicznego kolorytu. Miejscami ten dźwiękowy pejzaż nasyca swoimi mrocznymi barwami ascetyczna elektronika. Sporo na „Mirza Tarak” odwołań do różnorodnych, szczególnie wschodnich, tradycji muzycznych; kwintet z właściwym sobie wyczuciem i smakiem improwizuje na ich fundamencie. Słychać tu więc echa muzyki sefardyjskich Żydów („Donmeh”), są odniesienia do tradycji Bałkanów („Mizogin”), zahaczamy również o islamski Kaukaz („Adana”). Ale największe wrażenie wywarł na mnie sam finał programu. Utwór „Nie zapomnisz mnie” (bardzo trafny tytuł!) to miniaturowe arcydzieło. Mistyczna wizja na pograniczu jawy i snu; rytuał w samym środku pustynnej burzy. Rewelacyjne zwieńczenie całości.
Jest jeszcze coś co wyróżnia ten krążek z grona setek innych. Dźwięki tu zawarte, w sposób bardzo sugestywny potrafią oddać całą gamę stanów właściwych nie tylko religijnym poszukiwaniom, ale i całej duchowej sferze człowieka. Jest więc na tej płycie miejsce na zwątpienie, zadumę, ekstazę i oświecenie. Są melodie pulsujące światłem i mroczne, dźwiękowe tunele. Nic dziwnego, że nie słyszymy tu żadnych wyśpiewywanych czy recytowanych tekstów. Przy tej muzyce słowa stają się nawet nie tyle zbędne, co po prostu bezużyteczne. Płyta niepowtarzalna, magiczna, piękna. Debiut roku. A może coś więcej?
komentarze