16-11-2016
Czas jeszcze na jedną refleksję po ostatnim koncercie, bo chciałem poświęcić ze dwa słowa zespołowi Milkink.
W czerwcu 2015 na bandcampowym śmietnisku wygrzebałem ich maksisingla. I tak jakoś wyszło, że jako TS dostrzegliśmy ich chyba jako pierwsi. Mam sporą satysfakcję z tego, że taki przypadkowy internetowy strzał doprowadził do czegoś więcej. W listopadzie 2015 roku zaprosiliśmy ich do siebie, do Domku Grabarza. Zagrali wówczas krótki, niespełna dwudziestominutowy set. I zostawili po sobie wrażenie "wow, co to kurwa było". Doskonale pamiętam, ile osób podchodziło i pytało się: skąd ty ich człowieku wziąłeś.
Milkink właśnie wypuścili swoją pierwszą epę, którą przy ich charakterystyce grania można wziąć i za LP. I choć rzadko zdarza nam się powtarzać w naszym cyklu zespoły, zwłaszcza rok po roku, to nie było nawet chwili wątpliwości, że nowym materiał ma zabrzmieć premierowo, na żywo w Szczecinie. I nie było też cienia przesady w tym, że ich koncert zapowiadany był szumnie "rewelacja cyklu Tego Słucham powraca". Ani nie było przypadku w tym, żeby grali na zwieńczenie sobotniego wieczora.
"Czas własny" - bo taki tytuł nosi ich świeża EPka - to świetny, dojrzały i przemyślany materiał. Nie będę się o nim rozpisywał, bo wierzę, że znajdzie się czas, żeby zrobić to w recenzji. Ale to, co ta dwójka wyczynia na żywo, to jest po prostu mistrzostwo. Gra perkusisty zakrawa już na sport wyczynowy. To połączenie ośmiornicy z chińskim pingpongistą i usainem boltem. Do tego dynamiczne, trafione w punkt, niesztampowe riffy. Bezpardonowa, bezlitosna chłosta.
I tylko żałuję, że tak mało grają, bo dobrze by było, żeby ze swoim łomotem pokazali się szerzej. Trzymam kciuki żeby tak się stało.
Powtórzę swoją obietnicę - w 2017 też ich zaprosimy do Szczecina.
Tu można posłuchać:
NEWS: Szybki strzał #3 Ośmiornica z Milkink

W czerwcu 2015 na bandcampowym śmietnisku wygrzebałem ich maksisingla. I tak jakoś wyszło, że jako TS dostrzegliśmy ich chyba jako pierwsi. Mam sporą satysfakcję z tego, że taki przypadkowy internetowy strzał doprowadził do czegoś więcej. W listopadzie 2015 roku zaprosiliśmy ich do siebie, do Domku Grabarza. Zagrali wówczas krótki, niespełna dwudziestominutowy set. I zostawili po sobie wrażenie "wow, co to kurwa było". Doskonale pamiętam, ile osób podchodziło i pytało się: skąd ty ich człowieku wziąłeś.
Milkink właśnie wypuścili swoją pierwszą epę, którą przy ich charakterystyce grania można wziąć i za LP. I choć rzadko zdarza nam się powtarzać w naszym cyklu zespoły, zwłaszcza rok po roku, to nie było nawet chwili wątpliwości, że nowym materiał ma zabrzmieć premierowo, na żywo w Szczecinie. I nie było też cienia przesady w tym, że ich koncert zapowiadany był szumnie "rewelacja cyklu Tego Słucham powraca". Ani nie było przypadku w tym, żeby grali na zwieńczenie sobotniego wieczora.
"Czas własny" - bo taki tytuł nosi ich świeża EPka - to świetny, dojrzały i przemyślany materiał. Nie będę się o nim rozpisywał, bo wierzę, że znajdzie się czas, żeby zrobić to w recenzji. Ale to, co ta dwójka wyczynia na żywo, to jest po prostu mistrzostwo. Gra perkusisty zakrawa już na sport wyczynowy. To połączenie ośmiornicy z chińskim pingpongistą i usainem boltem. Do tego dynamiczne, trafione w punkt, niesztampowe riffy. Bezpardonowa, bezlitosna chłosta.
I tylko żałuję, że tak mało grają, bo dobrze by było, żeby ze swoim łomotem pokazali się szerzej. Trzymam kciuki żeby tak się stało.
Powtórzę swoją obietnicę - w 2017 też ich zaprosimy do Szczecina.
Tu można posłuchać:
komentarze