Mała rzecz a cieszy.
Ta płytka to powrót Żywiołaka do swoich korzeni. Bo i tytuł, i singlowy rozmiar, i wreszcie sama muzyka, wyraźnie nawiązują do świetnego debiutu stołecznej grupy. Żywiołak po krótkim zawieszeniu działalności, odrodził się w nowym składzie i w poszukiwaniu inspiracji wyruszył na Północ. A dokładnie na Kaszuby.
Patronem płyty został więc Stolem, najpopularniejszy bohater kaszebscich legend. W czterech krótkich odsłonach, opowiada o nim przyjaciel zespołu Stanisław Szroeder ze wsi Kłączno. Resztę albumu wypełnia już muzyka. Muzyka, jak na warszawską ekipę przystało, świeża i porywająca.
Żywiołak to nie folkmetal, jak chcieliby niektórzy. To po prostu muzyka ludowa, brawurowo zinterpretowana i zapodana z metalową intensywnością i mocą. Już od pierwszego numeru po uszach dają masywne bębny do spółki z dudniącym, brudnym basem. Ta surowość udanie współbrzmi z akustycznymi dźwiękami z arsenału herszta żywiołaczej bandy, Roberta Jaworskiego. Fidel renesansowa, gęśla gdańska, lutnia i lira korbowa: szczególnie ten ostatni instrument zbliża muzykę psychoaktywnego Stolema w rejony szwedzkiej Hedningarny. Po raz niewiadomoktóry, nasi folkowcy sięgają do dzieł Oskara Kolberga. Bez spisanych przez niego melodii i tekstów nie byłoby po prostu tej płyty. Z pomocą Żywiołakowi przychodzi też, podobnie jak na debiucie, Bolesław Leśmian. Jego poezję wykorzystano w najcięższym, najbardziej mrocznym utworze na płycie. „Skrzeble”, bo o tej kompozycji tu mowa, poświęcono tytułowym duchom zmarłych przed chrztem dzieci. Podobna tematyka pojawia się w balladowym „Stuchu”, gdzie Żywiołak nawiązuje wyraźnie, i za sprawą linii wokalnych, i samego klimatu, do łotewskiej grupy Ilgi. Historyjkę lżejszego kalibru opowiada ”Żona i ksiądz”. Ten z kolei, pełen punkowej energii numer, ponownie niesie ze sobą echa Skandynawii. Północ wspomniana na początku, okazuje się więc źródłem wielorakich inspiracji. Zresztą sam lider nie kryje się z sympatią do tamtejszej folkowej sceny .
Siłą tej płyty są, obok frapujących aranżacji, głosy obu wokalistek. Raz dostojne, raz drapieżne, kiedy indziej ludyczne; znakomicie odnajdują się w klimacie poszczególnych utworów. Mimo, iż krążek nawiązuje niemal w całości do kultury kaszubskiej, muzycy nie używają w swoich utworach lokalnego języka. Z prostej przyczyny. Kaszubszczyzna jest dla nich mową obcą, a dużo lepiej czują się śpiewając po swojemu. Zresztą nie występuje tu żaden dysonans, a wydaje się to uczciwsze i bardziej naturalne od silenia się na stylizacje, które nierzadko przynoszą opłakane efekty. To też świadectwo szacunku twórców do niewłasnej przecież tradycji.
Dużym minusem płyty jest fakt, że trwa ona jedynie niecałe pół godziny. Ale łatwiej przez to przebrnąć wiedząc, że „Muzyka psychoaktywnego Stolema” jest jedynie zapowiedzią dwupłytowego wydawnictwa, poświęconego również kaszubskiej tradycji, nad którym wciąż pracuje grupa.
Ta płytka to powrót Żywiołaka do swoich korzeni. Bo i tytuł, i singlowy rozmiar, i wreszcie sama muzyka, wyraźnie nawiązują do świetnego debiutu stołecznej grupy. Żywiołak po krótkim zawieszeniu działalności, odrodził się w nowym składzie i w poszukiwaniu inspiracji wyruszył na Północ. A dokładnie na Kaszuby.
Patronem płyty został więc Stolem, najpopularniejszy bohater kaszebscich legend. W czterech krótkich odsłonach, opowiada o nim przyjaciel zespołu Stanisław Szroeder ze wsi Kłączno. Resztę albumu wypełnia już muzyka. Muzyka, jak na warszawską ekipę przystało, świeża i porywająca.
Żywiołak to nie folkmetal, jak chcieliby niektórzy. To po prostu muzyka ludowa, brawurowo zinterpretowana i zapodana z metalową intensywnością i mocą. Już od pierwszego numeru po uszach dają masywne bębny do spółki z dudniącym, brudnym basem. Ta surowość udanie współbrzmi z akustycznymi dźwiękami z arsenału herszta żywiołaczej bandy, Roberta Jaworskiego. Fidel renesansowa, gęśla gdańska, lutnia i lira korbowa: szczególnie ten ostatni instrument zbliża muzykę psychoaktywnego Stolema w rejony szwedzkiej Hedningarny. Po raz niewiadomoktóry, nasi folkowcy sięgają do dzieł Oskara Kolberga. Bez spisanych przez niego melodii i tekstów nie byłoby po prostu tej płyty. Z pomocą Żywiołakowi przychodzi też, podobnie jak na debiucie, Bolesław Leśmian. Jego poezję wykorzystano w najcięższym, najbardziej mrocznym utworze na płycie. „Skrzeble”, bo o tej kompozycji tu mowa, poświęcono tytułowym duchom zmarłych przed chrztem dzieci. Podobna tematyka pojawia się w balladowym „Stuchu”, gdzie Żywiołak nawiązuje wyraźnie, i za sprawą linii wokalnych, i samego klimatu, do łotewskiej grupy Ilgi. Historyjkę lżejszego kalibru opowiada ”Żona i ksiądz”. Ten z kolei, pełen punkowej energii numer, ponownie niesie ze sobą echa Skandynawii. Północ wspomniana na początku, okazuje się więc źródłem wielorakich inspiracji. Zresztą sam lider nie kryje się z sympatią do tamtejszej folkowej sceny .
Siłą tej płyty są, obok frapujących aranżacji, głosy obu wokalistek. Raz dostojne, raz drapieżne, kiedy indziej ludyczne; znakomicie odnajdują się w klimacie poszczególnych utworów. Mimo, iż krążek nawiązuje niemal w całości do kultury kaszubskiej, muzycy nie używają w swoich utworach lokalnego języka. Z prostej przyczyny. Kaszubszczyzna jest dla nich mową obcą, a dużo lepiej czują się śpiewając po swojemu. Zresztą nie występuje tu żaden dysonans, a wydaje się to uczciwsze i bardziej naturalne od silenia się na stylizacje, które nierzadko przynoszą opłakane efekty. To też świadectwo szacunku twórców do niewłasnej przecież tradycji.
Dużym minusem płyty jest fakt, że trwa ona jedynie niecałe pół godziny. Ale łatwiej przez to przebrnąć wiedząc, że „Muzyka psychoaktywnego Stolema” jest jedynie zapowiedzią dwupłytowego wydawnictwa, poświęconego również kaszubskiej tradycji, nad którym wciąż pracuje grupa.
komentarze